Legenda o Samotniach

Opasłe w tomy półki i walające się wszędzie pergaminy. Tutaj trafiają zakończone przygody.
aiwe_database

Re: Legenda o Samotniach

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Evelyne, Vincent
Po krótkim odcinku ciemności w zimnym korytarzu, zobaczyliście światełko w tunelu. Okazało się ono być małym pomieszczeniem oświetlonym dwoma pochodniami. Między nimi znajdowały się drzwi. Zamrożone wrota, skute lodem. Cały ten lód jednak trząsł się i powoli odpadał, bowiem stado szarych wróbli niemiłosiernie dziobało go swymi wytrzymałymi dzióbkami.
Powoli, kawałek po kawałku, lód odpadał od drzwi.
Orzeł i Paw, ze swoimi gałązkami w dziobach i swoimi ranami na ciele, przyglądali się sobie bacznie.
Po bokach pomieszczenia zauważyliście jakieś drewniane deski, belki stropowe, a także ławkę... a na niej zestaw bandaży do opatrunku.
Meramisci
Wrona spojrzała na Ciebie, wciąż z lekkim gniewem za to co się stało w poprzednim pomieszczeniu. Mimo wszystko jednak zakrakała i postarała się wzlecieć do góry. Postarała, bowiem ranny, które odniosła, pozbywały ją umiejętności latania. Pomachała parę razy skrzydłami, zakrakała z bólu, i zdenerwowana wylądowała obok Ciebie.
A ciemne ptaki patrzyły. I czekały. Nigdzie im się nie śpieszyło. One miały czas. Być może cały czas tego miejsca?
Minuty mijały niemiłosiernie długo, obecność i wzrok ptaków były nieznośne. Czego mogły one oczekiwać? Co sobie myślały, przyglądając się tej scenie?
Czyżby zastanawiały się, ile jeszcze czasu upłynie, nim pękną w Tobie najtrudniejsze bariery?
Melinda
Kot od razu wystawił łepek na dłoń i dał się głaskać, czerpiąc z tego przyjemność. Wkrótce jednak jego mordka przybrała znów zatroskany wyraz. Kot miauknął parę razy, po czym zaczął zeskakiwać po oblodzonych belkach na dół. Parę razy zatrzymywał się, miauczał i zarywał głowę w górę, sprawdzając, czy za nim idziesz.
Oczywiście, dla ludzi wymyślono tutaj drabiny, ale były one oblodzone. A Ty nie byłaś kotem, by zawsze spadać na cztery łapy. Lepiej będzie zachować ostrożność...
aiwe_database

Re: Legenda o Samotniach

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Vanthel puścił dłoń Evelyne bądź wyplątał się z objęć jej paluchów, by po chwili przyglądania się ptaszynom. Udać się pewniej w ich kierunku i nie zwracając na nie uwagę. Wpierw zmaterializować w prawej dłoni coś co wyglądało jak niewielki kilof z duchowej energii. A potem dzierżąc to pewnie, zaczął uderzać tym o warstwe lodu pokrywający wrota, by pomóc maluchom w ich dziele zniszczenia. Przy okazji rzucił do małżonki - Może opatrz swoje dzieciaki? póki mamy trochę czasu -
aiwe_database

Re: Legenda o Samotniach

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Dziewczyna złapała w rękę sówkę i wyciągnęła ją z płaszcza.
- Iwcia, nie wierć się tylko. Mamusie trzeba ratować, bądź grzeczna. - ucałowała sówkę i schowała do torby. O dziwo miała tam usztywnioną przegródkę z małą poduszeczką i siatkowaną ścianką dającą powietrze. Pewnie tak transportowała sówkę do jaskiń tak by Ambicja jej nie widziała. Na torbie były świeże ślady po dzierganiu, więc na pewno taka przegródka jest tam od niedawna. Melinda upewniła się że torba jest zamknięta. Zapięła solidnie płaszcz i bardzo powoli i ostrożnie podążała za kotem w te miejsca, które na to pozwalały. Jeśli zwierzak szedł drogą dla niej niedostępną, lub taką, która ryzykowała uszkodzenie sówki albo jej samej, szukała alternatywy w postaci jakichś drabin, schodów, belek. Poruszała się jak mucha w smole, ale wiedziała że musi, w końcu chodzi o Ambicje. No i miała ze sobą Iwe. To tylko determinowało dziewczynę do działania.
aiwe_database

Re: Legenda o Samotniach

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Poczuła jak mąż stara się oswobodzić z objęć jej ręki. Trzymała go za nadgarstek więc od razu puściła go bez większych sprzeciwów. Za nim Vincent coś powiedział, ona już była przy ławce i sprawdzała co na niej jest. Wzięła opatrunki i podeszła dość ostrożnie do ptaków. Co prawda nigdy takich stworzeń nie musiała opatrywać, ale zawsze musi być ten pierwszy raz. Więc gdy ptaki jakoś od niej nie uciekły zabrała się do ostrożnego i delikatnego opatrywania ran zwierząt. Spojrzała się jeszcze na Vincenta i tego co on robi. Na widok ,,niewielkiego kilofa'' nieco się zaśmiała ale nic nie powiedziała a wróciła do swoich ,,dzieciaków''. Gdy uznała, że zrobiła co miała zrobić i na chwilę obecną nie jest w stanie nic lepszego wymyślić, podeszła bliżej małżonka i chwilę stała patrząc się na jego maleńki sprzęt.
- Z takim maleństwem to daleko nie zajdziesz - Uśmiechnęła się do niego z wyraźnym zaznaczeniem sarkazmu, po czym sama zmaterializowała kilof, znacznie większy od mężowego i uderzyła w lód na tyle silnie aby skruszyć przeszkodę ale jednocześnie na tyle delikatnie aby nie uszkodzić nic innego.
aiwe_database

Re: Legenda o Samotniach

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Widząc, że próba lotu nie udała się, Mera tylko założył na siebie ręce i westchnął bezgłośnie. Gdy ptak wylądował na ziemi, człowiek przykucnął, ignorując ból, który nadal odczuwał po upadku. Wyciągnął prawą dłoń do wrony, by ta mogła w spokoju wdrapać się i odpocząć po nieudanej próbie wzbicia się. Dodatkowo z torby udało mu się wyszukać resztki pożywienia, które skruszył przez zaciśnięcie pięści i podsunął okruchy ponownie pod dziób zwierzęcia.

Minęło kilka minut. Ptaki przyglądały się mężczyźnie, a on kątem oka obserwował ich. Wszystko odbywało się w kompletnej ciszy, przerywanej czasem przez dźwięk żelaznej płyty, po której uderzała kolejna. Wymiana wzroku trwała nadal, jednakże z każdą sekundą chęć wydostania się malała, a myśli o tym, co by się stało, gdyby tutaj został na wieki zaczęły powoli wygrywać. I blaszak dobrze o tym wiedział. Nowy tok rozumowania. - Chyba dam radę... Nie. - Podniósł głowę, by spojrzeć na krawędź, przy której stał ptak z liną. Czyżby jednak się poddał? - Nie, nie, nie... Ja MUSZĘ dać radę.Gdybym tutaj zginął, to przecież by mnie zabiła za to... - Zamknął pięść z okruchami, by ograniczyć dostęp dzioba swojego towarzysza do pokarmu a następnie uniósł ją do góry. Może one też będą chciały... - Dobra, zacznijmy od nowa. Nie wiem, czym tak zawiniłem oraz nie mam pojęcia, czy ta cała "Aiwe" teraz na to patrzy, ale potrzebuję jej albo Waszej pomocy... Pewnie nawet nie rozumiecie, o czym mówię, ale naprawdę potrzebuję tego klucza i liny. Wzamian oferuję wam żywność. - Czekał tak z uniesioną ręką na reakcję szyderczej loży.
aiwe_database

Re: Legenda o Samotniach

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Evelyne, Vincent
Paw i Orzeł zostali obandażowani i opatrzeni. Patrzyli na siebie, już chyba trochę mniej obrażeni. Paw w końcu dziobnął lekko orła i odszedł w kierunku drzwi. Orzeł tylko podążył za nim.
Wysiłki wróblowego stada i dwóch kilofów dawały efekty. Po chwili wrota zostały już w pełni odlodzone, mechanicznie, i ze szczęknięciem starych zamków, otworzyły się. Szare stado natychmiast wyfrunęło przez szparę do nowego pomieszczenia.
Lekki przeciąg zawiał Wam po nogach. Po przerwaniu intensywnego "odladzania", zapanowała nagła cisza. Narzucająca się cisza. Być może już ostatnia cisza tym razem?
Meramisci
"Loża szyderców" nie odezwała się ani słowem, jak poprzednio, ale chyba rozumiała. Czarne łebki zaczęły się rozglądać po sobie, gdy Meramisci zaczął mówić.
Wrona zakrakała parę razy. Kilka z ciemnych ptaków zleciało trochę niżej, ale klucz i lina nadal pozostawały na górze.
Stado nadal dawało Ci czas.
Melinda
Oblodzone belki, bo dosyć powolnej przeprawie, doprowadziły Cię do samotnej deski, z której zeskoczyć można było na zamrożony pokład. Kot czekał już na nim na Ciebie, kręcąc się w kółko i miaucząc.
Gdy postawiłaś już pierwsze kroki, albo i upadki, na statku, mogłaś zauważyć inne koty, czatujące zza olinowania, zwiniętych żagli, zamarzniętych skrzyń. Wkrótce wszystkie czteronożne podążyły jednym śladem - przez otwarte drzwi do kajut statku, przez zimne korytarze do jedynego, otwartego pokoju.
Ciszę mąciło jedynie dudnienie wiatru w górnych partiach jaskini, chociaż on może tylko dopełniał nastroju tego miejsca.
aiwe_database

Re: Legenda o Samotniach

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Dziewczę znów zaliczyło upadek na pośladki. Bardziej jednak przejmowała się tym czy zawartość torby nie czuje dyskomfortu. Ale nie ważne ile upadków by zaliczyła i tak brnęła dalej z zaciętością na twarzy... choć może to mróz tak ściął jej twarz. Melinda niepewnie wkroczyła za czworonogami, rozglądając się po drodze na prawo i lewo. A gdy weszła do tego jednego, jedynego wolnego pokoju zapukała delikatnie w framugę i zawołała:
- Halo? Jest tu kto? - głos był niepewny, ale bystre oczka rozglądały się dookoła.
aiwe_database

Re: Legenda o Samotniach

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Evelyne, Meramisci, Vincent
Po dłuższej chwili spokoju i ciszy, coś grzmotnęło, gruchnęło. Huk przepełnił jaskinie. Parę sopli i kawałków lodu posypało się na posadzki i zmarzniętą ziemię. Echo grzmotu odbijało się o zlodowaciałe ściany.
Ptaków o dziwo to nie spłoszyło. Być może one miały cały czas tego miejsca.
Ale czy Wy również? Czy Wasz czas tutaj może powoli dobiega końca...? A co się stanie, gdy w końcu się skończy? Czy zostaniecie tu uwięzieni na zawsze? Przeteleportowani na zewnątrz? Czy może pogrzebani w lodowych gruzach po wieki? Kto wie, jakie nieznane moce czaiły się w Samotniach Radnych.
Melinda
Odpowiedziała Ci cisza. Cisza, cisza, przerwana w końcu miauczeniem. Wieloma miauczeniami. Drzwi do pokoju lekko otworzyły się, wyjrzał przez nie rudy kot. A potem biały, i czarny. Patrzyły na Ciebie badawczo. Jeden mały kot przecisnął się pod drzwiami i zaczął Cię obwąchiwać. Gdy skończył, popatrzył na Ciebie, zamrugał, zamiauczał, i wrócił.
Koty otworzyły drzwi na tyle, że mogłaś zobaczyć, co znajduje się w środku.
Wnętrze przypominało piracki statek sprzed jakiś 50-70 lat. Meble w starym, ekstrawaganckim stylu, ich tajemnicza zawartość, nie rzuciły Ci się jednak w oczy, gdy zobaczyłaś, kto leży na podłodze.
Emilia, otoczona przez swoje pomiaukujące koty, niepotrafiące pomóc swojej właścicielce, leżała nieprzytomna na plecach.
aiwe_database

Re: Legenda o Samotniach

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

- Jejciu jej! - krzyknęła i podbiegła do radnej.
Chciała odgarnąć od niej koty, a jeśli te na to pozwoliły, zbadać jej puls, sprawdzić czy oddycha, potrząsnąć nieco kobietą, żeby tylko jej pomóc. W głowie Melindy przerażenie ścigało się z paranoją o prym siania chaosu w umyśle dziewczyny. Zaczęła też rozglądać się po izbie, szukając czegokolwiek co mogłoby pomóc, jeśli tradycyjne próby obudzenia zawiodą.
aiwe_database

Re: Legenda o Samotniach

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Vanthel nie miał zamiaru czekać na to, aż ptaki otworzą przed nim drzwi na oścież. Pierwsze więc co zrobił to złapał Evelyne za nadgarstek i pociągnął ją ku sobie, by wbiec z nią do środka kolejnego pomieszczenia czym prędzej. A potem zerknąłby czy ich mali "przyjaciele" udali się w ślad za nimi, czy też zostali jednak w sali z której to ludzie zaczęli uciekać.
aiwe_database

Re: Legenda o Samotniach

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Kobieta nim zdążyła zareagować co się właśnie dzieje, poczuła jak Vincent łapie ją za nadgarstek. Skołowana cała sytuacją dała się bez problemu prowadzić mężowi. Jedynie również zerknęła za siebie aby zobaczyć co się dzieje z poprzednią komnatą i czy ptaki tam zostały, czy też nie. Pewne było to, że nie ma zamiaru być tu pogrzebana.
aiwe_database

Re: Legenda o Samotniach

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Evelyne, Vincent
Obandażowani Orzeł i Paw podążyli za stadem wróbli, i Wami, do nowego pomieszczenia.
Na początku było wąsko. Widzieliście większe i bardziej świetliste pomieszczenie przed Wami, ale większość widoku zasłaniały Wam gałęzie. Były większe i mniejsze, grubsze i cieńsze, długie i rozłożyste, bądź całkiem krótkie. Wyrastały ze zlodowaciałych ścian, tworzących wąski korytarz. Ściany były wysokie, bez sklepienia. Łączyły się gdzieś u góry z główną częścią tej jaskini, na wysokościach i w blasku światła.
Na owych gałęziach siedziały czarne ptaki. Wszystkich odmian. Orły, sokoły, sowy, pawie, jaskółki, kukułki, kruki, jastrzębie, gołębie, koguty, łabędzie, wróble, żurawie. Wszystkie były aksamitnie czarne. Jednymi akcentami kolorystycznymi były ich blade dzioby i zieleń niektórych, szczególnych piór.
To, co jeszcze zwróciło Waszą uwagę, to opatrunki. Nie było ptaka, który nie miałby jakiegoś opatrunku, jakiegoś bandaża. Na dziobie, na szponie, na szyi, na ogonie, na oku, na skrzydle, na piersi. Każdy z tych ptaków musiał coś przejść w swoim istnieniu.
Obandażowani Paw i Orzeł podążali przodem, przed Wami, aż w końcu korytarz się skończył, ukazując Wam centrum jaskini.
Była to grota na pewno bardzo wysoka. Wysokość pięła się przez kolejne metry, a sklepienie im wyżej, tym bardziej układało się w skalny tunel, świetlisty krater. Wszędzie wiele wyrw, przez które wpadały dodatkowe promienie. Zaiste było to świetliste miejsce.
Waszą uwagę zwróciła jednak przede wszystkim misterna, równie wysoka konstrukcja na samym środku. Przypominała ona ogromne, wysokie gniazdo. Górę z licznych, wyschniętych gałązek, której szczyt majaczył w świetlistych wysokościach.
Naokoło tego misternego gniazda jaskinię wypełniały piętrzące się ku sklepieniu skały. Na licznych półkach skalnych, zagłębieniach i kamieniach, swoje mniejsze gniazda uwijały czarne ptaki. Latały tak od wysokiego gniazda po środku, do swoich mniejszych naokoło. Wysokie skały na samym dole obrośnięte były gałęziami, łysymi krzewami, zasłaniającymi wejścia do innych korytarzy.
Paw i Orzeł stanęli w końcu przed gniazdem. Zadarli łebki do góry. Każdy z nich miał w dziobach jakąś gałązkę. Po chwili przerwy, ptaki rozłożył skrzydła, i wzniosły się w górę, mimo opatrunków. Dołączyły swoje gałęzie do gniazda, po czym same przyłączyły się do czarnych ptaków, mieszkających w tej jaskini.
Szlachetny szelest skrzydeł, ciche ćwierkanie skrzydlatych mieszkańców, i delikatny odgłos wiatru wiejącego w górnych partiach, były jedynym odgłosami wypełniającymi wszechogarniającą ciszę tego miejsca.
Meramisci
Trzęsienie ustało, a ptaki nawet nie zareagowały. Poza wroną, która zaczęła niepokojąco krakać.
Po dłuższej chwili ciszy, jaskinia znów się zatrzęsła. Grunt pod Twoimi stopami popękał, coś się skruszyło, i dół, w którym się znajdowałeś, jeszcze bardziej się pogłębił. Parę sopli pospadało na dół, jeden tuż obok Ciebie.
Jednak największy sopel nad Twoją głową, mimo, że trochę się już zachwiał, nadal trzymał się sklepienia.
Ptaki czekały.
Melinda
Głowa Emilii początkowo bezwładnie pokiwała wraz z jej ciałem. Po chwili jednak Radna zaczęła coś mruczeć. Powoli otworzyła mętne oczy.
Była chyba zdziwiona. Nie zdawała sobie sprawy z tego, gdzie jest, i co się stało. Ale tylko przez chwilę.
Zerwała się, czując, że straciła przytomność, i ktoś inny jest blisko niej, zbyt blisko. Odsunęła się szybko do tyłu, intuicyjnie sięgając ręką do pasa.
-Zaraz... co... co się...
Kobieta spojrzała na miauczące czule koty i na skołowaną dziewczynę przed nią, szukając w umyśle jej imienia
-Moment... Melinda? Co się... co się stało?
Próbowała się podnieść, ale przy schyleniu głowy syknęła i złapała się za kark.
aiwe_database

Re: Legenda o Samotniach

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Po dochodzeniu w Divinity's Reach i powrocie do siedziby znaleziono potencjalnie niebezpieczną, ale i ranną Azę w jej pokoju. Zack nie miał wyjścia, nie mógł zatrzymać kogoś tak niebezpiecznego i niestabilnego w Izolatce. Ale nie mógł jej oddać w takim stanie do lochu w DR. Postanowił ją zabrać do miejsca gdzie nie da się niczego zniszczyć. Było to miejsce dosyć bliskie siedziby by mieć oko na Azę, i zająć się jej ranami. Zack przyniósł opatuloną w koc, poparzoną asurkę do swojej samotni, do Groty Sopli.

Zaraz po tym jak umieścił asurkę na największym soplu wbitym w ziemię, wrócił do siedziby by zabrać swoje medykamenty. Po drodze spotkał Urticę która bez wahania pomogła mu opatrzyć Asurkę. Ciężko było zrobić opatrunki które wytrzymałby zaskakującą temperaturę do której Aza potrafiła rozgrzać mimowolnie swoje ciało. Po kilku godzinach pracy, napojona eliksirami, opatrzona medycznie i magicznie Aza spokojnie spała. Z pomocą Urtici Zack sprawdził na dól kilka niezbędnych rzeczy. Kilka futer by stworzyć jej jakieś posłanie, butelkę z wodą i szklankę, ale co najważniejsze, ciężkie kajdany. Był zmuszony założyć je Asurce na nadgarstki i kostki, skuć je ze sobą i przyczepić do podłoża, do twardego lodu na którym leżała. Wiedział że widząc zniszczenia jakie dokonała asurka w Divinity's Reach to jej nie powstrzyma, ale miał nadzieję że bliskość Aiwe i niezwykłość tego pomieszczenia wpłynie na poskromienie jej mocy.

Zack postanowił spędzać przy niej jak najwięcej czasu. Jednak nie mógł go poświecić całego, miał za dużo na głowie. Zostawił więc tutaj kruka, wyszkolonego posłańca z Luny, by w razie czego dał mu znać że coś się dzieje. Zostawił też list na koszu z owocami obok Asurki. Na sam koniec przypomniał sobie o czymś, i zostawił obok asurki butelkę ognistej whiskey. Po kilu godzinach opuścił samotnię, mając nadzieje że nic się z nią nie stanie podczas jego nieobecności.
aiwe_database

Re: Legenda o Samotniach

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Nadal pilnując swojej sówki przed armią kotowatych, zbliżyła się do radnej i wyciągnęła dłoń, by pomóc jej wstać. Widać po niej od razu, że strasznie się denerwuje i sytuacja, w której się znajduje napawa ją przerażeniem. Ale mimo wszystko brnie dalej, przełamując strach przed radną.
- Skierowano mnie do pani... potrzebuję pomocy - wyjąkała do Emilii - Ale to chyba pani teraz jej potrzebuje co?
Wlepiła ślepia w radną, próbując doszukać się jakichkolwiek oznak, że jest z powrotem wśród żywych.
aiwe_database

Re: Legenda o Samotniach

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Z początku stał dumnie widząc, że konwersacja coś dała. Próbował jednak podczas rozmowy sięgnąć linę, myśląc, że to jedyna droga wyjścia, jednakże nie mógł jej sięgnąć. Opuścił więc dłoń bezwładnie i na pięcie obrócił się, by zastanowić się ponownie nad planem ucieczki. Coś zachwiało jego równowagę. Zaniepokojony rozglądał się dookoła. Dźwięk kruszenia się warstwy lodu pod nim przerwał oględziny i zmusił go do zwrócenia swojej uwagi właśnie w tą stronę - Co jest na Dway... - W końcu trzęsienie wraz z ciężarem niekompletnej płyty wygrały z lodową taflą, która pękła na tysiące kawałków, powodując, że człowiek ponownie upadł na niższą platformę, która od siły upadku popękała nieco. Mera burknął z bólu i topornie przysiadł, by następnie podsunąć pod siebie jedną z nóg i wstać. Podnosił się z uniesioną głową, która obserwowała sklepienie, na której trząsł się ogromny sopel. Wygramolił zza napierśnika medalion, który zamknął w swojej dłoni, czekając według niego na nieuniknione. I stał tak w ciszy i spoglądał na sufit, z którego powoli zaczęła opadać mgiełka lodowego pyłu zmieszanego z drobinkami śniegu. Ku jego zdziwieniu wszystko ustało. Cisza...

"Ja to mam cholernie dziwne szczęście" pomyślał i schował mały symbol ze złota na łańcuszku pod płytowy napierśnik, spod którego został wcześniej wyjęty. I ponownie wymieniał spojrzenia z szyderczą lożą. - Dobra ptasie móżdżki. Możecie się tak przypatrywać z góry jak powoli będę tutaj gnić albo ten cholerny sopel po prostu mnie zmiażdży, ale wiedzcie, że gdzieś tam... - uniósł wyprostowaną dłoń i wskazał gdzieś obok siebie na lodową ścianę - ... Jest osoba, która potrzebuje pomocy. Mojej pomocy, a tkwiąc tutaj będę miał jej krew na swoich rękach. Za bezczynność. A wtedy jak Grentha nienawidzę spalę każdego z osobna. Czy to jasne? -
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości