Ucieczka z Lwich Wrót

Opasłe w tomy półki i walające się wszędzie pergaminy. Tutaj trafiają zakończone przygody.
aiwe_database

Re: Ucieczka z Lwich Wrót

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Arvein przekroczył bramę razem z Saloai. Oczywiście, to on targał większość z zapasów. Białoseledynowa o to zadbała, by miał ręce pełne roboty. Taszczył więc dwie torby na ramionach i z pewnym wyrzutem patrzył na plecy Sal i jej plecak.
- Chyba naprawdę dosłownie sobie wzięłaś moje słowa do serca, pani kapitan. - burknął lekko, acz całkiem wesoło.
Kiedy szli, rozglądał się, lustrując drogę przed fontanną.

Sylvari pokręciła głową z lekkim uśmiechem.
- Nie narzekaj. I tak, znając ciebie, po drodze zjesz większość. - rzuciła ze spokojem i przeciągnęła dłonią po korzeniach na głowie.
Zapowiadała się przyjemna podróż.

- Świetny żart, nie spodziewałbym się go po tobie. - pochylił lekko głowę podczas stawiania kroków, tak, by nie dostrzegła jego uśmieszku. W sumie, dzięki temu wyglądał jeszcze bardziej jak juczny stwór. Taki ociężały i w ogóle.

Skierowali się najpierw ku północnym straganom. Wypadało uzupełnić również innego rodzaju zapasy, prócz jadła i napitku. Dwójka sylvari przemierzała stragany i wybierała to co najpotrzebniejsze w sposób systematyczny. Nie było co się ociągać, szczególnie, że niedługo miał już nadejść wieczór.

Nadeszło jednak coś innego.

Niebo zakrywał całun niosący ze sobą oręż niezgody. Statki. Flota podniebnych piratów zawisła nad miastem, a zaraz potem doszło do tego, czego nikt się nie spodziewał.

Saloai z przerażeniem patrzyła na rzeź, jaka zaczęła rozgrywać się w Lwich Wrotach. Nie zdążyli zareagować, nikt nie zdążył. Miecz w dłoniach, który zazwyczaj dodawał jej pewności, drżał teraz razem z nią.
- Arvein, musimy się rozdzielić. Statek, reszta. - wyrzuciła z siebie z przestrachem. Sylvari nie potrzebował więzi ze Snem, by poczuć, jak ogromna trwoga zawładnęła teraz myślami Sal.
Arvein pognał w głąb miasta. Słowa nie były już potrzebne.
Prócz dwóch, które wykrzyczał już w biegu.
- Kocham Cię!
Nie oglądał się już za siebie.

Przedarł się przez szalejący tłum, a krew mu zawrzała w żyłach, kiedy dobiegły go odgłosy złowieszczych jęki silników. Pierwsze wystrzały z frachtowców, rozpoczęły swe żniwa śmierci, kiedy fragmenty budynków spadły na wszystkich, niczym deszcz zagłady.
Nie zdążył zareagować. Zbyt wolno podniósł dłoń do góry i zbyt wolno nasączył ten gest mocą.
Lśniąca, acz krucha tarcza nie wytrzymała ciężaru i wiele z ostrych odłamków uderzyło w tych, których pragnął zasłonić. Impakt, nie wydawał się jednak śmiertelny.
Przetarł czoło i policzki z których sączyła się błękitna posoka.
W duchu odetchnął, widząc, że jego marne próby bawienia się magią, której nie zaprzysiągł życia, mimo to, ocaliły kilka z żywotów. Miał taka nadzieję, piach wdarł się do jego oczu, a uszów dobiegał jedynie koncert dziwnych pisków...
To była świszcząca melodia tych, którzy nieśli na ustach inwazję.
Odwrócił się, tylko po to, by ujrzeć przed sobą Piratów Briar i członków Toksycznego Sojuszu.
Zważył miecz w lewej dłoni i wykonał prowokacyjny gest w ich stronę.
Po chwili kierował nim już tylko słuszny gniew.

Przez chwilę po prostu nie mogła się ruszyć. Koszmar, który nadszedł tak niespodziewanie, zawładnął nad jej ciałem i całkowicie sparaliżował jej ducha. Kto by przypuszczał, że wojowniczka mogła się bać?
W dniach takich, jak ten, im więcej wiemy o potwornościach wokół nas, tym więcej dowiadujemy się o sobie.
Sal potrzebowała zapalnika, a najlepszym zapalnikiem była złość. Kiedy zapanowała nad nią wściekłość? Który krzyk dziecka musiał dotrzeć do jej uszu, by w końcu się ruszyła?
Najważniejsze było to, że kiedy pobiegła, nie było już niczego, co mogłoby złamać jej determinację.

Pozostawiał ciała wrogów za sobą, nie zbaczając ze swej drogi. Teraz miał jeden cel, który musiał wykonać. Choć serce mu krwawiło za każdym razem, kiedy widział efekty oblężenia, wiedział, że więcej bólu mu sprawi utrata bliskich mu osób. Zdawał sobie sprawę z tego egoizmu, ale robił to co mógł. Dzierżąc swój miecz, przebijał się do serca Lwich Wrót. Bezlitosna furia wstąpiła w niego i kierowała każdym uderzeniem miecza.
Krew plamiła jego zbroję, która była wgnieciona w kilkunastu miejscach. Nie zważał na odniesione rany uwagi, ledwo pamiętając o tym, by zaleczyć się tak, jak trzeba.
Zamieszanie i szaleństwo wdarło się na ulice miasta, by rozprzestrzenić się niczym zaraza.
Miasto całe drżało.
Pokój rozlatywał się na kawałki, niczym konstrukcje budynków.
Kiedy dopadł do przejścia na Grand Plazy, jeden z budynków zachwiał się niczym zraniony kolos i z hukiem uderzył o grunt. Ogień buchnął z jego wnętrza i począł trawić resztki desek i rusztowań.
Sylvari zasłonił twarz rękawicą, kiedy pląsające płomienie uderzyły w niego. Ból i strach przeszedł po nim, niczym topiąca wszystko fala. Arvein zmagał się ze sobą przez chwilę, nim zacisnął mocno zęby i ruszył dalej.
Przemknął przez piekło, odczuwający pulsujący nacisk na skroniach.
Odegnał panikę, niczym paskudnego komara, który tylko czekał, by zaatakować kolejny raz.

Chaos.
Nie sądziła, że uda jej się przedostać bez walki i niestety się nie zawiodła.
Słudzy tej psychopatki, wymieszani w chaotycznym tańcu, który miał na celu jedynie siać zniszczenie. Metalowe trutnie, toksyczny sojusz, aetherblades.
I chociaż z każdym machnięciem miecza, z każdym kolejnym okrzykiem, świat na chwilę zwalniał, wszystko działo się zbyt szybko. Eksplozje otępiały jej zmysły, a pośród wszechobecnego jazgotu i szczęku metalu dobrze słyszała jedynie rytm własnego serca. Puls, który niebezpiecznie skakał za każdym razem, kiedy podnosiła ostrze. Nie była w stanie policzyć swoich ran, tak jak nie była w stanie policzyć śmierci po obu stronach. Jednak każde ciało, które dostrzegła po drodze, każde życie ulatujące na jej oczach, dodawało jej sił do walki.
Była coraz bliżej.

Drewniane deski skrzypiały niepokojąco, kiedy biegł w stronę Grand Plazy. Wciąż czuł ogniste języki, jakie dopadły jego oblicza wcześniej. Stal zbroi wrzała boleśnie. Płuca odmawiały posłuszeństwa, a pył wdzierał się do oczu. Błękitną krew trawił jad.
Musiał utrzymać skupienie.
Musiał odnaleźć resztę za wszelką cenę.
Pędził co sił, stąpając po nierównym podeście, który obalił się wraz z budynkiem. Odłamki uderzyły go w plecy, ale nie zatrzymywał się. Nie zatrzymywał się również, kiedy dostrzegł kolejne ofiary inwazji.
Zacisnął zęby i parł naprzód.
Dostrzegł ich! Plac niemal opustoszał.
- Wynosimy się stąd!. - krzyknął do członków Bractwa trwających pod zniszczony posągie. - Natychmiast! - zakrzyknął, a pył i trucizna sprawiły, że przypominało to bardziej jęk, niż okrzyk.
W powietrzu rozgrzmiewała symfonia śmierci. Eskplozje i wystrzały z broni palnej.
- Ruszajcie się do doków. Statek jest gotowy. Sal przygotowa-... ! - nim dokończył, na niebie pojawił się palący rozbłysk, który uderzył z siłą tarana przed Arveinem. Słup energetyczny i impakt temu towarzyszący odrzucił go gwałtownie do tyłu.
Kiedy świat odsunął się do tej jasności, wszyscy dostrzegli jak Strażnik podnosi się na nogi opierając się o swój kryształowy miecz. Nie wydobył z siebie żadnego słowa, nie musiał, wszyscy wiedzieli, że to czas na ucieczkę.
Dzwonienie w uszach nie chciało ustać, a kora na jego twarzy popękała w kilku miejscach.
Upaść, to poddać się. Poddać się, to zawieść. Powtarzał sobie, utrzymując się na nogach.
On nie miał zamiaru się ugiąć.

Ile tylko sił w nogach, biegła. Czuła żar na policzkach, a metal na nogach powoli rozgrzewał się od ognia wokół.
Przebijała się do doków.
Wąsata Marta na szczęście była cała, czego nie można było powiedzieć o zawalającym się pomoście, który przed chwilą oberwał jednym z wybuchów.
Saloai wskoczyła susem na pokład, zdenerwowana rozglądając się w poszukiwaniu znajomych twarzy. Dostrzegła jedynie sylvari, którą obiecali zabrać dziś na rejs. Gdyby tylko wtedy wiedzieli…
- Szykować się! Do cholery, dlaczego nic nie jest jeszcze gotowe?! - krzyknęła, nie siląc się na powitania.
Kopnęła buciorem właz do zejściówki pod pokład i, chwyciwszy się metalowej poręczy, wydarła się na śpiącą dwójkę. Para wąsaczy była chyba jedynymi osobami, które mogły teraz pokierować statkiem.
- Ruszać dupska! Wypływamy, gdy tylko zjawi się reszta! I macie czekać na mój znak, inaczej Scarlet nie będzie sylvari, której powinniście obawiać się najbardziej!
Dwójka spojrzała po sobie. Byli zdezorientowani, ale wojowniczka nie pokwapiła się, by cokolwiek im wyjaśniać. Mimo to, co do jednego byli pewni - nie chcieli zostawać w tym mieście.
Stała już na pokładzie i zdenerwowana zwróciła się do Ruathy.
- Czekamy na resztę załogi. - wyjaśniła po prędce, kiedy jej wzrok padł na grupkę cywili, która chowała się desperacko w okolicy pomostu. Zaklęła pod nosem. - A w tym czasie pomóżcie mi ich zabrać!
Metal stuknął o drewniane belki, kiedy wojowniczka zeskoczyła z pokładu. Musieli zabrać tyle osób, ile tylko się dało. Pociągnęła za sobą dwójkę ludzi, którzy w panice nie potrafili nawet się ruszyć.
I Sal naprawdę modliła się w duchu do wszystkich bogów, duchów i sił natury, by nie zabierała ich teraz ze sobą na śmierć.
aiwe_database

Re: Ucieczka z Lwich Wrót

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

-Nie dziwi was już to, że cokolwiek się dzieje my jesteśmy w epicentrum tego?- Zapytał się wesoło Juvi na widok znajomych twarzy. Jednak szybko sam siebie skarcił. To nie jest pora na żarty. Miasto już jest stracone. Teraz pozostaje tylko ucieczka i przegrupowanie się. Tylko gdzie?- W tej chwili na placu pojawił się Arvein. -Znów na statek?- Jęknął tylko. -Przed chwilą było tam w miarę bezpiecznie. Warto spróbować.- Stwierdził, po czym pobiegł w stronę Arveina i pomógł mu wstać. -Dawaj Krzaku, nie ma opieprzania się.-
aiwe_database

Re: Ucieczka z Lwich Wrót

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Holograficzny Ekran Ciekłokrystaliczny Asur (H.E.C.A) był tak interesujący, że można było całymi dniami wodzić po nim palcami, obserwując wszystkie barwy i zmieniające się dźwięki.
Dobrze, że Moto nawiązał współpracę z jakimiś tam wirtualnym krewe i powstała rozrywka dostępna dla tych, co mają pieniądze. Lub znajomości. Ale nie o pieniądzach, ani znajomościach myślał Rastin, siedząc w swej rezydencji i przed ekranem holograficznym. A powinien myśleć o pieniądzach. A zwłaszcza o znajomościach…

-RASTIN! Rozległ się przez korytarze krzyk.
-TAK TATO?! Mesmer odkrzyknął, skupiając się bardziej przy migotliwych bryłach. Jeszcze kilka baublesów… Nie może mnie trafić ta pszczoło-psa! Unik!
-CZY ZAJĄŁEŚ SIĘ IMPORTEM NA NASTĘPNY MIESIĄC?! Znów słychać krzyk z korytarza.
-NIE! Mam czas do końca miesiąca. Powiedział cicho, skupiając się na hologramie.
Wtem ciche kroczki poniosły się po korytarzu. Starsza kobieta ubrana w czarną suknię i nałożony na to biały fartuszek ,z czepkiem na posiwiałych włosach pojawiła się w uchylonych drzwiach.

Margaret? Zdobyłem więcej Baublósów niż ostatnim razem. Chcesz pohasać w to?
Jednak służka pokornie, w dwóch dłoniach wręczyła mały tomik obszyty elegancko skórą. Złote zdobienia rogów były nowe, błyszczące. A napis wygrawerowany na płytce błyszczał ukośnymi literami. Literami, które Rastin zmierzył podejrzanie.

Wydech.
Przecież i tak nie będę z tego korzystał! Wszystko mam w głowie.
-ZAJMIJ SIĘ TYM IMPORTEM, BO CZAS CI SIĘ SKOŃCZY!!! Jak na swoje lata, ojciec miał siłę płucach. Może to od krzyków, jakimi musiał codziennie w pracy zraszać niedoświadczonych architektów? Wszak rekonstrukcja wielkiego zapadliska trwała trochę czasu…
- Przecież świat się nie zawali. Zawsze znajdzie się czas. Margaret? Trzymaj! Wepchnąwszy małą kontrolę roboty czysto-asuriańskiej, młody Mesmer wybiegł. Energicznego kroki rozeszły się echem po korytarzu. A starsza kobiecina z pewną dozą konfuzji spojrzała na migotliwe bloki, bryły i barwy przelewające się po hologramie…

Prawie, a bym dzisiaj zapomniał odnowić import z Orr. Ceny spadają, a popyt wzrasta, więc niedługo wprost zaleje nas fala owocowych pyszności w czekoladzie! Szedł między znajomymi. Gestykulował żwawo rękami, wydawał się podniecony, na myśl o rozszerzeniu wpływów w tak niebezpiecznej, a zarazem owocnej krainie.
Czasem dajemy się zatopić w emocjach całkiem niespodziewanie. Miłość jest takim zjawiskiem. Atakuje nagle, bez ostrzeżenia, pochłaniając całą uwagę. Takim odczuciem jest też strach.
Nagły, niemal irracjonalny strach który swe zimne palce zatopił w kręgosłupie pewnego arystokraty.

Czujecie?
Gwiazdy zadrżały, zmieniając trajektorię na grubych linach. Planety nieznacznie się obróciły, a ich miedziane pierścienie, niczym talerze na wysokich stosach zakołowały groźnie. Mobile poruszyły się z niepokojem, dźwięcząc metalicznymi jazgotami. Chwilę trwało, nim każda trajektoria się wyrównała, a sztuczny układ planetarny wrócił na swe tory.
Granatowa maska z cienkich witek matowego metalu wzniosła się ku górze. Nos zadarł się, w ślad poszła za nim cała twarz. I ciemno-hebanowe oczy spojrzały ku górze.
Coś jest nie tak. Powiedział grubszy baryton po lewej stronie Rastina. Egzotycznym akcentem potaknęła Fahra.
Kroki swe ponowili, przez kamienne kafle ogrodu. Niby wszystko było w porządku, ale? Nowe załamy, w kolumnach widzieli tylko ci, którzy w tym mieście się wychowali. Niektóre rośliny pokrzywione, straciły oparcie. Coś się zmieniło. Najlepiej to było widać, gdy trójka podchodziła pod Portal do Lwich Wrót.
To mi nie wygląd dobrze…

Czerwone iskry buchające z wnętrza syczały energią. Wir, zazwyczaj harmonijny i spokojny, szaleńczo miotał się w pajęczynie energetycznych impulsów. Asura nadzorujący bramę leżał nieprzytomny kilka metrów dalej. Czerwona krew ściekała z jego skroni.
Na Lyssę.
Zdołała tylko wykrztusić mesmer, widząc buchającą gniewnie anomalię. Słyszał mantrę przywrócenia, szeptaną kobiecym, elońskim akcentem. Widział jak Benetti podbiega do rannego. Ale w głwie Rastina kołowało się jedno: „to musi być coś większego...”
aiwe_database

Re: Ucieczka z Lwich Wrót

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Gnomex gdy upadłą na ziemię poczuł coś dziwnego... W powietrzu nie było tylko kurzu, był również jeszcze prawie nie wyczuwalny pył, pył który w jakiś sposób miał w sobie magię. Nim Evvi wstał w jej mózgu odezwała się alarmująca myśl
-"TOKSYNA!"- jeszcze wstając przywołała Błyskotkę, sam żywiołak zdawał się szaleńczo zaniepokojony. Osoby oglądające przyzwanie mogłyby przez chwilę sądzić, że Błyskotka rzuci się na Gnomex i porazi ją. Wystarczył tylko jeden ruch ręką Gnomex, by sytuacja się uspokoiła, a Błyskotka powiększyła się do "naturalnej" wielkości. W myślach Asurka, przekazała towarzyszce, czego od niej potrzebuje. Po chwili wokół Gnomex pojawiła się tarcza z wiatru, o promieniu około trzech metrów, Asurka przemieściła się tak, by objąć nią Evviego i Iris. Wtedy usłyszała Arveina.

Wiedziała kogo musi ochronić jako pierwszych, słyszała krzyki umierających, wiedziała, że wróci tu się zemścić. Ale nie teraz, teraz musiała się upewnić, że Evvi i Iris nie wpadną na nic głupiego po drodze i uratują siebie. Arvein i Juviton poradzą sobie bez niej, ale Evvi może chcieć uratować wszystkich poza sobą, tak samo Iris.

Nie było czasu na dalsze przemyślenia, jej zasoby magii nie są nieskończone - postarała się złapać, lekko oszołomioną Iris, za rękę i krzyknęła:
-"Za mną!"-
Po czym ruszyła w stronę mostu który był najkrótszą drogą. Mostu który właśnie zaczynał płonąć. Miała wrażenie, że po raz ostatni musi szybko przedostać się z Wielkiego Placu do portu w Lwich Wrotach.
aiwe_database

Re: Ucieczka z Lwich Wrót

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Krzyk.

Iris wydała ze swoich płuc przeraźliwy krzyk, to była jej jedyna reakcja na piratów. Na całe szczęście nie musiała tego żałować. Wszystko działo się tak szybko. W jednej chwili zobaczyła Juvitona, Evviego, Raviela z grupką wojowników. Gdzieś dalej usłyszała krzyk Arveina, jednak ten po chwili został zagłuszony wystrzałem z lasera.

Błysk.

Jasne światło całkowicie zasłoniło sylvari, który teraz zniknął dziewczynie z widoku. Była przerażona, nie wiedziała gdzie uciekać, a po jej policzkach gęsto spływały łzy. Nie potrafiła się ruszyć z miejsca, nawet gdyby chciała. Była całkowicie sparaliżowana ze strachu. W oddali zauważyła kolejną grupę piratów zmierzających w ich stronę. Stała tak na płonącym placu i rozglądała się dookoła.

Ruina.

Jedna wielka ruina. Całe miasto pogrążone było w chaosie, w płomieniach. Budynki zamieniły się w zgliszcza, na wpół przepołowiony lew z fontanny na Grand Pizzie także otoczony był przez języki ognia. Zefirytka jedyne co mogła robić to patrzeć na to okropieństwo. Mieszkańcy uciekali w popłochu, nie mieli innego wyjścia, Ci którzy się chowali najszybciej ginęli.

Dotyk.

Iris poczuła, że ktoś chwyta ją za ramię. To była Gnomex, która wyglądała na przejętą, z resztą tak jak wszyscy tutaj. Dopiero teraz dziewczyna zaczęła kontaktować. Poczuła, że nagle mogła głębiej oddychać, nie czuła dymu i drażniącego pyłu. Asura oczyściła powietrze dookoła niej i Evviego. To coś musiało znaczyć. - "Za mną!" - Rozkaz dobiegł do jej uszu, a chwilę później została pociągnięta w stronę doków. Nie mogła się sprzeciwić, to było zbyt wiele. Biegnąc za asurą spojrzała, jeszcze tylko na pozostałych członków bractwa. Żeby to nie był ostatni raz kiedy ich widziała...
aiwe_database

Re: Ucieczka z Lwich Wrót

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Ruatha nie stała bezczynnie, widząc rozbiegane dookoła tłumy i walące się domy. Do swoich sług wrzasnęła tylko:- Potraficie żeglować, to żeglujcie!- sama zaś wyciągnęła rękę do góry. Wśród ohydnych czerwonych barw ognia i przerażającej czerni dymu, pojawiło się światełko. Iskierka dobrej energii, koloru słońca. Od szaty sylvari zaczęły odczepiać się kryształowe ozdoby, gromadząc się u jej palców i materializując jej zamysł kształtu. Aż trzy uderzenia serca były potrzebne, ale teraz Sylvari miała w ręce kij Zenith'u, który emanował potężna energią.
Pierwsze co, weteranka skinęła swą bronią i wyskoczyła za burtę. Nie wylądowała jednak na wodzie. Pod jej stopami pojawił się lód, bardzo gruby lód. Biegnąc w stronę brzegu stworzyła lodowy pomost od statku aż po brzeg, tak więc każdy mógł się nań dostać.
Gdy tylko jej stopa dotknęła kamiennej posadzki, nieopodal niej właśnie sypał się kawał trafionej skały, zawalając się na tyły domu aukcyjnego. Usłyszała wrzaski, zobaczyła uciekających ludzi i... dzieci? Co robiły dzieciaki w takim miejscu. Przez chwile do jej głowy doszła myśl, że bezdomne szczurki uliczne po prostu kradły sakiewki. Ale nie miało to dla niej znaczenia. Sparaliżowane pociechy nagle zatrzymały się po środku chodnika, skuliły w grupkę i zaciskały mocno oczy ze strachu. Sylvari wystawiła dłoń w stronę rumowiska i rozkazała:- Wstań!- Na jej słowa kawałki granitowej ściany zaczęły się poruszać i układać. Zbierało się dookoła pełno kurzu i dymu. A z tych tumanów wyszedł żywiołak ziemi. Wielkie bydle, niemal równe wysokością do budynku obok. Sylvari wskazała olbrzymowi przerażone dzieciaki i krzyknęła:- Zabierz je do północnej bramy!- Bydle posłuchało. W biegu złapało czworo wystraszonych dzieci w swoje wielkie, kamienne łapska i niosąc je niczym szczeniaczki, biegło przez chaotyczny tłum w stronę bram. Kto świadom zmysłów uciekał przed jego stąpnięciami. Z resztą olbrzym też starał się nie deptać, szkoda że nie wiedział iż było tam kilku piratów do zmiażdżenia. Sylvari usłyszała świst, to rakieta. Plecy granitowego potwora w połowie rozsypały się, zadając obrażenia kręcącym się nieopodal piratom i cywilom. Ale bydle biegło dalej, zasłaniając dzieci jak tylko się dało. Aż olbrzym zniknął z oczy swej pani.
Ruatha odwróciła się. Wielki promień czerwonej energii celował w okoliczny budynek. Uprosiwszy wiatr, aby pomógł jej uciec, pobiegła znów w stronę okrętu. Wtedy własnie promień zamienił się w błyskawicę i roztrzaskał budynek za jej plecami. Odłamki raniły jej plecy i strąciły ją na dół. W głowie jej szumiało, plecy ją bolały, a dłonie paliły. Mimo to, zebrała się w sobie i już była gotowa biec dalej, kiedy zobaczyła TO. Wielki, czerwony promień celował w statek. Statek, na którym byli jej ludzie, ludzie którzy jej zaufali. Ci, którym gwarantowała łatwy zysk, a teraz była ich jedyną możliwością ratunku. Wciąż poruszana siłą wiatru w ostatniej chwili znalazła się tuż pod promieniem. Jedną rękę, tę z kijem, wystawiła ku górze, druga wycelowała w pierwsza rzecz, jaka przyszła jej do głowy. W rozpadający się i tak budynek aukcyjny. I błyskawica uderzyła...

Ból jaki przeżyła sylvari był nie do opisania. Nie można było go porównać z żadnym innym na świecie. Połykanie ognia, oparzenia kwasem, przy tym wydawały się niczym. Każda komórka jej ciała w tej samej chwili zapragnęła, aby to się skończyło. Aby mogły umrzeć. Naturalne więc było to, że Ruatha upadła twarzą na pokład...

Nie wiedziała, co się działo dalej. Nie wiedziała, że jej kij rozpadł się na milion kawałków. Ze jej ręce wyschły i spaliły się, przypominając ohydną rzeźbę z węgla drzewnego. Nie widziała, jak przekierowany piorun przeszedł przez jej ciało, o mały włos mijając serce, i uderzył nieco niżej, w chodnik przed budynkiem gdy ta straciła celność. Najważniejsze jednak to, iż nie widziała, że statek pozostał nietknięty. Na razie...
aiwe_database

Re: Ucieczka z Lwich Wrót

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

-Proszę o przydział.
Odezwała się kierując słowa w głęboką ciemność pokoju, w której aktualnie stał jej kontakt. Dzisiejsze spotkanie było więcej niż niepokojące, ale po krótkiej wymianie zdań, ukryty w cieniu mężczyzna nie odezwał się już wcale. Rzucił burą torbę na środek pomieszczenia wzburzając warstwę pyłu i kurzu. Chatka była stara, dawno już nie używana, teraz nasączona odpowiednią dawką magii, zapewne ochronnej zapewniała całkowitą dźwiękoszczelność z zewnątrz. Czuła ją dokładnie, nie musiała mieć nawet talentu magicznego by ją wykryć. Zatykała uszy, wysuszała gardło i ogółem była nieprzyjemna oraz zupełnie nie do przyzwyczajenia.
Rudowłosa nie znosiła przydziałów, oznaczały one wyzbycia się starego ekwipunku na rzecz nowego i choć Koral podchodziła do broni wyjątkowo sentymentalnie, nie uwzględniano dla niej wyjątku. Takie były procedury i nikt z młodych nie pytał dlaczego. Gdy zbliżała się do torby, kurz wciąż wirował w smudze bladego, brudnego od szyb światła. Ów promień, tworzył teraz swoistą granicę między kobietą a kontaktem. Nie narzekała, to chyba.. Też były jakieś procedury.
Broń jaką znalazła w tobołku widziała już wcześniej, nie wykluczone, że miała ją na którejś ze starych misji. Organizacja nie kupowała często nowego sprzętu dlatego też większość była w obiegu od lat a wszyscy agenci dzięki nużącym szkoleniom umieli złożyć ją i rozłożyć nawet przez sen. Koral, wymieniła krótki i nieładny łuk, pistolet skałkowy i ostrze na dużych rozmiarów nóż o agresywnie ostrym ostrzu polerowanym na lustro z szaroburą rękojeścią nie kaleczącą palców oraz na pistolet asuriańskiej roboty, ciężki, ale dobrze układający się w dłoni. Do tego magazynki i trzy niewielkie granaty, które sądząc po kształcie, również wyszły spod asuriańskich narzędzi. Niczego więcej nie dostała.. I czuła się z tym nago. Podskoczyła parokrotnie w miejscu oceniając zarówno stabilność jak i dźwięki, które mogło nieopatrznie wydawać jej oporządzenie. W porządku, mogła ruszać. Gdzieś głęboko w duszy czuła, że będzie się bać, czuła doskonale to echo niepokoju, które odbijało się co raz dalej i dalej. Mimo to, była gotowa.

