Obandażowani Orzeł i Paw podążyli za stadem wróbli, i Wami, do nowego pomieszczenia.
Na początku było wąsko. Widzieliście większe i bardziej świetliste pomieszczenie przed Wami, ale większość widoku zasłaniały Wam gałęzie. Były większe i mniejsze, grubsze i cieńsze, długie i rozłożyste, bądź całkiem krótkie. Wyrastały ze zlodowaciałych ścian, tworzących wąski korytarz. Ściany były wysokie, bez sklepienia. Łączyły się gdzieś u góry z główną częścią tej jaskini, na wysokościach i w blasku światła.
Na owych gałęziach siedziały czarne ptaki. Wszystkich odmian. Orły, sokoły, sowy, pawie, jaskółki, kukułki, kruki, jastrzębie, gołębie, koguty, łabędzie, wróble, żurawie. Wszystkie były aksamitnie czarne. Jednymi akcentami kolorystycznymi były ich blade dzioby i zieleń niektórych, szczególnych piór.
To, co jeszcze zwróciło Waszą uwagę, to opatrunki. Nie było ptaka, który nie miałby jakiegoś opatrunku, jakiegoś bandaża. Na dziobie, na szponie, na szyi, na ogonie, na oku, na skrzydle, na piersi. Każdy z tych ptaków musiał coś przejść w swoim istnieniu.
Obandażowani Paw i Orzeł podążali przodem, przed Wami, aż w końcu korytarz się skończył, ukazując Wam centrum jaskini.
Była to grota na pewno bardzo wysoka. Wysokość pięła się przez kolejne metry, a sklepienie im wyżej, tym bardziej układało się w skalny tunel, świetlisty krater. Wszędzie wiele wyrw, przez które wpadały dodatkowe promienie. Zaiste było to świetliste miejsce.
Waszą uwagę zwróciła jednak przede wszystkim misterna, równie wysoka konstrukcja na samym środku. Przypominała ona ogromne, wysokie gniazdo. Górę z licznych, wyschniętych gałązek, której szczyt majaczył w świetlistych wysokościach.
Naokoło tego misternego gniazda jaskinię wypełniały piętrzące się ku sklepieniu skały. Na licznych półkach skalnych, zagłębieniach i kamieniach, swoje mniejsze gniazda uwijały czarne ptaki. Latały tak od wysokiego gniazda po środku, do swoich mniejszych naokoło. Wysokie skały na samym dole obrośnięte były gałęziami, łysymi krzewami, zasłaniającymi wejścia do innych korytarzy.
Paw i Orzeł stanęli w końcu przed gniazdem. Zadarli łebki do góry. Każdy z nich miał w dziobach jakąś gałązkę. Po chwili przerwy, ptaki rozłożył skrzydła, i wzniosły się w górę, mimo opatrunków. Dołączyły swoje gałęzie do gniazda, po czym same przyłączyły się do czarnych ptaków, mieszkających w tej jaskini.
Szlachetny szelest skrzydeł, ciche ćwierkanie skrzydlatych mieszkańców, i delikatny odgłos wiatru wiejącego w górnych partiach, były jedynym odgłosami wypełniającymi wszechogarniającą ciszę tego miejsca.
Trzęsienie ustało, a ptaki nawet nie zareagowały. Poza wroną, która zaczęła niepokojąco krakać.
Po dłuższej chwili ciszy, jaskinia znów się zatrzęsła. Grunt pod Twoimi stopami popękał, coś się skruszyło, i dół, w którym się znajdowałeś, jeszcze bardziej się pogłębił. Parę sopli pospadało na dół, jeden tuż obok Ciebie.
Jednak największy sopel nad Twoją głową, mimo, że trochę się już zachwiał, nadal trzymał się sklepienia.
Ptaki czekały.
Głowa Emilii początkowo bezwładnie pokiwała wraz z jej ciałem. Po chwili jednak Radna zaczęła coś mruczeć. Powoli otworzyła mętne oczy.
Była chyba zdziwiona. Nie zdawała sobie sprawy z tego, gdzie jest, i co się stało. Ale tylko przez chwilę.
Zerwała się, czując, że straciła przytomność, i ktoś inny jest blisko niej, zbyt blisko. Odsunęła się szybko do tyłu, intuicyjnie sięgając ręką do pasa.
-Zaraz... co... co się...
Kobieta spojrzała na miauczące czule koty i na skołowaną dziewczynę przed nią, szukając w umyśle jej imienia
-Moment... Melinda? Co się... co się stało?
Próbowała się podnieść, ale przy schyleniu głowy syknęła i złapała się za kark.