Gdy wychodziła z chaty, powietrze przeszyło ponure buczenie boleśnie pulsujące w uszach i drapiące w gardle jak rozszalały robak. Zroszona trawą ziemia zdawała się wibrować od ciężkich dźwięków jednego z kilku silników sterowca.. Spojrzała w górę. Leciał od wschodniej strony, za nim drugi. Obejrzała się patrząc w głąb domu, ale mężczyzna nie raczył wyjść. Zamknęła drzwi poprawiając kaburę pod płaszczem. Pistolet nieco ciążył, nie była przyzwyczajona do tego ciężaru. Daleko na horyzoncie, coś wyłaniało się z chmur.. Nie zdąży. Splunęła w bok i ruszyła za trzecim sterowcem wyłaniającym się z za chaty. Biegła stałym tempem dopiero w połowie drogi zasłaniając usta brązową chustą. Uwzględniwszy szybkość biegu, wyszło, że w Lwich Wrotach znajdzie się za dwadzieścia minut. Za późno by przybiec przed nimi, za wcześnie by uniknąć większości rozwalających się budynków.


Wiedziała.. Wiedziała o ataku i wydawałoby się, że w obecnej chwili, była jedyną osobą, która choć uprzedzona, pędziła co sił wprost w płonącą paszczę lwa. Bestii, niczym jeż najeżonej ostrymi prętami. Pierwsze wybuchy podniosły dym i ten osobliwy odgłos jakby porywistego wiatru, odgłos wrzasków ludzi wyrwanych z codzienności. Ludzi przerażonych. Z drzew, całymi chmarami podnosiły się uciekające ptaki wtórując krzykami umęczonym duszom a niebo skryło się pod ognistą łuną śląc na ziemię prawdziwy ukrop i grad pocisków.
Nie mogła już się zatrzymać, nie mogła też zawrócić by skryć się w bezpiecznym miejscu. Dopiero teraz, wkraczając na teren kaźni, uświadomiła sobie, że wysłano ją na śmierć. Na samobójczą misję po prawdzie z własnej głupoty. Ocknęła się dopiero gdy jej ciało zaczynało się męczyć od szaleńczego pędu. Nie pamiętała kiedy tak bardzo przyspieszyła przesadzając po drodze szczątki rozwalonej bramy. Zwolniła dopadając do jednej z na wpół ocalałych ścian prawie potykając się o tlący się gruz. Serce Koral rozszalało się na dobre, krew zapulsowała boleśnie w skroniach. We wnętrzu zawrzał strach.. Uczucie jakie dawno w niej nie gościło. Nie spodziewała się, że tak to będzie wyglądało.. Jak piekło, a przecież była dopiero na samym jego początku.
„Za kilka godzin, Lwie Wrota przestaną istnieć” … Jak bardzo naiwna była biorąc te słowa dosłownie. Prawdą było jednak to, że miasto konało. Bez walki, wyrwane ze snu, bezbronne i nie zdolne do racjonalnego myślenia. Gdy wybiegła z za ściany, jej ramię potrącił przebiegający wraz z trzema kobietami strażnik. Zatrzymał się na ułamek sekundy krzycząc:
-Kobieto, nie tędy! Tam!
Nie obejrzała się, popędziła dalej, a strażnik nie zamierzał jej gonić najpewniej machnąwszy na nią ręką. Była tylko szaloną jednostką, nic więcej. Walające się wszędzie deski i drzazgi utrudniały znacznie przedarcie się do apogeum a i tak by uniknąć niebezpieczeństwa, musiała biec całkiem okrężną drogą. Niestety, niebezpieczeństwo przyszło samo. Tłusty jak maciora i brzydki jak łysy szczur drege zauważył ją jak wybiegała z za kamiennych schodów. Był zbyt blisko, nie zdążyłaby uskoczyć ani tym bardziej wyhamować. Pewny wygranej, zaszarżował na nią trzymając w łapie coś co równie dobrze mogło być puklerzem jak i miską do zupy Ettina… O ile w ogóle takowej Ettiny używały. Łysy kretołak wpadł na nią z impetem i byłaby się wywróciła, gdyby nie pionowa, boczna część schodów. Uderzenie wydarło z jej płuc urywany krzyk zabierając tym samym resztki powietrza. Dziewczyna wybałuszyła oczy patrząc gdzieś ponad głowę swego oprawcy. Ten oblizał długie, pożółkłe zęby czekając zapewne aż Koral wypluje własne wnętrzności, ale nim to nastąpiło, miażdżący ścisk zelżał a paskudny bywalec podziemi powoli osunął się wraz z dziewczyną w dół, na ziemię.. Z potężną wyrwą w czaszce.
Siadła na tyłku odpychając nogą cielsko tłuściocha i złapawszy się mocno za płaszcz w okolicach piersi łapała krótkie hausty powietrza czując, że prędzej zemrze na zawał niż z obrażeń wewnętrznych.
aiwe_database

Re: Ucieczka z Lwich Wrót

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Stanie na środku placu, który był niczym strzelnica dla piratów, nie było najlepszym pomysłem, tym bardziej, że piraci zaczęli już teleportować się na ziemię. Pomysł z łodzią był irracjonalny - ale patrząc na stan asurańskich bram, był chyba jedyny. Wejście na plac od północnej strony pokryło się w kurzu, pyle i gruzie - zawalone budynki hucząc zagrodziły drogę. Jeśli jednak mieli przedostać się do Wąsatej Marty zacumowanej przy porcie pod sklepami Yomma, wystarczyłoby żeby zeskoczyli z północnego skrawka placu do wody.
-Dalej, dalej, biegniemy! - krzyknął do reszty, widząc nadciągają grupę kolejnych przeciwników.
Starając się nie wywrócić uciekającego we wszystkie strony tłumu, grupa dobiegła nad urwisko, gdzie dołączyli do nich Juviton i Arvein.
Dopiero tutaj do asury doszło, co się naprawdę dzieje. Cały chaos w okół niego dotarł na raz. Zapadające się wieże głównego placu, kruszące się od od laserów armady statków wiszącej w powietrzu, kruszące się i niszczące budynki na nich osadzone, a także te pod nimi. Mieszkańcy miasta, którzy nagle zostali wyrwani ze swego życia i wrzuceni w koszmar, w którym ich życie było już nic nie warte. Ginęli pod gruzami, ginęli w płomieniach, ginęli od lasera, ginęli od tych idiotów, którzy nadal trwali przy boku Scarlet i pojawiali się coraz liczniej w umierającym mieście, zaatakowanym zdradziecko i bez ostrzeżeń.
-"Jak mogło do tego dojść? Jak to możliwe?" - to pytanie dudniło w myślach Evviego, patrzącego na szybkość i skalę destrukcji.
Jak to możliwe? Żeby dorobek pokoleń rozpadał się w ciągu kilku minut? By był tak całkowicie bezbronny? Lwie Wrota, które przetrwały tak wiele - czy mają zostać zniszczone przez jedną, szaloną sylvari? Czy każdy szaleniec mógłby tego dokonać? Lwie Wrota, stolica zjednoczonych ras - to jego obrona stworzyła Pakt! Który pokonał Starożytnego Smoka! Gdzie był Pakt teraz? Gdzie Lwia Gwardia, zakony? Wszyscy bezbronni, wszyscy zaskoczeni? Wszyscy bezradni? Nie można uniknąć tego piekła? Nieumarli nie zdobyli Lwich Wrót, a zrobi to oszalała sylvari?!
To po co zginęli inni, przez te wszystkie lata? W walce z nieumarłymi, w walkach na Orr, w całej Tyrii z różnymi szaleńcami, wszyscy poświęcili swe życie tylko po to, by przedłużyć mieszkańcom Lwich Wrót życie zaledwie o parę lat?! A skoro pojedyncza sylvari jest w stanie wymordować mieszkańców miasta, w którym spotkały się wszystkie rasy Tyrii, nie będzie mieć problemów z ich ojczyznami.
Błysk i grzmot w porcie wyrwały go z otępienia. Teraz dostrzegł Wąsatą Martę, na której zbierali się także uciekinierzy. Coś sobie przypomniał. Zaczął myśleć, analizować. Nie było innego wyjścia.
Skoczyli do wody obok Wąsatej Marty na chwilę przed tym, jak laser trafił w urwisko.
Asura szybko wynurzył się na powierzchnię i przypomniał sobie, gdzie było wejście do kanałów.
-Muszę iść do Bractwa. Nie mogę ich tam tak zostawić! I NIE IDŹ ZA MNĄ, bo wszyscy zginiemy! - krzyknął do Gnomex - Spotkamy się... później - zakończył i zanurkował
aiwe_database

Re: Ucieczka z Lwich Wrót

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Dookoła panował chaos. Przerażająca scena odbijanego pioruna zapadła głęboko w myśli Markolego i Flara, handlarzy towarzyszących sylvari. Jednak nie mieli czasu na analizę, widzieli kolejne zapadające się budynki, kolejne ciała wylatujące w powietrze niczym szmaciane lalki. Gdzieś spod gruzów dobywał się płacz kobiety, który ucichł w chwili kolejnego stąpnięcia. Dookoła zapanował jeszcze większy chaos, a wrzaski atakujących budziły jeszcze większe przerażenie, niż same eksplozje.

W tym czasie starzec i sylvari zanieśli Ruathę pod pokład. Ta wciąż była nieprzytomna.
- Dobra Marko, ty się na tym znasz. Co teraz? Co Ru by zrobiła?- dopytywał się spanikowany młodziak.
- Otwieraj te cholerne skrzynie!- wrzasnął i pokazał mu towar, który tak skrzętnie układali i który nagle w ich oczach stał się bezcenny. Młodziak poszedł i szybko znalazł łom, którym pootwierał wieka kilku pierwszych.
- Co teraz? CO TERAZ?!
- Uspokój się idioto! Poszukaj dużej żółtej butelki z napisem ,,KTK''. A potem szukaj skrzyni z samymi niebieskimi. Tylko migiem!- wrzeszczał staruch. Tyle lat pracował już dla sylvari, przyglądał się jej pracy, że wiedział dobrze co i w jakiej kolejności podawać. Jednak pocił się niesamowicie, gdy ,,KTK'', zostało mu wciśnięte w łapę.
- Dobra, teraz ostrożnie. - staruszek zaczął rozlewać płyn po spalonych dłoniach i rękach sylvari, dbając dobrze o to, aby ciecz otoczyła każdy palec. Skończył dopiero na ramieniu. Ciecz chwilę jeszcze zostawała cieczą, aby potem zastygnąć w formie przeźroczystej galaretki. Staruszek odetchnął z ulgą, ręce będzie można uratować. Ale co z resztą...

Przez dwie minuty pod pokładem trwało zamieszanie. Staruszek i sylvari wlewali co rusz jakieś płyny do ust Ruathy, to polewali jej głowę i klatkę piersiową. Przez te dwie minuty starali się ignorować przerażające dźwięki na zewnątrz. Ale było to trudne, bardzo trudne. Starali się wsłuchiwać w wydawane komendy, które miały przygotować statek do odpłynięcia. Ten głos zdawał się być znacznie bardziej uspokajający, budził w handlarzach cień nadziei. Ale w takiej chwili, ta namiastka złudzenia, że przeżyją, była dla nich wszystkim.

W trzeciej minucie, młody sylvari, spojrzał na schody prowadzące na pokład. Usłyszał przerażający wrzask jakiejś kobiety. Odwrócił głowę w stronę swego przyjaciela.
- Mark, a co... a jeśli ten promień... jak znów wyceluje w okręt?
Staruszek zbladł. Po chwili jednak opanował się i strzelił w pysk z pięści zielonemu.
- Zapieprzaj na górę i pomóż im odcumować, ale już! - wrzeszczał opętany ze złości. Gdy chłopak wybiegł, sam zaczął kończyć opiekę nad Ruathą. Spoglądał na nią i głaskał jej policzek. Dla niej staruszek był tylko przyjacielem, długoletnim współpracownikiem. Ale dla niego, byłego rycerza, starego dziada, ta kolorowa sylvari była jak córka, której nigdy już nie odzyska. Jedyna istota, dla której on, stary łajdak, nie był nikim...

Warp zaczęła kręcić głową, po czym otworzyła oczy. Nie czuła żadnego bólu, co znaczyło, że musieli mocno nafaszerować ją lekami. Ale też nie czuła kończyn na tyle, aby móc się poruszać. Zerknęła na swoje ręce, ubrane w ,,żelatynowe'' rękawiczki. Obejrzała się na Marka i jego zmartwioną twarz:
- Mark. Idź na górę i sprowadź tu każdego, kto potrzebuje pomocy. Wszystkie skrzynie mają zostać rozdane. Musimy ratować ludzi.
- Ale... ale ty nie możesz zostać tu sama, ja pomogę...
Przerwała mu w pół słowa, swoim ciepłym i troskliwym głosem. Tak rzadko go używała, zatem wiedział, że nie może odmówić.
- Ja nie mogę na razie nikomu pomóc. Zerwij mi tylko płatek ze Słonecznej Róży i podaj do ust. A potem idź.
Mark skrzywił się. Sięgnął dłonią za plecy sylvari i zerwał płatek z kwiatu na jej plecach. Zawiesił się tak na chwilę, walcząc ze wszystkimi możliwymi myślami. Nie chciał spełnić jej życzenia, nie chciał aby sobie to robiła.
- Mark!- Uniosła głos. Staruszek posłusznie skinął głowa i podał jej płatek do ust. Następnie, już bez słowa, wstał i udał się na pokład.
aiwe_database

Re: Ucieczka z Lwich Wrót

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

...Kolejne zbliżenie i wzgląd na zalegający w gruzach oraz płomieniach rynek, ukazało mi następną grupę uciekających. Popielcy Płonącego Legionu postąpili z nimi tak samo jak z kilkoma poprzednimi innymi jakie wpadły w ich szpony. Najpierw okaleczyli zdesperowaną zwierzynę przy pomocy zaklęć z dziedziny ognia. Sprawiając, że ich straszliwie poparzona zdobycz kuliła się obecnie na ziemi i krzyczała w przerażających mękach aż do czasu gdy w końcu po nią przyszli. Dobrze wiem, że szamani tej sekty mają inne sposoby by dobrać się sprawnie do swych celi, szczególnie gdy te są tak bezbronne jak cywile na których polują z akolitami kultu na tym obszarze miasta. Ci odszczepieńcy popielczej społeczności jednak lubują się niebywale w cierpieniu jakie potrafią sprawić członkom innych ras, w tym nawet własnym "zaślepionym" pobratymcom. Jeśli uda im się mnie zaskoczyć, nie zawahają się i skończę jak ci nieszczęśnicy tam na dole. Bez względu na kogo bym nie wyglądał. Dlatego też od piętnastu minut zalegam tu na dachu zrujnowanej wieży obserwacyjnej i wsparty plecami o jej gruz. Dokonuje przy pomocy swojej podrasowanej technologicznie lornetki rekonesansu po okolicy. Do mego celu dzieli mnie zaledwie około dwustu metrów i żeby się tam dostać, minąwszy kilka ociekających płomieniami uliczek będę musiał wkroczyć na jeden z okupowanych przez fanatyków "ryneczków". Gdzie te ścierwa składają złapanych w ofierze podczas jednego ze swych mrocznych rytuałów i wykorzystują energię pozyskaną przez ten zabieg, by reanimować kolejne gigantyczne ogniste konstrukty, które także widzę jak od czasu do czasu kręcą się w około. Zbliżyłem więc obraz widziany przez urządzenie przystawione do szybki środowiskowego hełmu i przyjrzałem się jeszcze raz pustemu obszarowi z wielkim ołtarzem przy którym stał pokaźny oraz jakże monstrualny golem. W okół niego kręcił się jeden szaman i około dziesięciu akolitów. Reszta wciąż polowała na zagubionych nieszczęśników. Co w obecnej chwili było dla mnie niezaprzeczalnym atutem na równi ważnym, co fakt, że w rejonie tego obszaru mieściła się zakończona ślepym zaułkiem uliczka. Na tyle szeroka, że można było wciągnąć do niej konstrukta i całą tą hołotę. A potem wyeliminować ich za jednym zamachem serią dobrze rozstawionych materiałów wybuchowych.



Gdy odrywałem więc lornetkę od szybki hełmu miałem gotową strategię działania. Dla upewnienia się jeszcze w jej potencjalnej skuteczności postanowiłem tuż po zabezpieczeniu urządzenia sięgnąć po panel z holograficzną mapą usytuowany na moim prawym nadgarstku. Krótka seria sekwencyjna na klawiaturze wystarczyła, by aktywować miniaturowy plan miasta który unosił się teraz przed mymi oczyma. Dwa kolejne guziki dały mi natomiast możliwość powiększenia jego konkretnej partii, tak bym miał wgląd na uliczkę w której planowałem zastawić pułapkę. Dzięki fotograficznej pamięci prędko porównałem więc jej wygląd na projekcie z tym co zobaczyłem jakiś czas temu w praktyce oraz stwierdziłem, że jest faktycznie idealna. Pozostało więc mi jedynie jeszcze raz przejrzeć posiadane ładunki wybuchowe i zeskoczyć jak najciszej po zawalonych segmentach konstrukcji w dół, by postawić kolejny krok w stronę realizacji zadania.

35 minut później

Przygotowanie odpowiednio miejsca zasadzki i uprzednie dotarcie na nie, zajęło mi trochę czasu. Nic dziwnego więc, że w chwili gdy przedzierałem się po powierzchni zrujnowanych dachów lokalnych domostw, by uzyskać ponownie z nich wgląd na rynek na którym miano przeprowadzić rytuał. A co ważniejsze, gdzie pod jednym z lokali znajdowało się wejście do laboratorium do którego miałem się dostać. Impreza na którą śpieszyłem, toczyła się dawno na całego. W okół pokaźnego stosu w którym stał albowiem gigantyczny konstrukt skąpany obecnie przez czysty ogień. Zalegały dziesiątki ciał ludzi, asur, popielców oraz nornów. W różnym wieku oraz stanie zdatności do identyfikacji. Kręcący się tam szaman natomiast chyba właśnie wydawał rozkazy liczniejszym niż ostatnio, bo na oko aż dwudziestu dla odmiany akolitom i przygotowywał nowo aktywowaną machinę destrukcji, by ta czym prędzej mogła zająć się czymś sprzyjającym otaczającemu ją chaosowi. Nie tracąc więc czasu i nie bawiąc się w zbytnie ukrywanie, dotarłem czym prędzej w zgiętej w pół pozie do skraju najbliższego rynkowi dachu który wedle mojej oceny nie wydawał się być zdatny do zawalenia pod ciężarem mojego ciała. Ten zaś mimo, że skrzypiał i pękał aż nazbyt często pod naporem moich butów, faktycznie nie zawiódł mnie aż do samego końca, gdy mogłem już go opuścić swobodnym skokiem w dół na stertę porozstawianych u podnóża muru budynku skrzyń. Z nich nie było już problemu dostać się nogami na bruk ryneczku. A potem udać z wolna w kierunku grupki lokalnych fanatyków podczas grilla. W moim odczuciu tutejsi popielcy byli aż nazbyt pewni siebie i panująca wśród nich atmosfera pobijała wszelkie normy wypadającej przy takich okazjach sielskości. Albowiem przez większość czasu gdy się do nich zbliżałem, przy okazji sprawdzając stan zdjętego z pleców granatnika i celując w nim w ich religijnego wodza, który obecnie machał łapami przed konstruktem i chyba ostro się napalał przez sam fakt, że udało się mu go pozyskać. Nikt totalnie nie zwracał na mnie uwagi. Gdy byłem więc w wystarczającej odległości od "kółka piromanów" musiałem odczekać dobre dwie minuty, aż tuż po tym jak golem zaczął się ruszać i rozglądać. Ich lider postanowił zwrócić się przodem do zebranych i tym samym w końcu mnie zobaczyć. Nie dałem mu jednak czasu na oficjalne powitanie mojej osoby na tym ich przedziwnym przyjęciu i po szybkim wciśnięciu spustu wyglądający jak stalowy pająk granat wyłonił się z lufy mej broni oraz runął ku gębie magika. Uwielbiałem ten rodzaj granatów, gdyż wpierw po uderzeniu wbijały swoje ostre odnóża w cel, co w tym przypadku było pyskiem panikującego popielca. A potem gdy ofiara próbowała je zdjąć, po trzech sekundach wybuchały rozrywając ją i otoczenie na kawałki. - Here...he..tyk! - Tak jego stłumiony przez pocisk krzyk był rozkoszą dla moich uszu. Nie miałem jednak zamiaru tracić czasu i gdy część akolitów próbowała pomóc szamanowi, a reszta krzycząc zaczęła przygotowywać zaklęcia by mnie obezwładnić. Prędko wcisnąłem usytuowany w lewej rękawicy przycisk aplikatora eliksirów i zacząłem uciekać dwa razy szybciej niż normalnie było by mi to dane, gdy jeden z nich rozniósłszy się po mojej krwi zaczął działać. A potem doszło do wybuchu któremu towarzyszyły wrzaski konających popielców. Moja pogoń jednak dopiero się rozkręcała i gdy zniknąłem za rogiem pierwszego zakrętu prowadzącego do wybranej uliczki oraz nie odgrywając się zbytnio od bezpiecznie położonej za nim ściany, postanowiłem zerknąć na miejsce z którego przybiegłem. Moim oczom ukazało się około dziesięciu szarżujących fanatyków oraz ogromny golem który człapał po ziemi, powodując coraz bardziej odczuwalne dla mnie drgania.

Odrobina Adrenaliny

Postanowiłem więc nie dawać mojej pogoni wytchnienia oraz chwili do niepotrzebnych przemyśleń. Prędko wynurzając się z bezpiecznego zakrętu i wymierzywszy pistoletem w akolitę na przedzie strzelając. Z tej odległości świetnie słyszałem jego pełne nienawiści słowa - Jest tam! musimy pomścić Vael-Gara! Spalimy cię żyw... - wypowiedzi jednak nie zdołał dokończyć gdy po pierwszym strzale którym przeszyłem mu prawy policzek, drugim dorobiłem mu otwór przelotowy w czole na trzecie oko. A potem znów schowałem za bezpieczną ścianą zakrętu, by ruszyć czym prędzej roztaczającą się przed sobą uliczką w przód, aż w końcu zacząłem mijać ściany z rozstawionymi ładunkami wybuchowymi. Poniekąd było mi ich szkoda, gdyż mogły się przydać później, ale nie miałem zamiaru rozkoszować się dziś dłuższymi i niepotrzebnymi strzelaninami. Zależało mi na spotkaniu ze Scarlet jeszcze tego wieczora, musiałem się więc pośpieszyć by załapać się na chwilę gdy Mai się do niej uda. Z rozmyślań na temat szalonej liderki tejże operacji wyrwał mnie jednak prędko odgłos kroków konstrukta.

A potem usłyszałem jedynie świst nadlatującej kuli ognia przed którą schroniłem się odskakując w bok i przywierając do ściany kilku sporych drewnianych skrzyń, które wciąż w miarę zdatnych stanie zalegały gdzieniegdzie na obszarze szerokiej ulicy. Gdy zaś wyjrzałem zza nich w kierunku pogoni, ta nie zawiodła mych oczekiwań. Golem pędził pierwszy, ledwo mieścił się w uliczce, ale śmiało mógł tu wciąż manewrować. Za nim zaś zmierzał oddział fanatyków, którzy złorzeczyli i ostrzeliwali mnie kolejnymi pociskami ognia zza bezpiecznych pleców "żywej tarczy". Nie mogłem się więc zatrzymywać na dłużej i przez jakiś czas biegłem jeszcze przed siebie, chowając się od czasu do czasu za zdatnymi do tego osłonami. By później opuścić je nim zalewał je deszcz ognia. Konstrukt był już tuż obok. A co ważniejsze dawno wkroczył na zaminowaną przeze mnie strefę wraz ze swymi poplecznikami. Nie było więc czasu na dalsze wodzenie za nos swoich adwersarzy. Runąłem więc jak burza unikając na przemian z większa łatwością bądź trudem kolejne efekty ich zaklęć. Aż w końcu dałem im prawdziwy przedśmiertny orgazm. Zamarłem albowiem przed solidną ścianą obwieszczającą mi pozornie iż nieoczekiwanie trafiłem na ślepy zaułek. A potem obróciłem się w ich kierunku i przyłożywszy do jej powierzchni dłonie, wyczekiwałem. Ich gęby tak jak podejrzewałem zdradzały podniecenie i chęć dorwania się do mnie. Tak byli potwornie szczęśliwi widząc moją bezradność. Jedno kliknięcie przycisku na detonatorze w lewej dłoni sprawiło jednak, że ich wszystkie marzenia dotyczące męk jakie mi już niebawem sprawią dobiegły momentalnie końca. Wybuch był potężny i oślepiający. Musiałem aż przymknąć powieki, bo nie chciałem ryzykować oślepienia na dłużej. I kolejny raz się nie zawiodłem, bo mimo ogłuszających odgłosów jakie wydawały walące się na sporym obszarze ściany pobliskich budynków. Nie tknęło mnie żadne zagrożenie. Gdy zawierucha ucichła, a ja rozwarłem na powrót oczy. Miałem przed nimi kolejne typowe dla tego miasta już zgliszcza oraz widok przygniecionego gruzem i co ważniejsze nieruchomego konstrukta. Nie miałem jednak czasu na delektowanie się tym pejzażem. Wejście do celu było niestrzeżone, ale nie mogłem mieć żadnej pewności jak długo takim zostanie. Oderwałem się więc od ściany i ruszyłem przed siebie, kolejny raz zanurzając się w odmętach tego piekła...

...Gdy tylko zjechałem windą ukrytą w podłodze piwnicznego pomieszczenia w dół, moim oczom ukazały się pokaźne pancerne drzwi. Nie zwracając więc większej uwagi na pokryte stalowymi blachami ściany salki w której obecnie przebywałem, zbliżyłem się do głównego wejścia asurańskiego kompleksu i dokonałem dokładnych oględzin wyrwy która się w nim znajdowała. Była wyraźnie wypalona jakimś sporego kalibru laserem, który tu przytaszczono i pozwalała najwyraźniej nie tylko przecisnąć przez swe odmęty sprzęt któremu zawdzięczała istnienie. A także jakby się uprzeć, przejść dwójce idących obok siebie nornów. Ludzie Scarlet jak zwykle więc marnowali w nadmiarze środki którymi dysponowali. Choć po tym jak nadepnąłem na ciało jednego z nich, pokaźnego popielca który zalegał jakiś metr od wyłomu we wnętrzu prowadzącego wgłąb laboratorium korytarza. Mogłem też jawnie stwierdzić, że jak zwykle dobry sprzęt nie okazał się być łatwą drogą do sukcesu. Włączyłem więc reflektory po bokach hełmu środowiskowego i dobywszy pistoletu. Poprawiłem go w obu dłoniach, by wzniósłszy go później lufą ku sufitowi udać się ostrożnym krokiem wgłąb holu. Piraci Tarin wykonali kawał "dobrej" roboty. Sprawiając, że oświetlenie w kolejnych korytarzach nie działało. Znając ich sposób działania pewnie wysadzili przypadkiem generatory. Ciekawsze jednak było to, że w kilku korytarzach jakie mijałem oraz pomieszczeniach znajdowałem ciała zarówno ich, jak i odzianych w bojowe kombinezony Asur. No tak, tylko członkowie tej rasy mogliby zabunkrować się w takim miejscu jak to, gdy nad nimi dochodzi do Armageddonu. W pewnym momencie jednak, gdy trafiłem do pokaźnego magazynu pełnego oznakowanych skrzyń z symbolami Rata Sum. Liczba zmasakrowanych trucheł w około znacznie wzrosła, gdyż aż roiło się tutaj od piratów i zniszczonych golemów z którymi musieli walczyć. W sumie więc naliczyłem ponad dwudziestu martwych popleczników Tarin i znając ją, wiedziałem, że nie jest zadowolona z aż takich strat. Gdy miałem jednak opuścić to cmentarzysko, nagle doszło do mnie, że wpadłem w pułapkę. Oczywiście stało się to tuż po tym jak masywne wrota ze stali runęły z hukiem przede mną w dół, a na panelu obok nich pojawił się niezbyt motywujący napis "Dostęp Ograniczony". Gorsze było jednak dopiero to co stało się chwilę po tym, albowiem gdy tylko na widok lśniących migoczącym czerwonym blaskiem lamp awaryjnych, które były rozstawione wzdłuż ścian, odwróciłem się by zerknąć wgłąb pogorzeliska. Do moich uszu doszedł momentalnie odgłos windy, która wjeżdżała prędkim pędem na to piętro z szybu usytuowanego w podłodze. Cokolwiek się więc zbliżało na obszar zrujnowanego magazynu, nie miałem zamiaru się z tym za długo bawić i czym prędzej dobywszy osadzonego na plecach granatnika, odbezpieczyłem go oraz przystanąłem w pozycji bojowej, celując teraz jego lufą w rejon gdzie miało pokazać się mym oczom nowe potencjalne zagrożenie. To co zobaczyłem nie spodobało mi się jednak ani trochę.

Pokaźny ciężko opancerzony golem bojowy wysoki na jakieś sześć metrów i szeroki na oko na trzy kolejne powoli unosił się oraz rozkładał swoje cztery odnóża. Mechaniczna bestia już na pierwszy rzut oka imponowała mi uzbrojeniem jakie posiadała. Dwie górne z jej pancernych łap były zakończone albowiem ciężkimi, szybkostrzelnymi karabinami. Dolna prawa budziła zaś grozę wystającą z niej rakietą, gdy z kolei jej bliźniacza siostra usytuowana po drugiej stronie w tym samym miejscu. Była albo jakąś formą lasera, albo miotaczem ognia. Nie chcąc dowiedzieć się czym to faktycznie może być w praktyce. Gdy tylko lampki na ciele robota zaczęły się oświecać oznajmiając tym samym o jego nadchodzącej gotowości bojowej. Wystrzeliłem pierwszy pocisk z granatnika w kierunku niezidentyfikowanej broni, a potem prędko go przeładowawszy, jeszcze dwa następne. Jeden w kierunku swego rodzaju głowy która wysunęła się z korpusu, a którą uznałem za system mający na celu namierzanie celi. Ostatnią niespodziankę zaczepiając na słabiej opancerzonym mechanizmie u zgięcia prawej nogi machiny. To co stało się później trwało zaledwie trzy sekundy. W tym czasie odrzuciłem bezużyteczny granatnik. Golem zaś wydał z siebie nieprzyjemny dla mego ucha odgłos - Cel namierzony. Eliminacja rozpoczęta -. A potem doszło do wybuchu który miał być remedium na moje wszelkie problemy. Jednak zamiast zdewastowanej machiny, moje oczy ujrzały po chwili pokaźnego kolosa który wyskakuje na mnie z chmury po wybuchowej. Czymkolwiek była jego tajna broń, zdążyłem zauważyć, że pozostał po niej jedynie stopiony kikut. Wyrzutnia rakiet wydawała się być jednak nie tknięta. A więcej czasu na oględziny niestety już nie miałem, gdy dwa karabiny oddały ku mnie pierwszą salwę. W normalnych warunkach już bym nie żył, ale miałem jeszcze jednego asa w rękawie. Mój koktajl bojowy, gdy tylko wniknął w mój krwiobieg po wstrzyknięciu przez aplikator sprawił, że wszystko w okół mnie spowolniło znacznie. Pociski z karabinu wcale nie były przez to mniej zabójcze i wciąż w miarę szybko się do mnie zbliżały. Ale przez te kilka sekund działania specyfiku byłem wstanie runąć na ziemię po mej prawej stronie, przeturlać się po niej i nie odwracając się w tył, by zobaczyć jak wspaniałe wyrwy w podłożu wyżłobiła amunicja z działek. Ruszyłem co sił w kierunku ciasnego przesmyku pomiędzy pokaźnymi stalowymi skrzyniami z symbolami Rata Sum. Golem rzecz jasna pędził za mną co sił, robiąc to z początku niczym ociężały słoń. Gdy jednak eliksir przestał działać jego kroki przyśpieszyły znacznie, a potem usłyszałem tylko dźwięk rozrywanych przez impet jego uderzenia przeszkód jakie konstrukt bojowy spotykał na swej drodze. Przy okazji ostrzeliwując w chaotyczny sposób kolejnymi seriami z broni palnej rejon przed sobą, przez co kilka razy niemal nie zostałem posiatkowany w biegu. Ciasnota i liczne przeszkody robiły jednak swoje, dając mi dostateczną osłonę. Przynajmniej na ten moment. Wiedziałem, że z każdą chwilą tracę jednak ten ostatni atut, a otwarta walka z tym potworem była niczym innym jak pewną śmiercią. Skręciwszy więc w prawą odnogę tunelu jaki powstał pomiędzy kontenerami, po chwili runąłem na ziemie brzuchem gdy jeden z nich rąbnął mnie niespodziewanie w plecy, tuż po tym jak golem wskoczył na szczyt blaszanych skrzyń i zaczął po nich biec, miażdżąc je swym ciężarem bez żadnego większego problemu. Tym razem jednak znów na czas od turlałem się w bok, nim kontener zdołał całkiem mnie przygnieść oraz tym samym zmiażdżyć. Szczęście chciało albowiem, że nieopodal pomiędzy zbiornikami znajdował się niewielki przesmyk przez który mogłem się przedostać. Problem leżał jednak z kolei w tym, że gdy wstałem na równe nogi i rozejrzałem się po okolicy okazało się, że znajduję się znów w pustym centrum pomieszczenia, co robiło ze mnie łatwy cel. Prędko jednak przeanalizowałem lokalny wystrój i odnalazłem coś co mogło dać mi kolejny atut do ręki. Tym czymś był wiszący nad ziemią generator. Na tyle masywny, że może nie tyle zniszczyłby swym ciężarem kreaturę, co przynajmniej ją unieruchomił. Z rozmyślań na temat wykorzystania go wyrwała mnie jednak kolejna seria z karabinów nieustępliwego potwora który mnie ścigał. Tym razem pociski okazały się celne i zmiotły w drobny mak mój prawy naramiennik, dewastując tym samym system odpowiedzialny za dostarczanie mi tlenu, co mogło w przyszłości okazać się zgubne. Nawet bardziej niż rana w lewym boku, który przeszyło kilka ostrych niczym brzytwa kul. Nie miałem jednak czasu by się tym zająć, biegłem wciąż przed siebie i w chwili gdy usłyszałem jak mój adwersarz opada z hukiem nogami na podłoże za mną. Po czym rozpoczynając kolejną szaleńczą szarżę, przeszywa powietrze znajomym dźwiękiem oznajmiającym mi, że właśnie mknie ku mnie rakieta wystrzelona z wyrzutni wmontowanej w jedną z jego rąk. Ponownie wcisnąłem guzik aplikatora eliksirów i moją krew wypełnił mój ukochany koktajl. Syczenie pocisku stało się momentalnie bardziej buczące i jakby przycinało raz za razem, niczym uszkodzony holodysk. Wiedziałem, że nie mam zbyt wiele czasu nim wywar przestanie działać, więc momentalnie dobyłem drugiego pistoletu z przeciwpancernymi pociskami i odwróciwszy się napięcie w tył wycelowałem w to co ku mnie mknęło. Wystarczyły dwa szybkie strzały i rakieta eksplodowała tuż przed golemem, tym samym sprawiając, że ten zgiął się na przednich łapach i zatrzymał. Nie wyglądało to na poważne uszkodzenie, ale dało mi wystarczająco wiele czasu by wbiec pod generator i odwrócić się ponownie w stronę zmierzającego ku mnie w zastraszającym tempie konstrukta. Mój organizm był już potwornie osłabiony przez mieszankę którą go raczyłem, a która mimo znacznego zwiększenia jego zdolności bojowych, jak dobrze wiedziałem czym częściej stosowana, tym szybciej go wyniszczała. Gdy bestia jednak wyskoczyła ku mnie z odległości czterech metrów, by zapewne mnie przygnieść. Ponownie postanowiłem aplikować eliksir, była to już trzecia z pięciu kapsuł jakie miałem i wiedziałem, że czym więcej ich użyje. Tym bardziej będę żałował później w krytycznych sytuacjach, że to zrobiłem. Ale nie miałem wyboru. Moje zmysły momentalnie zaś przyśpieszyły, golem z kolei zwolnił i był niczym pędzący na mnie słoń. Ja sam z kolei, mimo krwawiącego boku rzuciłem się do ucieczki, tylko po to by oddaliwszy się o jakieś sześć metrów od kreatury. Odwrócić się i przestrzelić łańcuch nad jej osobą. Generator jaki wisiał złowieszczo kilka metrów nad nią runął momentalnie ku osobie mechanicznej bestii i o ile nie padł na nią centralnie, to zdołał przygnieść jej tylne łapy. A to unieruchomiło ją i sprawiło, że stworzenie szarpało się jak szalone i strzelało wszędzie na oślep. Raniąc mnie w lewe ramię zabłąkanym pociskiem, gdy pędziłem w stronę skrzyń magazynowych, by zniknąć w ich odmętach. Strasznie krwawiłem w tej chwili. A do tego moje organy wewnętrzne pod wpływem nadmiaru eliksiru jakim się na szprycowałem zaczęły pękać i wymiotować posoką. Jedyne więc co mogłem zrobić w tym momencie by się uratować, to sięgnąć po najmocniejszy eliksir regenerujący jaki miałem i przystawiwszy go igłą do piersi w której skryte było moje serce. Wykonać solidny zamach i wbić go w nie, by to pierwsze zaznało czym prędzej jego błogosławionego efektu oraz rozniosło go jak najszybciej po reszcie mojego tonącego w agonii ciała. To zaś przyniosło mi momentalnie ulgę, ale i coś na co nie mogłem sobie w tej chwili totalnie pozwolić. Mianowicie będącą efektem osłabienia senność przez którą uderzywszy plecami o ścianę jednego z kontenerów, osunąłem się po nim i straciłem momentalnie przytomność...
aiwe_database

Re: Ucieczka z Lwich Wrót

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

- Nie! Nie! Nieeeee! - Kolejny wrzask rozjuszonego popielca przerwał trwający w głównej sali redakcji zgiełk. Co prawda nikt już tutaj nie przejmował się bardziej humorkami jednego z nowych właścicieli, ale jednak ten basowy i jakże podekscytowany głos jakim cechował się zwykle Darthemar, potrafił mimowolnie przykuć czyjąś uwagę. Sam popielec jak zwykle w ciągu południa zasiadał we własnym biurze, gdzie głównie ograniczał się do wyglądania elegancko w wymiętej marynarce jaką nosił na swym pokrytym ciemnym futrem ciele oraz paleniem w stylowy sposób wciśniętego w pysk cygara. W obecnej chwili jednak targały nim skrajne emocje, a on sam odprowadzał właśnie wzrokiem wychodzącą ze swego gabinetu asuriańską dziewczynę, która miała niebywałe szczęście, że nie widziała zza ciemnych okularów na jego ślepiach, pogardy jaką ją nimi właśnie obdarzał.

Gdy zaś dziewczę opuściło lokum. Czarzysko zaciągnęło się jeszcze kilka razy cygarem i zmieliwszy je zębami, wypluło od tak na podłogę. Po czym runęło niczym burza w kierunku wyjściowych drzwi przez które dosłownie trzy minuty temu wyszła jego reporterka. Oczywiście jak to Darth miał w zwyczaju, nie zwrócił przy tym uwagi na to co stało na jego drodze i wywrócił nie tylko biurko za którym zasiadał. Rozsypując tym samym na wszystkie strony jego zawartość oraz to co na nim zalegało. Ale przy okazji także zaplątał się prawą łapą o kabel lampy usytuowanej w rogu sali i runął niczym skała na dwa kruche drewniane regały. Roztrzaskując je momentalnie swą masą i rozrzucając poukładaną w nich dokumentacje po całym pokoju. To wszystko sprawiło zaś pod sam koniec, że kocur zamknął się w sobie i mrucząc cicho pod nosem - Jesteś seksowny...seksowny...bardzo seksowny...wyglądasz seksi...bo jesteś seksi...tak seksi...bardzo seksi...to tylko wypadek, więc wstań i idź do nich...pokaż im, że jesteś seksi i niech wiedzą, jak bardzo seksi jesteś oraz ci zazdroszczą - Przez dobre kilka minut starał się w sobie zebrać i podnieść. Gdy zaś tego dokonał otrzepał się łapami i wyszedł z biura. Przystając wpierw przed drzwiami i zerkając zza okularów z wyszczerzonymi pysznie kłami po biurkach swoich redaktorów oraz reporterów. W głębi swej łepetyny rozważał kolejne spiski przeciw ich osobom - Tak, wiem, że się opieprzacie. Tak, udawajcie, że nie przejmujecie się tym. Tak, udawajcie, że JA nie wiem i że nie zwracacie uwagi teraz na MOJE czujne spojrzenie! Tak, widzę jak się masturbujesz pod biurkiem Marcus! A nie...miałeś tylko ukrytą na kolanach kanapkę. Ale i tak się nie ciesz, niedługo znajdę dobry powód by cię wywalić na zbity pysk! A wtedy będziesz błagał o zatrudnienie jako model przy pokazie mojej nowej kolekcji! -

Czas z kolei mijał nieubłaganie i nawet najtwardsi z pracowników Kryształografu dawali się w końcu przyłapywać czarzysku na tym, że coraz częściej spoglądają ku niemu znad biurek. Sielska rozgadana atmosfera także już dawno tu minęła i teraz niemal każdy pilnował się bacznie, by nie palnąć jakiejś głupoty oraz nie sprowokować tym samym ataku histerii u swego przełożonego. Aż w końcu On zdecydował się odezwać - EKH - Chrząknął głośno Charr, a jak zauważył, że nie wszyscy to usłyszeli złapał prędko lampę stojącą nieopodal i z zamiarem uderzenia nią o jedną ze ścian, by wzbudzić posłuch. W praktyce przypadkiem wybił nią szybę w drzwiach do swego biura. Oczywiście nie dał po sobie poznać, że to jego błąd! I zerknął tylko krótko z przekąsem na swoje dzieło, by spiorunować wnet pracowników i się wydrzeć - 15%! 15%! sprzedaż naszego brukowca spadła ostatnio aż o 15%?! Jak WY godne pożałowania reporciny i redaktorzyny śmiecie zwać się profesjonalistami! Przez wasze gówniane i nic nie warte artykuły, nie stać mnie nawet na wakacje w southshun, a co dopiero jakiś prywatny jacht czy posiadłość! Od dziś CHCĘ byście pracowali na podwójnych obrotach! Chcę więcej gwałtów w tym szmatławcu! Seryjnych mordów, aktów wandalizmu, pobicia, zuchwałych kradzieży i terroryzmu... I jakby na życzenie popielca nagle za oknem zaczęły odzywać się pierwsze salwy z dział, którym wtórowały krzyki zrozpaczonych mieszkańców oraz harmider wywołany przez walące się domy.

Darthemar momentalnie się zamknął i tak jak reszta zespołu gazety runął do okna, by przystawiwszy łapska do parapetu wyjrzeć na pogrążoną w przerażającej rzezi ulicę. Jego brązowe ślepia wybałuszyły się natomiast do granic możliwości, a białe kły wyszczerzyły sielsko i zamiast słuchać zrozpaczonych i panikujących pracowników. Charr zaczął krzyczeć w podnieceniu i rzucać nimi o ziemię bądź w kierunku wyjścia - Na ulice darmozjady! do roboty! chcę to wszystko mieć spisane! chce wiedzieć kto, jak, dlaczego i czemu tak późno! chce mieć hit tego sezonu i wszystkie gazeciane nagrody na swoim biurko do końca tego tygodnia! Część zebranych oczywiście wnet wymknęło się z redakcji, inni zaś wydawali się zbyt przerażeni by to uczynić, a jeszcze inni budzili tylko coraz większą panikę wśród kolegów:

- Ale tam giną wszyscy w około!
- On ma rację ! nie możemy tam wyjść!
- Zwalniam się Darth, mam w dupie twoje widzimisię i ... - tu głos się urwał gdy Charr wyrzucił człowieka przez okno, po czym chwycił w łapę jak pałkę kij wieszaka, by zerknąć groźnie na zbieraninę i nim pomachać przed kilkoma ludzkimi łbami- Na ulicę! ale już! wypieprzać i nie wracać bez najlepszych artykułów tego wieku! - Potem jeszcze Darth musiał przyłożyć kilku osobom i cieszył się w głębi, że jego podwładni nie zdecydowali się przeciw niemu zbuntować i na niego rzucić. Nim jednak zdołał wypędzić resztę nie śpieszących się "darmozjadów" na rynek do jego czułych uszu dotarł jakiś świst. I wtedy gdy kocur zwrócił łeb w stronę okna zobaczył trzy spore pociski, które mknęły właśnie ku jego redakcji! Co sił w nogach czarzyszko rzuciło się więc wgłąb pomieszczenia i przepychając się w desperacji przez skotłowaną tuszę. Runęło w końcu na ziemie i zniknęło pod gruzami powstałymi przez pokaźne wybuchy w środku lokalu...
aiwe_database

Re: Ucieczka z Lwich Wrót

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Nuke nie miał pojęcia jak długo spał na terenie tego miejsca. Gdy jednak się ocknął pierwsze co uczynił to sprawdził sprawność własnych kości oraz dokonał dokładniejszych oględzin miejsc w które raniły go pociski. Tak jak również się spodziewał eliksir jaki sobie aplikował nim stracił przytomność zadziałał jak należy i teraz po potencjalnym zagrożeniu dla jego życia nie było już żadnego śladu. Najemnik podniósł się wiec i wyprostował, odrywając się tym samym od skrzyń o jakie zalegał wsparty od któż wie jak długiego czasu. A potem znieruchomiał. Dotarło do niego albowiem, że przygnieciony w centrum magazynu przez generator golem wciąż funkcjonował i bez-ustanku szarpał się byle wydostać spod ciężkiego urządzenia. Mężczyzna postanowił więc zniknąć znów między kontenerami i dokonać zza nich bezpiecznego rozpoznania terenu. A potem gdy upewnił się już, że na jego szczęście konstrukt jest zwrócony w przeciwną stronę niż ta w którą miał się udać. Skierował się z wolna ku zamkniętemu włazowi i zerknąwszy na panel obok niego z ciągle wyświetlonym na powierzchni jego pulpitu napisem = Dostęp Ograniczony =. Postanowił sięgnąć do tobołka u prawego boku, by wydobyć z niego zabawkę do radzenia sobie z takimi przeszkodami. Niewielkie urządzenie szyfrujące wnet znalazło się też doczepione do monitora. A potem po wstukanej na klawiaturze panelu sekwencji, zaczęło przegryzać się przez zabezpieczenia. Hans miał więc chwilę by rozważyć to o czym śnił. A śnił nie o nikim innym, a właśnie o niej... - Czemu zaśmiecasz sobą tak bezczelnie moje myśli...nie mam teraz czasu na takie głupoty, cholerny eliksir, zapewne zmącił mi mózg - Jego własne słowa brzmiały teraz w jego ustach niczym skierowany do nieznanego przeciwnika wyrzut. Rosenberg dla rozładowania atmosfery zacisnął nawet w pewnej chwili w pięść prawą dłoń i uderzył nią trzy razy w ścianę obok komputera. Z ogromną ulgą, której się szczerze jednak nie spodziewał. Przyjmując fakt, że w pewnym momencie właz przed nim w końcu się uniósł i odsłonił przed nim dalszą część kompleksu. Odrzucając więc całkiem niepotrzebne myśli na bok, człowiek włączył reflektor i uniósłszy pistolet w prawej dłoni. Ruszył ostrożnym krokiem wgłąb kolejnego tonącego w mroku korytarza laboratorium.

Chaos jaki witał go w każdym holu i pomieszczeniu jakie mijał budził w nim coraz większy niepokój. I nie chodziło tutaj jedynie o fakt, że znajdował w nich zdemolowany sprzęt ośrodka badawczego oraz oznaki po włamaniu. A ciała piratów i personelu tego miejsca. A to oznaczało, że ktokolwiek uwięził go na terenie magazynu i poszczuł golemem, zrobił to w chwili gdy zauważył tam jego obecność. Nie była to więc na pewno przypadkiem aktywowana przez system pułapka, gdyż zadziałała by już w chwili gdy ludzie Scarlet szturmowali to miejsce. A co za tym idzie, ten kto na niego czyhał musiał się wciąż gdzieś tutaj znajdować i być może bez ustanku go obserwował. Nim więc człowiek trafił do ostatniego włazu jaki miał prowadzić do głównego komputera i archiwum w którym miał znaleźć holodysk. Sprawdził jeszcze raz liczbę posiadanych magazynków oraz stan eliksirów. Dopiero po przeładowaniu broni zmierzając do panelu w celu pokonania ostatniej stojącej na swej drodze przeszkody. I wtedy stało się coś nieoczekiwanego, gdyż właz sam się uniósł, a z wnętrza pomieszczenia do uszu najemnika doszedł znajomy męski głos z rosyjskim akcentem, pomijając fakt, że w tych realiach nie było rosjan.

- Nuke, chłopcze! Już myślałem, że ta maszyna cię rozerwie na kawałki! Wierz mi chcieliśmy z chłopakami go dezaktywować i otworzyć ci drzwi, ale my nie znamy się na tym sprzęcie tak jak ty! -

Hans dobrze wiedział, że obecność znajomego najemnika wcale nie oznacza, że właśnie jego sytuacja stała się bardziej luźna. Trzymając więc wciąż palec na spuście pistoletu, opuścił dłoń w której go dzierżył w dół i wszedł z wolna do środka. Przy okazji rozruszają palce drugiej dłoni, które czekały tylko na chwilę w której warto będzie aktywować aplikator eliksirów osadzony na jej nadgarstku. Jak się prędko okazało, nie musiał nawet się rozglądać, bo gdy tylko pokonał próg sali do jego skroni przyłożono lufę strzelby. Przed nim z kolei stał pokaźny norn w cudacznym płytowym pancerzu od którego odstawały przeróżne urządzenia oraz przewody. A po lewej stała jakaś młoda ludzka kobieta, która bawiła się właśnie pistoletem, celując nim od czasu do czasu w jego tors i uśmiechając się przy tym zalotnie. Ktokolwiek stał po jego prawicy, mężczyzna nie miał jak na niego spojrzeć nie odwracając w tamtą stronę swej głowy. A to oznaczało by, że przytknięta do jego hełmu broń owego tajemniczego adwersarza, najpewniej momentalnie by wystrzeliła. Trzeba było więc zagrać w ich grę i wysłuchać co mają do powiedzenia. Aż nadejdzie odpowiednia chwila, którą będzie można wykorzystać do wyrwania się z tej patowej sytuacji.

- No, no, no Nuke! Jak zwykle ostrożny, taki jakiego go znam! - Norn szczerzył się jak idiota którym był z natury i ekscytował - Nie mów jednak, że nie przywitasz się nawet z dawnym druhem, to już z pół roku jak się nie widzieliśmy zimny draniu -

- Wiesz po co przyszedłem. Możesz to zdać i wyjść stąd ze swoimi amatorami cało - Te słowa ze strony najemnika podziałały jak płachta na byka. Czego dowodem był paskudny grymas rozgoryczenia na twarzy kobiety i kilka aktów trącenia lufą strzelby jego hełmu do którego ta była bezustannie przytknięta. Sam Norn jednak roześmiał się tylko na owe słowa i zwróciwszy się do Nuke'a plecami. Wstukał coś na klawiaturze sporego komputera przed sobą, aż w końcu ten wyświetlił na swym monitorze zarys jakiegoś planu - Przykro mi stary druhu, ale nie doczekasz się takiej uprzejmości z naszej strony. Doliak trącał tą chędożoną kur@#! Scarlet! patrz! To przyszłość Nuke! Plan silnika który zużywa do 20% mniej energii! Ta dziw@!# nigdy go nie dostanie, bo my z drużynom zrobimy z niego bardziej wartościowy użytek. Wyobraź sobie Nuke...te dziesiątki tysięcy złotych monet które na nas spłyną gdy tylko rzucimy to cudo na czarny rynek! -

Amatorzy. Najemnicy bez krzty zasad, którzy potrafią nawet wystawić trolowi tyłek, jeśli tylko ujrzą w tym spory zysk. Teraz planowali zdradzić swojego zleceniodawce. Rosenberg nie znosił takich ludzi, zawsze wierząc, że tym samym na swój sposób sobie uwłaczają. Zysk był tym do czego zmierzał każdy członek tej profesji. Zasady jednak tworzyły reputację i obraz każdego z nich. A Johan miał ją naprawdę gównianą. Tego człowiek był już od dawna pewien i nie zdziwiło go nawet gdy norn zwrócił się do niego ponownie, by podczas zabaw holodyskiem w dłoni rzucić mimowolnie kuszącym tonem godnym w jego mniemaniu zapewne propozycji nie do odrzucenia:

- Przyłącz się do nas Nuke. Wycyckajmy razem tą ździrę Scarlet. Ty i Ja. Po czymś takim naprawdę zacznie się z nami liczyć. Co ty na to? 15% zysku z fortuny jaką uzyskamy, to chyba uczciwa stawka za twoją przychylność? -

Te słowa, luźne podejście lidera grupy oraz zaskoczenie na twarzy kobiety oburzonej wciągnięciem kogoś w interes życia jaki mieli przeprowadzić z początku tylko we troje. Sprawiło, że najemnik w końcu uznał, że nadeszła odpowiednia chwila by dopiąć do końca to co zaczął. Wystarczył szybki gest palców lewej dłoni, gdy dziewczyna oraz osiłek przed nim się im nie przyglądali. A eliksir już znalazł się w jego krwiobiegu. Potem świat w okół jak zwykle znacznie spowolnił i ofiara prędko przerodziła się w drapieżnika. Najpierw Nuke odchylił głowę w tył i przystawił pistolet do brzucha oprawcy ze strzelbą. Ten wystrzelił momentalnie, ale brakowało mu ułamków sekundy by trafić cel w głowę. Zamiast tego niemal trafił dziewczynę, która odskoczyła aż w bok, unikając tym samym pocisku. W kolejnej chwili najemnik znalazł się więc za plecami sylvariego, który krzywił się z bólu i przestrzelił mu głowę na wylot tuż po tym jak przyłożył do jej tylnej części pistolet. Rozmywająca się i powolna postać Johana właśnie w tym samym momencie oddawała ku nim salwę z laserowego pistoletu. Ale ta utknęła prędko na ciele martwego "krzaka" którego kopnięciem Nuke posłał wprost w jej kierunku. W odpowiedzi przestrzeliwując lewy oczodół norna i po odskoku w kierunku komputera, unikając tym samym wystrzału z pary rewolwerów w dłoniach najemniczki. Ta jednak nie miała szans, by ponowić atak, bo nim jej oponent upadł bokiem na ziemie po swym brawurowym uniku, zdołał już dorobić jej dwa otwory w czaszce. Następnie wstając i podchodząc do ex-znajomego, by zabrać mu holodysk i wtrąciwszy:

- Nie obraź się Johan. Ale działam w pojedynkę -

Zrzucić ciało norna z panelu na ziemie i samemu zasiąść przed urządzeniem, które miało umożliwić mu kontakt z przełożoną. Do tego czasu efekt eliksiru dawno minął, a Rosenberg bez przeszkód mógł już zabrac się za podczepianie do komputera nadajnika oraz urządzenia szyfrującego. Po chwili nachylając się i rzucając w mikrofon

- Tu Nuke. Cel osiągnięty. Czekam na potwierdzenie ewakuacji -

Odpowiedział mu z kolei zadowolony głos Trin:

- Maszyna latająca będzie oczekiwała cię za niecałą godzinę w umówionym miejscu. Świetna robota -
aiwe_database

Re: Ucieczka z Lwich Wrót

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Zgęstniałe od pyłu powietrze przeszył bolesny dźwięk do złudzenia przypominający ziarna piachu z siłą ocierające się o metal. W uszach piszczało i zgrzytało zarazem, ale ów odgłos pozostawał jedynie w strefie domysłów, bowiem z żadnej uliczki nie dało się dojrzeć niczego, co znajdowało się ponad grubą warstwą rudo szarych chmur. Przeciskając się niezbyt wygodnymi uliczkami wcale nie nadrabiała czasu, ale przynajmniej była bezpieczna do momentu gdy nieopatrznie wybiegła na jeden z większych placów wprost na rozrabiających tam piratów. Bez zastanowienia, odbiła w lewo znikając zaraz za szczątkami dotkliwie podziurawionego budynku. Wyszarpując z kabury pistolet usłyszała za sobą euforyczny krzyk pogoni. Biegło za nią tylko dwóch z całej szóstki, reszta , albo nie zawracała sobie głowy Koral, albo planowali wybiec jej naprzeciw. Zerknęła za siebie tylko by potwierdzić własne myśli. Wysoka kobieta i równie wielki mężczyzna. Pierwsze strzały rozorały porządnie deski po których aktualnie uciekała, czuła jak drżą pod naporem ciężkim butów. Niewątpliwie zaraz się rozpadną, ale szczęściem miała zaraz wbiec na brukowaną uliczkę po niewielkich schodach. Niespodziewanie drogę zastąpiła jej dwójka młodych kobiet najpewniej mieszkających, albo pracujących w Lwich Wrotach, obie nieuzbrojone i zupełnie bez szans.. Zaskoczona Koral nie mając czasu na głębsze przemyślenia kto jest kim, oddała dwa szybkie strzały trafiając wprost w krtań młodziutkiej blondyneczki. Panika, druga dziewczyna zatrzymała się gdy postrzelona runęła całym ciałem ze schodków. Nie chcąc biec dalej, zaczęła krzyczeć a potem zamilkła jakoś tak nagle. Obie kobiety Koral zostawiła już daleko za sobą przesadzając jednym susem niewielki straganik z niewiadomych przyczyn zalegający teraz na środku uliczki. Kolejne strzały świsnęły tuż przy jej głowie i byłaby dostała gdyby nie zauważona w ostatniej chwili uliczka, w zasadzie ślepy zaułek w który wbiegła. Klnąc cicho w duchu rozejrzała się za możliwie najlepszym rozwiązaniem w patowej sytuacji. Odsłonięte plecy nigdy nie były czymś dobrym, ale po raz kolejny.. Nie mogła się zatrzymać. Spojrzała w górę i wbiegłszy na parę wątpliwych skrzynek, skoczyła chwytając się z wyraźnym trudem zadaszenia jednak w momencie wspinaczki kawałek daszku dosłownie oderwał się od reszty i runęła razem z nim między skrzynie robiąc przy tym niesamowity rumor. Dwójka piratów zdążyła już wbiec w uliczkę gdy rudowłosa zwijała się właśnie z bólu skryta za zbitymi z desek skrzynkami. Bała się, popełniała błędy. Nikt nigdy nie wysłał ją w takie miejsce. Z pewnością nie była sama w tym mieście, na pewno znajdowało się tu kilku innych z jej organizacji, nikogo jednak dotąd nie widziała. Przycisnęła policzek do ściany zerkając przez szczelinę między nią a skrzynią na swych oprawców. Wiedzieli gdzie jest, nie wiedzieli jednak z której strony. Kobieta z pistoletem, podobnym do jej własnego, mężczyzna nosił karabin, na oko zacięty, albo już zepsuty. Wyglądali na pewnych siebie, zwłaszcza mężczyzna, który przestał już szukać Koral a teraz pochylał się nad własną bronią chyba dla żartów „przypadkowo” mierząc w koleżankę po fachu.
-Kici kici ruda.
Odezwała się skrzekliwym jak ropucha głosem. Dziwne.. Nie była tak brzydka jak jej głos. Koral schowała głowę zerkając na swój pistolet. Oby karabin faktycznie był zacięty, oby ta dwójka nie wiedziała o uzbrojeniu młodej agentki. Wychyliła się niespodziewanie z dołu na ślepo celując w kobietę, ta, wyjątkowo szybko zareagowała oddając podobny strzał i na tym się skończyło. Przewróciła się na plecy, mężczyzna na moment stężał podobnie jak Koral z niedowierzaniem patrząca na scenę przed sobą. Pocisk piratki rozorał jej policzek, przerwał kawałek ucha i tylko buchająca adrenalina jeszcze nie wywołała u rudowłosej bolesnej paniki. Była jednak w szoku, pierwszy raz zdarzyło jej się dostać w taki sposób. Rozżalony mężczyzna zaczął kląć.. Dość paskudnie swoją drogą. Cisnął o ziemię niezdatnym do działania karabinem wyciągając z kabury pistolet, sam też zniknął nagle za skrzyniami, ale Koral poderwała się momentalnie w kucki i czym prędzej przepchnęła w jego stronę drewniane pudła. Jak się okazało, całkiem trafnie, ale i ryzykownie bowiem odsłoniła się już całkiem przed wrogiem. Jednak jej przeciwnik, jak się spodziewała, gramolił się właśnie spod skrzyń. Być może sam chciał wykonać podobny manewr a Koral najwyraźniej go ubiegła. Podniosła się chwiejnie mierząc teraz z bliska w jego głowę a potem strzeliła.

Podczas okradania truchła wysokiej kobiety z jej własnych ubrań, na dłonie a potem i na ciało martwej zaczęły spadać grube krople krwi. To obudziło w Koral czucie, zamarła znów w krótkim bezruchu by zaraz potem sięgnąć dłonią do własnej szczęki, jak się okazało, zalanej juchą. Dotąd czuła tylko mrowienie i łaskotanie jakby małej larwy śmigającej po jej policzku. Teraz jednak poczuła narastający ból, uczucie lekkiego rwania i mocnego szczypania. Nic wielkiego można by rzec, a jednak wywołało w jej ciele serię nieprzyjemnych dreszczy i przyprawiło o mdłości. Bolał także krzyż i prawa noga w którą walnęła się spadając na ziemię. Przełknęła z trudem ślinę czując się niezwykle niekomfortowo. To nie do końca był lęk przed masą przeciwników. Jeszcze parę godzin temu walczyła o życie w walącym się, pełnym najemników domu gdzie potrafiła zachować zimną krew od samego początku rozróby po sam jej koniec. Zaczęła się przebierać, strój nie pasował na nią, był zbyt luźny, ale jeśli będzie miała szczęście i nie zwróci na siebie uwagi, nikt się nie połapie. Zapięła pasek zerkając co jakiś czas na zepsuty karabin. Roztarłszy wierzchem dłoni posokę ze swej twarzy schyliła się po broń kucając tuż pod ścianą. Tu było ciszej niż w centrum miasta. Miejsce zniszczone i pozostawione samemu sobie, nie zanosiło się na to by przeszło tędy więcej ludzi niż dwóch czy trzech. Musiała chwilę odsapnąć, dojść do siebie i naprawić ten cholerny karabin, był zbyt cenny. Przesunęła się nieznacznie za skrzynie opierając kolbę o kolano, znów otarła policzek, krew cały czas sączyła się z ran, choć gdzie nie gdzie powoli krzepła.
Koral, wiedziała, że pożre ją dziś lęk, nie wiedziała jednak z jakiego powodu dokładnie. Przeciwnicy? Polowały na nią przynajmniej dwie grupy najemników w tej chwili, nie przestraszą jej jacyś piraci czy sama Scarlet. Czy bała się niepowodzenia misji? Poniekąd. To mogło być podstawą jej strachu bowiem czuła, że nie podoła, nigdy wcześniej nie popełniała błędów.. Nie takich jak przez ostatni tydzień. Znów parszywe mdłości skręciły jej kiszki gdy coraz gorliwiej szarpała się z mechanizmem spustowym. Przez jej rudą głowę przeszła nieśmiała myśl.. Chciałaby nafaszerować się silnym środkiem przeciwbólowym i po prostu nie zauważyć jak trafia ją jakiś zbłąkany pocisk, a potem również nie zauważyć faktu, że umiera. Byłoby miło tak skończyć, miło i o wiele przyjemniej.

Klik.. Coś przeskoczyło w środku. Wymacała spust przykładając kolbę do ramienia i mierząc w ścianę naprzeciwko siebie, oddała parę szybkich strzałów aż z desek posypały się wióry i pył.. Karabin miał konkretny odrzut, trzeba było przyznać, ale było to już coś znacznie lepszego niż zwykły pistolet. Opuściła go nieznacznie patrząc teraz przez chwilę w martwy punkt przed sobą. Ból pleców zdążył zelżeć zaś rana na napuchniętym już policzku i poszarpane ucho wciąż pulsowały, ale krew całkiem już zakrzepła. Dobrze, czas ruszać.
-Nie ma co Koral.. Kiedyś i tak zdechniesz.
Rzuciła do podziurawionej ściany i poderwała się na równe nogi. Zabrała ze sobą jeszcze magazynki nim ruszyła dalej, przedzierając się przez zdewastowane i ograbione straganiki. Gdzieś w oddali widziała wielką toporną sylwetę szlajającą się po Lwich Wrotach. Cokolwiek to było, niknęło częściowo w dymie a Koral, nie miała ochoty wyjść temu naprzeciw. Musiała dostać się na sterowiec. Gdzieś na którymś muszą być oni. Gdzieś, z któregoś sterowca na pewno obserwują zgliszcza i mord.
aiwe_database

Re: Ucieczka z Lwich Wrót

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Nie mam pojęcia ile czasu spędziłem już na pokładzie tej maszyny, ale wiem jedno. Możliwość posiedzenia sobie z zamkniętymi oczyma w tym ciasnym hangarze zrzutowym zmodyfikowanej wersji śmigłowca popielców, była tym czego pragnąłem najbardziej od kilku godzin. Nawet ten metaliczny i zarazem sykliwy odgłos wciąż poruszających się bez ustanku śmigieł. W tym momencie wydawał mi się niczym gorszym od harmonijnej muzyki jaką zwykło się wygrywać w filharmonii Krytańskiej stolicy. Trin zadbała o wszystko. Już na "dzień dobry" miałem dostęp do nowego sprzętu którym zastąpiłem stary uszkodzony ekwipunek i nawet gdyby nagle miał nas napaść wrogi sterowiec. Czułbym się wystarczająco pewnie, by choć próbować z nimi walczyć. Zmagania w tym piekle miałem jednak póki co za sobą i okupione własną krwią eskapady po jego zrujnowanych uliczkach właśnie miały dobiec w moim przypadku na dłużej końca. Zacząłem się zastanawiać zatem na co wydać zarobioną fortunę i jaką minę będzie miał Kearon gdy tylko dam mu kopię tego planu. Ale najbardziej z wszystkich kwestii nękał mnie obraz jej słodkiej, niewinnej buzi...


Głos Scarlet w żadnym wypadku więc nie był tym co chciałem usłyszeć w tej błogiej i sprzyjającej relaksowi chwili. Mimo to usłyszałem go w głośnikach pokładowych i by tego było mało. Gdy tylko otworzyłem oczy i spojrzałem nimi przez szybkę środowiskowego hełmu nieustannie spoczywającego na mej głowie. Dostrzegłem i jej wykrzywioną w szaleńczym zadowoleniu twarz, jaka pojawiła się na ekranie komputera tejże ciasnej ładowni usytuowanego przede mną. Tak Briar miała sielski humor i sam nie dziwiłem się temu. W końcu póki co wszystko szło zgodnie z jej planem.

- Nuke. Minęło sporo czasu od chwili gdy widzieliśmy się ostatnio na terenie mojej przesłodkiej wieży koszmarów i nie ukrywam. Fakt, że przeżyłeś ją jako jeden z nielicznych których "przypadkiem" tam pozostawiłam w chwili jej upadku. Sprawił, ze poważnie zaczęłam wierzyć w zapewnienia Trin na temat tego, że jesteś wyjątkową jednostką.

Wiedziałem, że komentowanie jej słów było totalnie bezcelowe. Scarlet po prostu nas tam zostawiła na pewną śmierć. Przedtem upewniając się, że dotknie nas efekt koszmarnej toksyny. Nie chciałem też nawet sięgać myślami do tego co tam przeszedłem nim zdołałem uciec i jakich desperackich rzeczy musiałem się tam dopuścić nim do tego doszło. Teraz liczył się tylko jeden fakt. Briar czegoś ode mnie chciała. A ja czekałem aż mi to powie. Ograniczając się jedynie do wpatrywania w monitor i krótkiego komentarza:

- Przejdźmy do rzeczy. Albowiem wątpię, by Pani uwaga wynikała z czystej sympatii do mojej osoby.

Uwielbiałem gdy się śmiała. To może dziwne, ale jej szczery i zarazem jakże melodyjny oraz szaleńczy śmiech łechtał moje zmysły. Gdy skończyła z pewnym siebie uśmiechem kontynuowała jednak:

- Możliwe, ale powoli zaczyna się to zmieniać. Tym czasem wiedz, że od dziś pracujesz bezpośrednio pod moją komendą. Niniejszym zmieniam też trasę twojego lotu i skierowuje ją na swoją ulubioną platformę wiertniczą. Gdy tam dotrzesz zgłosisz się do jej zarządcy i przejmiesz obowiązki głównego egzekutora. Moje kontakty albowiem zasypały mnie całą toną teczek agentów przeróżnych organizacji i wywiadów, którzy infiltrują szeregi moich sojuszników. Pora pokazać więc inteligencji Tyrii, że to z czym ta się ściera przerasta nawet ich połączone siły...

Słowa Scarlet były iście zadowalające. Co prawda rola egzekutora i zabijanie szpiegów w szeregach jej sługusów niezbyt ekscytowały. Ale fakt, że uznała mnie za wyjątkową jednostkę i postanowiła wziąć pod swoje osobiste skrzydła, podbudowywały. Dzięki temu szansa by się do niej zbliżyć znacznie wzrosła. A co za tym też idzie, prawdopodobnie już nie długo zyskam przynajmniej kilka okazji by ją wyeliminować. Tym czasem po napawam się jeszcze rosnącym w zastraszającym tempie grymasem szaleństwa jaki rozkwita własnie na jej obliczu oraz tym żądnym krwi, bezlitosnym spojrzeniem jakim mnie obdarza. Czasem mam aż ochotę się do niej dobrać. Ale wątpię, że będzie okazja nim będę musiał się jej pozbyć. Szkoda, bo lubię takie ostre suki jak ta.

...dane na ich temat znajdziesz na holodysku jaki lada moment wysunie się z panelu. Mam nadzieje, że nie muszę też wspominać, że powinieneś zająć się tym tak, by cała reszta "kretów" w moich szeregach nie zorientowała się, że ktoś na nie poluje i wybija do nogi. Więc działaj głównie sam i nie wciągaj w to dredgy, którym brak ku temu predyspozycji. Ach...no tak zostaje jeszcze kwestia stawki. Myślę, że dziesięciokrotność tego co miałeś dostać za holodysk dla Tirin tuż po tym jak platforma wypełni swoją rolę, to zadowalająca suma?

- Brzmi w porządku -

Doskonale! I jeszcze jedno Nuke...cokolwiek by się tam nie działo i jakkolwiek patowa nie była by sytuacja. Ekskawacja musi dobiec końca. Nie obchodzi mnie też jakimi kosztami...zostawiam więc do twojej dyspozycji prywatny magazyn z ładunkami wybuchowymi oraz sprzętem. Wierząc, że wykorzystasz go odpowiednio, by żaden potencjalny zdrajca nie zdołał zdezerterować z mego cuda w chwili gdy to będzie zagrożone. Ich życia albowiem są nic nie warte w porównaniu do tego po co pragnę sięgnąć.

- Rozumiem. Tak się składa, że i ja nie czuje do nich zbytniej empatii. Zajmę się więc tym jak należy, Panno Briar -

Kolejny zadowolony i jakże szaleńczy grymas przeszył jej oblicze, gdy sam wstawałem i udawałem się właśnie do panelu po dysk z informacjami na temat agentów. Przyzwyczajenie do noszenia hełmu środowiskowego na głowie było w tej chwili prawdziwym atutem. Inaczej zorientowała by się, jakie emocje właśnie mną targają. Gdy schowałem jednak nośnik do odpowiednio zabezpieczonej kieszeni doszło do nieoczekiwanego wstrząsu. A machina bez ostrzeżenia zaczęła tracić na wysokości. Głos ludzkiego pilota z pomieszczenia na przedzie oznajmił natomiast to co oczywiste:

- Trafili nas! To chyba pakt, mają jakiś laser i...-

Głos się urwał tuż po wstrząsie jaki miał teraz miejsce z przedniej części maszyny. Czyżby trafili przez kadłub w pilota i go uśmiercili? To było rzecz jasna pytanie retoryczne, bo tuż po tym biegłem co sił do pomieszczenia gdy śmigłowiec właśnie pikował w dół. Każda chwila była albowiem teraz w cenie...

- Nuke! Aktywuj nadajnik gdy wylądujesz. A poślę po ciebie nowy pojazd. Śmierć nie wchodzi w grę, póki nie wykonasz mojego zadania! Inaczej...-

...i nawet głos Briar który w końcu się urwał gdy padło połączenie tego nie zmienił. Dzięki temu zdążyłem jeszcze na kilkadziesiąt metrów nad ziemią zrzucić z siedzenia pilota i przejąć stery. A potem wznieść machinę na tyle, by ta wbiła się w ścianę jakiegoś zrujnowanego domu obok, który na całe szczęście był wykonany głównie z drewna i tylko dlatego nie zmiażdżył śmigłowca. Latający twór prześlizgnął się mimo to jednak po wnętrzu pomieszczenia w którym się znalazł i wywołał nie lada turbulencje, które spowodowały, że boleśnie się poobijałem. Cóż to był jednak lepszy los, niż śmierć w katastrofie. Wszystko jednak mogło się jeszcze wydarzyć. Pakt zapewne widział gdzie upadł pojazd. Wątpiłem, że ryzykowaliby przedarcie tu tylko po to by sprawdzić, czy jakiś pojedynczy pilot przeżył. Ale jak to stwierdziła Scarlet, śmierć nie wchodziła w grę. Zebrałem się zatem w sobie i odnalazłszy nadajnik opuściłem pojazd. Skierowując się na powrót w piekielne odmęty Lwich Wrót...
aiwe_database

Re: Ucieczka z Lwich Wrót

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

-Nie! Panie Vrozur i tak już ma Pan u mnie długi. Teraz już nie będę mógł dopisać więcej! To nonsens! Ciągle to samo, zadłużasz się – płacisz, zadłużasz się – płacisz...Ale ja tak już nie mogę! Skąd mam wiedzieć, czy w końcu nie zabije Cię jakaś poczwara?! - zaczął wrzeszczeć karczmarz.
Białowłosy wojownik zaczął tłumaczyć, że dziś jeszcze odda wszystkie długi, bo poodwiedza lokalnych znajomych, którzy winni mu byli przysługi. Czas spłaty nadszedł.
-Idą złe dni. - powiedział patrząc w mroczną czeluść sakwy. Wśród sielanki jaka panowała w karczmie coś jednak go dręczyło. Coś nie dawało mu spokoju. To był zły dzień. Usłyszał nagle wybuch. Jeden, potem następne. Szybko wziął swój miecz, leżący nieopodal stołu przy którym zwykł jadać, przewiązał go przez ramię i wybiegł z karczmy. To był zły dzień.
Inwazja rozpoczęła się. Bombardowanie, desant, gaz. To nie było dobre miejsca dla osoby tak apolitycznej jak on. Nie, bycie w centrum prawdziwej jatki nie należało do listy jego planów na przyszłość. To nie jego bajka. Gaz szybko wywołał zawroty głowy, zaczął tracić przytomność.
Doskonale wiedział co to za specyfik. Już raz miał z nim do czynienia, jednak ciało jego nie do końca uodporniło się nań. Ktoś chwycił go za ramię. - Białowłosy...jasna cholera...Vrozur, chodź szybko do piwnicy, bo skończysz - psia jego mać - swoją karierę w najgorszy możliwy sposób. Nie widział jego twarzy, głos jednak wydawał się znajomy. Stracił przytomność.
Obudził go ból. Jedna z belek podtrzymująca strop sufitu, urwała się i przygniotła nogę białowłosemu. To był zły dzień. Pospieszywszy się, uwolnił swoją nogę od ciężaru drewnianej kolumny. Ból jednak pozostał. - Pewnie złamana, psia jego mać. - pomyślał. Pospiesznie zaczął szukać przy pasku, czy aby nie zgubił podczas ucieczki swoich mikstur, które już niejednokrotnie ratowały mu życie. Jest. Znalazł. Na manierce był wygrawerowany symbol Dolyaka. Wypił całą. Do dna. W piwnicy nie było nikogo prócz jego samego. Poczuł działanie eliksiru. Ból nogi ustał, mięśnie jakoby pokazały granice swoich możliwości. Pobiegł po schodach w górę. Wybiegł. Był niedaleko asuriańskich portali. Albo tego co z nich pozostało. Wyciągnął miecz. Pobiegł. Aby tylko uwolnić się z tego piekła. Biegnąc, widział kilku cywili leżących bezwładnie na ulicach Lion's Arch. - Nie żyją. - pomyślał. - Na pewno. - próbował wmówić sobie. Gaz musiał ich zabić, w końcu byli na zewnątrz przez cały ten czas, gdy ja leżałem w bezpiecznym miejscu.
Obecność gazu wcale, a wcale nie przeszkadzała już Vrozurowi. Jego ciało przystosowało się już na tyle, aby bez problemu mógł w nim przebywać. Tak przynajmniej mu się wydawało. Wbiegł do góry. - Aby tylko dostać się do zamku Vigil. - pomyślał, wbiegając na jedną z górnych platform Lwich Wrót. Ożywieńcy i tajemniczy najemnicy plątali się na ulicach. - To nie moja wojna – pomyślał. Usłyszał świst.
Unik. Jakoby piorun kulisty przeleciał tuż nad nim. Kątem oka rzucił w kierunku wyjścia z Lion's Arch. Wszyscy uciekali w popłochu. Coś się dzieje. To był zły dzień. Podobnie do prędkości błyskawicy, która o mało co go nie raniła podbiegł do maga. Piruet z półobrotu. Cios prosty, przebijający okolice aorty. Szybki, krótki cios ostatecznie przecinający tętnicę szyjną. Nie było to dla niego nic nowego.

Z ożywieńcami miał już kontakt na samym początku swojego...hmm...nowego życia. Z najemnikami równiez nie było większych problemów. Otoczyli go, było ich kilku. Nie, kilkunastu. Wyćwiczone ruchu zdawały się robić same. Został jeden. Silniejszy od innych parobków. Czuł to. Zza rogu wychylił się kolejny. Zauważył go. Był równie silny. Chował się tak, aby jego laska nie zdradziła czasem jego obecności. Ale on już wiedział. Z nieludzką prędkością znalazł się koło maga. Ciął go szybko. Bez zbędnych ruchów. Jeżeli jakieś życie się w nim znajdowało, to uleciało w jedną sekundę. Ruszył w kierunku weterana z potężnym młotem. Czuł już, że eliksir przestaje działać. Zmęczenie bierze górę. - Trzeba uciekać. - pomyślał. Zaatakował z półobrotu, zaatakował jeden z punktów witalnych, tak aby jednym ciosem skończyć całą walkę. Był pewny. Trafił. Musiał trafić.
Niebo jakby zwaliło mu się na głowę. Potężny młot zmiażdżył mu kość udową. Poczuł to, pomimo jeszcze działania eliksiru. Zacisnął zęby tak mocno, że niewątpliwie skruszył co najmniej dwa z nich. Nie trafił. Gaz zaburzył chwilowo jego percepcje. Pomylił się. Zbyt zaufał zmysłowi wzroku. Cień wątpliwości, który przebiegał przez niego w chwili zadania ciosu niczego jednak nie zmienił.
Przeturlał się najdalej tylko od wroga. To nie był zwykły weteran. Nadchodzili następni, kulę błyskawic i innych żywiołów latały wokół niego. Zauważył coś, co kiedyś niechybnie było mostem.
Szybka kalkulacja. - Będzie bolało jak cholera – pomyślał, ciągle mając w świadomości złamanie kości udowej oraz prawdopodobnie strzałkowej.

Nie było wyjścia. Powinien przeżyć. Musiał. Krótki rozbieg. Skoczył.
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości