Zapiski Hao Xi

Opasłe w tomy półki i walające się wszędzie pergaminy. Tutaj trafiają zakończone przygody.
aiwe_database

Zapiski Hao Xi

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

*Bordowy, skórzany dziennik nosi na sobie znaki czasu. Okładka jest już pomarszczona. Wiele kartek jest pozaginanych, część chyba została wyrwana. Strony lekko przeżółkłe. Pismo małe, drobne, ale wyraźne.*

Divinity's Reach, sezon Fenixa, 1322 AE

Obrazek
W końcu mi się udało! Filenni Snapson pozwolił mi zabrać się do Lwich Wrót!
Moja ciężka praca wreszcie przyniosła efekty. Od chwili gdy zacząłem handlować zwykłymi owocami na ulicy, przez wszystkie godziny spędzone nad księgami i praktyki u wuja, aż do pracy u Filenniego. W końcu koniec śmiesznych karawan i wypraw do Beetletun czy Claypool, za które ledwo mogę kupić sobie porządne ubranie. Filenni w końcu docenił moje zdolności i uznał, że jestem gotowy, by pomagać mu w sprzedaży w Lwich Wrotach!
Lwie Wrota, centrum handlu, miasto przyszłości i otwartości, gdzie są obecne są wszystkie rasy, nie tylko gnuśni i staroświeccy mieszkańcy Kryty. Już nie mogę się doczekać, by wcisnąć nasze produkty, wspaniałw wytwory naszych kowali, tamtejszym popielcom czy nornom. W myślach przygotowuję sobie dyskusje i argumenty. Filenni będzie ze mnie dumny! Może nawet w końcu przestanie nazywać mnie "swoim małym Kintajczykiem".
Nadal nie mogę uwierzyć, że w końcu nadchodzi mój czas!
Ale ktoś jeszcze będzie ze mnie dumny. Aleria trzymała za mnie kciuki przez cały ten czas. Moja piękna stokrotka... Czeka na mnie i wiem, że jest mi wierna. Gdy tylko wrócę z Lwich Wrót, zarobione przeze mnie pieniądze w końcu przemówią do jej ojca i odda mi swoją córkę. I nawet kwestie pochodzenia mojej rodziny nie będą tutaj grały roli. Aleria jest warta każdych pieniędzy, całej mojej pracy... Zamierzam odwiedzić ją dziś w nocy i powiedzieć jej osobiście o tej radosnej nowinie. A potem...
Rodzinie już powiedziałem. Oczywiście, mąż siostry zbagatelizował mój sukces. Ale co mnie on obchodzi? Jest zwykłym żołnierzem Seraph, ożenił się z moją siostrą dopiero kilka miesięcy temu. Będę zarabiał o wiele więcej niż on, i to ja tu stanę się najważniejszy w rodzinie. Zwłaszcza po małżeństwie z Alerią.
Bogowie w końcu się do mnie uśmiechnęli... A ludzie mówią, że nas opuścili!
Ostatnio zmieniony 15 paź 2021, 17:40 przez aiwe_database, łącznie zmieniany 1 raz.
aiwe_database

Re: Zapiski Hao Xi

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Divnity's Reach, sezon Latorośli, 1322 AE

Obrazek
Wszystko poszło nie tak...
Nawet nie wiem, co zrobiłem źle! Do jasnej cholery, wszystko przez tych piratów! Przeklętych bandytów!
Zgodnie z planami, ruszyliśmy razem z karawaną z naszymi najlepszymi wyrobami i narzędziami do Lwich Wrót. Ja, Filenni, paru innych pracowników i ten... Rodrig. Nigdy go nie lubiłem, ale jest zdolnym kupcem, więc postanowiłem go tolerować tak długo, aż Filenni nie wybierze mnie na swojego następcę. Jak naiwnie wtedy myślałem, że przyszłość będzie łaskawa, i wynagrodzi mnie za moje trudy!
Kiedy minęliśmy Osadę Ascalońską i w oddali zaczęły już rysować się maszty morskiego miasta - stało się. Napadli na nas. Jacyś cholerni piraci. Wzięli Rodriga na zakładnika i rozkazali oddać nam wszystkie nasze pieniądze i towar. Nie mogłem na to pozwolić.. to zniszczyłoby nasze umowy, i wszystkie moje dotychczasowe starania by do czegoś dojść! Postanowiłem wziąć los w swoje ręce. Wystąpiłem do przodu i zacząłem z nimi negocjować, by wypuścili Rodriga i wzięli jak najmniej. Gdyby tylko mi się udało... Gdyby wtedy mi się udało, Felinni mógłby nazwać mnie bohaterem i uczynić już teraz swoim zastępcą.
Ale nie! Ten debil, ten idiota, parszywy pirat, bandyta, zastrzelił Rodriga na naszych oczach! Potem rzucił się na nas z szablą, zadał mi ranę na policzku. Piraci okradli całą karawanę, Filenniego i resztę pobili a mnie... porwali.
Myślałem, że to już będzie mój koniec, modliłem się do Grentha, gdy te śmierdzące rybami i rumem typy mnie niosły razem z naszą skradzioną krwawicą. I wtedy wydarzył się cud - jacyś inni piraci na nich napadli. W tym wielkim zamieszaniu strącili mnie na ziemię, a obok mnie wylądował nóż. A niedaleko jeszcze ten... cholerny pirat, który zniszczył mi życie. Wziąłem nóż i zabiłem pasożyta. Zabiłem, jakbym deptał karalucha.
Złodzieje którzy przeżyli uciekli z większością towarów. Ci piraci którzy mnie zaś uratowali, cuchnęli trochę mniej i przedstawili się jako Strzały Blake'a. Ich dowódca, owy Blake, powiedział, że był pod wrażeniem. Nie spodziewał się, że porwany kupiec będzie w stanie zabić pirata.
Strzały o dziwo zaopiekowały się mną. Było z nim niewygodnie i śmierdząco... Ale nie zabili mnie. Dali mi jedzenie, schronienie, a kilka dni później bezpiecznie zaprowadzili na drogi Kryty.
Powiedzieli, że piraci, którzy nas zaatakowali, należą do ogromnej grupy piratów Thaidy Covington, których Strzały z całego serca nienawidzą. Blake zaproponował mi dołączenie do jego grupy. Naturalnie odmówiłem, ale podziękowałem za okazaną mi pomoc, i wróciłem do Divinity's Reach.
...Czego ja się spodziewałem? Filenni rozpowiedział już wszystkim, że zginąłem po tym, jak po moich nieudanych negocjacjach piraci zabili Rodriga i ukradli cały nasz towar. Powiedział, że lepiej by było, żebym tam zginął, a przynajmniej nigdy nie wrócił. W zawodzie kupca jestem bowiem skończony. Ten stary grubas wyrzucił mnie na zbity bruk... Po tylu latach ciężkiej, wiernej pracy!
Siostra ucieszyła się, że żyję, ale jej wspaniały mąż, Seraph od siedmiu boleści, wyśmiał mnie. Powiedział, że faktycznie lepiej by było, gdybym nie wrócił, i że jestem czarną owcą tej rodziny. A on niby kim jest?! Zasrany blaszak, który zginie przy pierwszej lepszej okazji w bitwie z centaurami...
Ale najgorszy cios zadał mi ojciec Alerii. Nawet nie pozwolił mi się z nią spotkać... Powiedział, że jego córka nie będzie zadawać się z nieudacznikiem, przez którego zginął Rodrig. Zapomniałem, że ten palant był ich dalszym krewnym... Starałem się zobaczyć Alerię nocą, ale jej przemili braciszkowie pobili mnie i wyrzucili.
Już nawet na to nie zasługuję?! By zobaczyć najdroższą mi osobę w życiu?! Przecież nie zrobiłem niczego złego! To wszystko wina tamtego idioty!
Siedzę teraz w pokoju, rano mam się wyprowadzić. Nie wiem, co ze sobą zrobić. Świat posypał mi się w niespodziewany sposób.
Nie wiem, co ze sobą zrobić.
aiwe_database

Re: Zapiski Hao Xi

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Pola Gendarran, sezon Latorośli, 1322 AE
Wciąż nie mogę uwierzyć w to, co się stało... Na bogów, jeszcze kilka miesięcy temu nie dałbym złamanego grosza za taką wersję przyszłości!
To całkowicie szalone i może nieodpowiedzialne... To zaprzepaszczenie mojego całego dotychczasowego życia. Ale nie miałem lepszego wyboru... I chyba pierwszy raz w życiu, poczułem, że mam kontrolę nad swoim losem. Nad swoim życiem. I że nie jestem całkowicie bezbronny. Poczułem, że mam siłę by zmieniać swój los i nadawać mu kształt.
W Divinity's Reach nie czeka mnie nic poza życiem w cieniach, poniżeniu i złości, bez żadnych perspektyw. Rodzina doprowadzała mnie już do szału... Nikt nie chciał stanąć po mojej stronie. I wtedy przypomniałem sobie o jedynej osobie, która coś jeszcze we mnie zauważyła. Postanowiłem postawić wszystko na jednej szali, całe swoje życie i przyszłość - opuściłem Divinity's Reach i udałem się na Pola Gendarran.
Odnalazłem "Strzały Blake'a", którzy zajęli się mną po napadzie, i skorzystałem z ich oferty. Tak, postanowiłem zostać piratem!
Czemu to zrobiłem? O piratach mówi się, że to idioci, ignoranci, obdartusy, często nawet bezduszni mordercy. Ale mówi się też o nich, że jak mało kto w Tyrii czują wolność. Gdy wsiadają na swe statki i cały świat stoi przed nimi otworem, wszystkie wybrzeża i porty. Są niezależni i nie boją się stawiać czoła nieznanemu.
Szczerze? Nie przemawiało to do mnie. Wolność, niezależność, nigdy nie były to dla mnie nadrzędne cele. Chciałem spędzić życie w miarę wygodnie, uczciwie, z ukochaną osobą... Próbowałem, ale życie widocznie nie chce być tak przeze mnie spędzone, i wybrało mi inną drogę.
Okazuje się, że piraci nie są dokładnie tacy, jakim ich postrzegałem. Różnią się między sobą, niektórzy są krwiożerczymi bestiami, inni najemnikami. Odkąd Morze Smutków coraz bardziej opanowywane jest przez rosnące armie nieumarłych Zhaitana, piraci zostali zepchnięci bardziej w głąb lądu. Dzięki bogom, nie spotkałem więc na razie żadnego umarlaka... Piraci nadal dziwnie pachną, ale stopniowo się do tego przyzwyczajam. Tak jak do jedzenia. Tu, na wybrzeżu, jada się bardziej egzotycznie. Nowe potrawy i nowe smaki o których słyszałem, ale nigdy nie miałem okazji spróbować - teraz stały się moich chlebem powszednim.
Nasz kapitan, Blake, jest dosyć mądry jak na pirata i umie docenić swoich ludzi. Czasem może zbytnio się mądrzy, ale sprawnie zarządzą naszą łodzią, Zwiastunem Burzy, która służy nam za dom i spoczywa.. w głębi Pól Gendarran. Ale kiedyś podobno pływała. Kiedyś. Podobno. Oprócz niego, bardziej zaprzyjaźniłem się z Szybkim Harrym. Swojski z niego chłop, pochodzi z Lwich Wrót i umie wyciągnąć swe rewolwery szybciej od swego cienia! Kamienny Ząb to ksywka pewnego norna, którego prawdziwego imienia nie znam, ale mówią tak na niego, ponieważ potrafi zjeść wszystko. I na własnych oczach się o tym przekonałem... Jest jeszcze Hannah Odtrutka. Często lubi ze mnie żartować, ale nie jest przy tym jakaś złośliwa... Poza tym odpowiada u nas za trucizny jak i antidota, i w ogóle za alchemie. Jest nawet ładna... I w sumie miła. Ze wszystkich na razie najbardziej wkurza mnie Tyxx Szarpnięty. Cholerny asura, nikt tak jak on nie potrafi wywołać takiej złości przy użyciu tak małej ilości słów... Ale jest ekspertem od dział i prochu, co podobno się nam przydaje.
Jestem nowicjuszem, "majtkiem", nie mam jeszcze przydomka. Na razie Blake sprawdza, którą bronią najlepiej się posługuję. Muszę powiedzieć, że bardzo dobrze idzie mi trening nożami... Te, które mają tutaj, są trochę dłuższe niż te normalne. Dłuższe niż sztylety, ale krótsze niż miecz. Dzierżąc je w dłoni, utwierdzam siebie jeszcze bardziej w przekonaniu, że jestem coś wart, coś umiem, mam w sobie siłę i potrafię nią wykuć sobie swój własny los. Moje umiejętności i znaczenie będą rosły, wbrew kłód rzucanych mi przez życie pod nogi. Zdobędę to ciężką pracą i determinacją, takim czy innym sposobem.
aiwe_database

Re: Zapiski Hao Xi

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Lwie Wrota, 1324 AE

Obrazek
Pomyśleć, że to już dwa lata, odkąd moje życie wywróciło się o 180 stopni i dołączyłem do Strzał Blake'a. Pamiętam, od czego się to zaczęło - zmierzałem pierwszy raz do Lwich Wrót, z karawaną, z nadzieją awansu, by być szczęśliwym. Nie dotarłem do nich. A teraz? Siedzę sobie wygodnie w karczmie, w tych samych Lwich Wrotach, popijając egzotycznego drinka, o którym kiedyś mogłem tylko pomarzyć. Przez te dwa lata przeżyłem więcej, niż w czasie całego mojego życia. Podrzynałem gardła mordercom, pokonywałem potwory, uwalniałem zakładników, żeglowałem, zwiedzałem, zobaczyłem nawet przerażających nieumarłych, ale co najważniejsze - zarabiałem więcej niż mógłbym sobie wymarzyć. Dorobiłem się też przydomku "Szybki nóż". Ale Harry nazywa mnie "Skośnookim nożem"... uważa że mój przydomek jest zbyt podobny do niego. Ja śmieję się, że jego "Szybki" wziął się z zupełnie innego noża...
Dziś mamy tutaj święto. Wszyscy piraci jak i inni mieszkańcy Lwich Wrót świętują, zwłaszcza popielce i ludzie. Dziś bowiem, po wielu latach bezsensownej i nieopłacalnej wojny, ludzie i popielce zawarły zawieszenie broni. To pierwszy krok do pokoju. W końcu ci twardogłowi samobójcy z Ebonhawke poszli po rozum do głowy...
To fascynujące, jak wieloletnie podziały między rasami znikają w Lwich Wrotach. Początkowo trudno mi się było do tego przyzwyczaić, ale teraz nie widzę większej różnicy między człowiekiem, nornem a asurą. Zastanawiam się, czym to jest spowodowane... Czy to siła pieniądza niszczy bariery? Współpraca jet bardziej opłacalna. I to chyba główne przesłanie tego szalonego miasta. Jeśli kiedyś miałoby wydarzyć się coś niemożliwego, jak np. zniszczenie Starożytnego Smoka, wyjdzie to stąd - z Lwich Wrót.
Korzyści ze współpracy i zauważaniu wartości drugiej osoby, bez względu na jej rasę, widać też wśród piratów. Tutaj to nie rasa stwarza podziały, to piraci sami je sobie ustalają. Część piratów w ogóle nie różni się od typowych złodziei i bandytów, ich kontakty z półświatkiem Lwich Wrót są bardzo mocne. Blake na szczęście trzyma nas bardziej strony "piratów z zasadami". Nie uciekamy się do porywania dzieci czy zabijania zakładników. Jak tak na to patrzę, to coraz bliżej nam do kaperów, morskich najemników. Tym najłatwiej dostać się do Rady Kapitańskiej Lwich Wrót.
Według mnie, w przyszłości piraci podzielą się na dwie grupy - kaperów i zwykłych morderców. Ale jeszcze nie teraz. Nie, póki najsilniejszymi wśród piratów pozostaje grupa Thaidy Covington. Blake jak i cała reszta naszej załogi niesamowicie ich nienawidzi... Thaida, która podobno jest morską wiedźmą, z paktem z nieumarłymi, zbudowała silną wręcz armię. Inni piraci jej nienawidzą, gdyż powoli ich podbija. A może piraci wcale się nie podzielą, a zostaną połączeni, siłą Thaidy, w jedną armię?
Na razie się tym nie przejmuję. Siedzę sobie wygodnie, popijając drinka, obserwując popielców i ludzi pijących jak starzy kompani, którymi właściwie są. Jakaś utalentowana nornka na scenie śpiewa i umila wszystkim wieczór. Blake świętuje, bo po ostatnim wypadzie mamy dosyć pieniędzy, by wyprowadzić nasz Zwiastun Burzy na prawdziwe morze. Harry, siedzenie obok, podrywa jakąś ślicznotkę. A ja obserwuję zgrabny tyłeczek Hanny.
aiwe_database

Re: Zapiski Hao Xi

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

*Te strony pisane są dosyć niewyraźnym pismem. Ręka autora musiała mu bardzo drżeć podczas pisania. Wszędzie pełno jest skreśleń. Gdzieniegdzie widać także pofałdowane ślady po plamach wody*

Wybrzeża Morza Smutków, 1325 AE

Obrazek
Nie wiem, co się stało. To wszystko zdaje się być tylko snem. Koszmarem. [s]Oni wszyscy[/s] Mam wrażenie, że gdy się obudzę, znów będę w naszym Zwiastunie Burzy.
[s]Nie wiem Jestem chyba[/s]
[s]Muszę się uspokoić[/s]
Wszystko zaczęło się od zdobycia przez nieumarłych Wyspy Szponu. Później nastąpił atak na Lwie Wrota. Na szczęście nie byliśmy wtedy w ich porcie, ale sami nie bardzo wiedzieliśmy, co robić. Wody i wybrzeża przestały być bezpieczne. A nie tak dawno znów wróciliśmy na pełne wody dzięki odremontowanemu Zwiastunowi Burzy.
Najtrudniejszy okres przeczekaliśmy znów na polach Gendarran. Wszyscy wieścili koniec świata. Panikowali. Uciekali. Blake planował nawet próbę przeciśnięcia się przez flotę nieumarłych, by wypłynąć poza Morze Smutków i uciekać na inne kontynenty.
Stało się inaczej. Podobno połączone siły zakonów odbiły Wyspę Szponu i zawiązały sojusz. Początkowo nie dawałem temu wiary, ale później wszyscy już plotkowali, jak to stopniowo z rąk nieumarłych odbijane są kolejne ziemie.
[s]Co za debilny pomysł przyszedł kapitanowi[/s]
Chcieliśmy to sprawdzić. Wyprowadziliśmy Zwiastun ponownie na wody. Zmówiliśmy się nawet z paroma innymi załogami pirackimi, i wyruszyliśmy na południe. By sprawdzić, czy plotki są prawdziwe. Czy wszystkie stworzenia Tyrii połączyły swe siły i zwyciężają.
[s]Gdybyśmy wtedy popłynęli inną cieś[/s]
Na początku faktycznie nigdzie nie było widać nieumarłych. Potem ich grupki widzieliśmy na wybrzeżach, ale nie zagłębiały się w wody. Później był spokój. Była cisza.
[s]I wtedy[/s] [s]Nagle[/s]
[s]Zobaczyłem[/s]
Nie pamiętam już dokładnie, co się wydarzyło. To było bardzo szybkie. Łódź przed nami załamała się, coś ją chwyciło. Potem coś złapało również naszą. Zobaczyłem jak wielkie, szare coś rozrywa deski przede mną. Słyszałem Blake, krzyczącego, by Tyxx odpalił działa. Chwilę później wszystko było już pod wodą. Niesamowita siła wciągnęła nas pod powierzchnię. [s]Widziałem[/s] Ząb został zraniony od popękanych desek. Harry śmignął mi przed oczami. Coś wciągało Hannę w głębiny.
Nie wiem. Zrobiło się ciemno. Straciłem przytomność. Nie pamiętam dokładnie, jak.
Obudziłem się cały przemoczony i ranny w nogę, na mokrym piasku. Opatrywał mnie jakiś sylvari w zbroi. Obok leżał nieprzytomny Harry. Krew leciała mu z głowy. Obok było jeszcze parę ciał. Chyba wypatrzyłem Tyxxa.
Sylvari zapytał mnie, jak się nazywam i czy wszystko w porządku. Chwilę potem coś się stało. Ktoś krzyknął "Atakują", chyba. Grupa uzbrojonych wojowników, ludzi, popielców, sylvari, nornów i asur, rzuciła się do walki z umarlakami. Przyglądałem się temu wciąż w szoku. [s]Widziałem, że[/s] Chyba wydawało mi się, że jedni nieumarli są podobni do Hanny i Blake.
Po tym przenieśli nas do obozu w głąb lądu. Jest mi zimno. Lata tu dużo owadów i jest mokro. Harry śpi obok i nic mu nie będzie. Tyxxa zostawili na plaży. Chyba umarł.
Wszędzie biegają obce mi, uzbrojone osoby. Jutro mają nas przetransportować gdzieś. Fort Trójcy, tak mówili. Nie znam takiego miejsca. Mówią ciągle o nieumarłych, ofiarach, zakonach, pakcie, statkach.
Mam wrażenie, że gdy obudzę się, znów będę na naszym Zwiastunie Burzy.
aiwe_database

Re: Zapiski Hao Xi

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

*Na tych stronach widać lekkie przebarwienia po plamach. Z każdą stroną są mocniejsze, co znaczy, że coś z następnych stron przebiło papier.

Fort Trójcy, 1325 AE

Obrazek
To wszystko postępuje tak szybko. I jest takie dziwne. Nie do wyobrażenia, jeszcze kilka lat temu. Mam wrażenie, że moje życie, jak i cała Tyria, zostały spuszczone przez kogoś ze smyczy, i toczą się w zawrotnym tempie. Tylko nikt nie wie, gdzie.
Ja i Harry dotarliśmy szybko do Fortu Trójcy, głównej fortecy organizacji, której nazwa brzmi Pakt. Jest sojuszem Klasztoru Durmanda, Vigil i jakiegoś Zakonu Szeptów. O tych ostatnich słyszałem tylko plotki... i są więksi niż mogłem sobie wyobrażać. Ale Pakt to nie tylko te trzy zakony. To również ochotnicy z całej Tyrii, którzy przybyli tutaj, by dokonać niemożliwego - zniszczenia Starożytnego Smoka. Spotkałem tu byłych Serafów, członków Lwiej Gwardii, Hebanowej Awangardy, wynalazców asur, przedstawicieli legionów popielców, również mniejsze rasy jak skritty czy hyleki, niektórzy mówią że widzieli tutaj także kogoś z Tengu. W tym miejscu są również piraci - jak ja i Harry.
Tylko my ocaleliśmy z naszej załogi Zwiastuna Burzy. Przybyliśmy do Fortu i mieliśmy możliwość powrotu do Lwich Wrót. Zastanawialiśmy się nad tym, ale... stwierdziliśmy, że musimy pomścić naszych przyjaciół. Zostaliśmy szybko przydzieleni do jakiejś dywizji i wysłani na front. Do Orr.
Orr to prawdziwe piekło. Przerażające opowieści, które o nim słyszałem, okazały się prawdą. Królestwo umarłych, którzy żyją, i chcą cię zabić. Ale najgorsze jest to, że nie umierasz, lecz przemieniasz się jednego z nich, i zabijasz swoich towarzyszy. Ilu już nieumarłych, którzy byli mi towarzyszami, musiałem zabić...
Na naszej pierwszej misji zginął co czwarty żołnierz. I nic dziwnego, bo tak naprawdę nie jesteśmy żołnierzami. Ale każdy, kto umie zabijać, tu się przydaje. Nieumarłych się zabija w specjalny sposób. Najlepsza jest dekapitacja, chociaż czasem to trudne, gdyż formy, jakie mają te potwory, bywają obrzydliwe. Jestem jednak w tym dosyć dobry. "Szybki Nóż" przylgnęło do mnie również tutaj, zwłaszcza gdy w czasie zasadzki nieumarłych ocaliłem dowódcę oddziału przed śmiercią, strącając głowę z cielska abominacji, która lada moment by go zabiła. Nie podejrzewałem siebie o to, ale gdy przychodzi moment walki, mój umysł i ciało przestawiają się. Reaguję niemal instynktownie. Zazwyczaj mało później pamiętam z takiej walki, ale przynajmniej wychodzę z niej cało. Inni podobno też tak mają.
Ze względu na moje dobre efekty na misjach, podobno komandorzy rozważają przyznanie mi jednego oddziału... Nie wiem, co o tym myśleć. Byłbym... dowódcą. Pierwszy raz w życiu, to ja bym kimś dowodził. Harry mówi, żebym się tak nie napalał, bo najprawdopodobniej nim zostanę gdy mój poprzednik zginie.
Podczas kolejnych misji i wypraw na tą przeklętą ziemię, nie mam zbyt dużo czasu, by rozważać i rozmyślać. Teraz piszę w tym notatniku, bo mam cały dzień wolnego w Forcie Trójcy. To okres "regeneracji" przed kolejną misją. Ale gdy po wykonaniu zadania nocujemy w jakimś obozie, zdarza mi się przed snem myśleć o tym wszystkim. Przede wszystkim wspominam Hannę i Blake'a, oraz innych towarzyszy z mojej wspaniałej załogi. Czasem wybiegam myślami jeszcze dalej, do mojej przeszłości w Divinity's Reach, wspominam Alerię... Zastanawiam się, co u niej. Co u mojej siostry? Później zauważam, jak w ciągu paru lat zmieniło się moje życie, i zastanawiam się nad tym, jak strasznie szybko los się zmienia i gna do przodu. Czuję się jak mała kulka, która rzucana jest przez większy prąd wciąż przed siebie. Zastanawiam się, kiedy w końcu wypadnę z tego biegu. Patrząc na to, że moi nowi znajomi żyją średnio tydzień, na mnie może przyjść kolej w każdej chwili.
To smutna i tragiczna prawda. Najzdolniejsi i najlepsi giną tutaj, i nawet jeśli jest się wybitnie uzdolnionym i nieustraszonym, nie uchroni cię to od śmierci. Powoli staję się odporny na śmierć innych. Widzę, że jest ona siłą napędową tej wielkiej machiny. Machiny, która może zmienić Tyrię raz na zawsze. Nasze życia to dla niej energia, którą bezlitośnie pochłania. Poza codziennymi narażeniem życia, dolegliwe są codziennie problemy. Smrodu już prawię nie czuję, przyzwyczaiłem się. Głód potrafi doskwierać, gdy przemieszczamy się pieszo cały dzień. Brud i pot to normalne rzeczy, chociaż słyszałem o sylvari w niektórych oddziałach, czy magach, którzy specjalnymi zaklęciami znajdują na to sposób. Również asury mają na to swoje wynalazki. Nornom i popielcom zaś takie rzeczy nie przeszkadzały wcześniej, i nie przeszkadzają i tu.
I to jest... najpiękniejsze w tym wszystkim. Widzieć tą całą machinę, efektowną machinę, zbudowaną na szybko z tylu różnych elementów, o których jeszcze rok temu nikt nie pomyślałby, że mogą ze sobą razem działać. Poczucie wspólnego celu i wspólna walka, wspólna śmierć, wspólne porażki i zwycięstwa, tworzą z nas coś nowego i odrębnego. Czegoś takiego jeszcze Tyria nie odnotowała w swojej historii. Ta poczucie wyjątkowości i niesamowitości gna nas przez kolejne tryby tej maszyny, że po każdej kolejnej misji chcemy iść na następną. To uczucie sprawia, że nawet siedząc w dosyć obskurnym pokoju, piszę takie niesamowite rzeczy, o których wcześniej bym siebie nie posądzał. Tutaj wszelkie wady nie mają większego znaczenia, ważne są twoje zalety. Nikt nie jest odrzucany, nikogo nie pyta się o przeszłość. Coś podobnego widziałem już w Lwich Wrotach. Ale tutaj widzę ten proces w pełnej krasie. Widzę, jakie przynosi efekty. Sukcesy, które daje taka współpraca, są nie do pomyślenia. A raczej nie były. Najbardziej zaskakuje, że to wszystko powstało na szybko. Tyryjczycy w tak krótkim czasie stworzyli tak potężną armię, i to przez impuls, którym był upadek Wyspy Szponu.
Czuję, że ten proces, ta machina, ten czas, ten duch, w którym wszyscy uczestniczymy, nie rozwinął jeszcze w pełni swoich skrzydeł. To nie jest jeszcze pełnia jego możliwości. Ryk przerażenia Starożytnego Smoka, który niedawno słyszeliśmy, coraz bardziej utwierdza nas w przekonaniu, że pomimo tylu strat, brniemy do przodu. Idziemy po sukces i zwycięstwo.
aiwe_database

Re: Zapiski Hao Xi

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

*Ciemne plamy, w tym samych miejscach na kartkach, są coraz wyraźniejsze strona po stronie i przybierają kolor ciemnobrązowy.

Kolejne zapiski są jednak zupełnie inne. Pierwsze strony pokrywają mazgaje i kreślenia. Kłębowiska czarnych linii i próby narysowania prostej kreski. Czasem kartka jest wręcz zadrapana nerwowymi kreskami, prawie przedziurawiona.

Pojawia się próba zapisu imienia. Początkowo bardzo niewyraźnie, stopniowo bardziej czytelne. Kolejne nieudane próby są przekreślane. Dopiero po jakimś czasie daje się rozczytać:
HAO XI
HAo Xi

SZYBKi NóŻ

SZYBKIE OSTRZE
aiwe_database

Re: Zapiski Hao Xi

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

*Widać ślady po wyrwanych kartkach. Na następnych stronach brązowe ślady są coraz mocniejsze. Pismo jest bardzo niewyraźne, ledwo można się rozczytać.*

Lwie Wrota, sezon Olbrzyma, 1325 AE
Jestem Szybkie Ostrze. Jestem żebrakiem.
Piszę tą stronę już siódmy raz. *Niewyraźne*
Długo zadawałem sobie pytanie, kim jestem. Zawsze odpowiadałem na to, kim byłem.
Byłem Hao Xi. Byłem kupcem. Byłem Szybkim Nożem. Byłem piratem. Byłem żołnierzem. Byłem bohaterem.
Teraz jestem Szybkim Ostrzem. Bez ostrza. Bez ręki.
*Niewyraźne*
Byłem dowódcą oddziału. W Pakcie. Była ostatnia bitwa. Z Zhaitanem. Mój oddział miał ochraniać bramy Arah. Odparliśmy parę ataków. Pierwszy raz byłem dowódcą. Poszliśmy dalej. Wpadliśmy na ich znaczne siły. Harry zginął. Większość zginęła.
Pierwszy raz kimś dowodziłem.
To była zasadzka. Czemu nikt nam nie pomógł? Nikt nie uprzedził?
Harrego przebili na wylot. Nie pamiętam, co było po tym, jak przygniotła mnie skała. Obudziłem się potem w Forcie Trójcy. Wszystko bolało. Straciłem prawą rękę. Wszyscy świętowali zwycięstwo. Pierwsze w Tyrii zwycięstwo nad smokiem. Historyczna chwila. Leżałem, nie mogąc się poruszyć.
Odstawili mnie do Lwich Wrót.
*Niewyraźne*
Mój dom został zniszczony. Moi przyjaciele nie żyją. Mój oddział nie żyje. Nie miałem prawej ręki. Nie potrafiłem nic zrobić. Nie miałem dokąd się udać.
Jedyne co mi zostało, to ten notatnik.
Zamieszkałem na ulicy. Wśród żebraków i wielu innych.
Pierwsze dni były okropne. Ledwo udało mi się ukraść trochę jedzenia. Mój pierwszy skradziony owoc zabrał mi bezdomny popielec.
Znalazłem miejsce do spania pod jakimś domem. Jest zimno, ale wystarczająco sucho. Są tu też inni żebracy. Jeden asura jest ślepy. Podobno też był w Orr.
Nie rozmawiałem z nim o tym. Z nikim o niczym nie rozmawiam. Nie mam o czym. A inni się tylko kłócą. Albo są idiotami. Albo jedno i drugie.
Niektórzy znajdują pracę. Ale tylko ci, którzy są sprawni. Raz był u nas jakiś człowiek, poszukujący ludzi do zakładu. Nie miałem mu nic do zaoferowania. Nie potrafię nic zrobić.
Żyję ze śmieci. Z tego, co wyrzucą inni, albo morze. Parę razy udało mi się złapać na plaży rybę. Raz nawet kraba. Gdy coś złapię, zjadam na miejscu, nim ktoś mi ukradnie. Czasem ktoś mi coś da.
Musiałem nauczyć się obsługiwać wszystko lewą ręką. Nauka pisania zajęła mi najwięcej czasu.
Ten notatnik i pióro były moimi jedynymi narzędziami, dzięki którym mogłem się tego nauczyć.
Nie wiem, co dalej robić. To już nie pierwszy raz w moim życiu. Zawsze, gdy coś mi się udaje, gdy do czegoś dochodzę, wszystko tracę. Tak było z Filennim Snapsonem. Tak było ze Zwiastunem i Blake'm. Tak było z Paktem. Zawsze, gdy wychodzę na prostą, wszystko się wali.
Po co?
Po co to wszystko? Czemu coś mnie w końcu nie zabije? Bogowie nie istnieją albo są tchórzami godnymi pogardy. Nigdy nie przeżyją tego, co muszą znosić ich wyznawcy. Nie wiem, czy to oni trzymają mnie przy życiu. Nie wiem, czemu coś mnie po prostu nie zabije.
Czemu ciągle przeżywam?
Nie czeka mnie nic poza żałowaniem, poza stratą, poza bólem, cierpieniem. Przeżywam, by tracić?
Jestem sam. Wszystkich i wszystko straciłem. Nawet część siebie. Zostały mi tylko wspomnienia. I ten notatnik. Ten notatnik to świadectwo tego, że kiedyś żyłem. To wszystko, co mi zostało z przeszłości. Z życia.
Nie mam co ze sobą zrobić. Większość wolnego czasu przeznaczam na czytanie go. To moja jedyna rozrywka. Wspominanie. Wspominanie rodziców. Siostry. Alerii. Blake. Harrego. Hanny. Naszej załogi. Naszych przygód. Naszego statku. Naszych rejsów. Moich znajomych w Pakcie. Tego niesamowitego uczucia siły. Gdy pierwszy raz byłem dowódcą. Gdy ktoś mi ufał. Gdy ktoś na mnie polegał.
Po tym wszystkim został tylko ten notatnik.
Zastanawiałem się, co robię źle. Daję z siebie wszystko. Zawsze staram się jak najlepiej wykonać pracę. Zawsze udaje mi się już do czegoś dojść, czegoś chwycić. Wtedy, gdy już czego zasmakuję, wtedy wracam do zera.
Moje życie mogło potoczyć się na tyle sposobów. Mógłbym być bohaterem z Orr. Mógłbym być wolnym piratem. Mógłbym być szanowanym kupcem. Mogłem mieć pieniądze. Przyjemności. Bliskich. Normalne życie.
Co mi to zabrało?
Piraci? Złodzieje? Rabunek? Od tego się zaczęło. Gdyby nie ten *niewyraźne* napad na karawanę. Gdyby nie to, wszystko byłoby dobrze. Czy ci cholerni piraci zdawali sobie sprawę, z tego, co ze mną zrobili?
Piraci, złodzieje, bandyci, zabójcy, robią kolejny wypad, napad, zadanie, łamiąc innym życia. To oni są cholernym powodem tego wszystkiego. To oni niszczą życia. To od nich się zaczęło. Gdyby nie oni *niewyraźne* Czasem widzę ich jak chodzą wśród biednych i ich zabierają. Ale mnie nie chcą. Patrzą na moje ucięte ramię i przechodzą dalej. I dobrze. Cholerne szuje.
Gdybym mógł, pozabijałbym ich wszystkich.
Ale jestem sam. Mam tylko wspomnienia. I ten notatnik.
aiwe_database

Re: Zapiski Hao Xi

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

*Ciemnobrązowe plamy pokrywają znaczne części strony, utrudniając czytanie. Pismo jest już wyraźniejsze. Kartki pogniecione trochę bardziej niż zwykle.*

Lwie Wrota, sezon Zefira, 1326 AE

Obrazek
Ktoś znów zaczyna się bawić moim życiem. Znów mi się coś przytrafia, coś zaczyna. Problem w tym, że nie mam najmniejszej ochoty by grać w tą żałosną grę.
Próbowałem tylko odzyskać najcenniejszą dla mnie rzecz - mój notatnik. To wszystko.
Złapałem okazałego kraba na plaży. Odszedłem do skał, by spokojnie go przyrządzić.
Położyłem parę rzeczy na kamieniu obok, w tym notatnik. Wtedy zaatakował mnie jakiś wychudzony norn. Chciał moje jedzenie, ale nie zamierzałem mu go oddawać. To mój obiad. Rzucił mnie na skały. Wziąłem kamyk i uderzyłem go. Chyba się mnie wystraszył. I wtedy popełnił ostatni błąd w swoim nędznym życiu - wziął ten notatnik i zaczął uciekać.
Całe moje życie znalazło się w jego plugawych łapskach. Rzucałem za nim kamieniami, ale nie trafiłem. Pobiegłem więc. Goniłem go przez całą wschodnią część. Nie miałem zbyt wiele sił. Ale nie poddawałem się. Gniew dodawał mi sił, by dogonić robaka.
On swe siły stracił gdy weszliśmy między kanały. Wziął jakieś śmieci i zaczął we mnie rzucać. W końcu chciał uderzyć mnie moim własnym notatnikiem.
Tego było za wiele. Wziąłem jakąś ostro urwaną deskę. Zabiłem go. Dźgałem w jego gardło, ścięgna, brzuch. Jego krew opryskała mnie całego. I mój notatnik. Niech będzie świadectwem dla każdego, kto znów mi go wykradnie, że skończy tak samo. Na szczęście norn nie krzyczał - trudno krzyczeć z dwunastoma ranami w szyi. Ale ktoś nie potrzebował krzyków, by mnie zauważyć.
Nie spostrzegłem się, gdy pojawił się za mną. Zaczął.. bić mi brawo. Zakapturzony typ spod ciemnej gwiazdy.
Przedstawił się jako Amant. Sylvari. Powiedział, że obserwował mnie przez pół drogi tutaj. Był pod wrażeniem mojej wytrzymałości. I tego, jak wychudzony człowiek zabił norna. I to tylko kawałkiem drewna. I to bez prawej ręki. Powiedział, że widzi we mnie potencjał, który mógłby przekuć w coś wartościowego.
Gdy tylko wziął do ręki mój notatnik, chciałem powtórzyć to co zrobiłem temu nornowi. Cholerny chwast, w dupę se może wsadzić swoje gadki. Dobrze wiedziałem, kim jest. Wykwalifikowany zabójca, szuka kogoś, kogo wyszkoli na podobnego idiotę i który będzie niszczył kolejne życia. Podał mi mój notatnik. Chciałem wykorzystać tą chwilę, by go dźgnąć. Ale zauważyłem, że ma w drugiej ręce sztylet.
Zauważył, że zauważyłem. Powiedział, żebym się zastanowił. Że da mi schronienie i wyżywienie. Że da mi możliwości. Wyćwiczy. Powiedział, że może nawet spróbować... zwrócić mi rękę.
Jeślibym wtedy go zaatakował, zginąłbym. Przyjąłem jego ofertę. Jeśli dzięki niemu będę umiał zabijać podobnych jemu... Poza tym, propozycja domu i zwrócenia mi ręki jest kusząca.
Zaprowadził mnie okrężnymi drogami i kanałami do swego domu w zachodniej części Lwich Wrót. Dostałem jakieś wczorajsze mięso do jedzenia. I matę do spania w kącie. Amant powiedział, że niedługo będę mógł sobie ukraść lepszą. Większa część mieszkania była bogaciej urządzona. Cóż, ten cały Amant musiał być niezłym złodziejem. Oprócz nas w domu była jeszcze jakaś asurka i sylvari. Ta pierwsza totalnie mnie zignorowała.
Siedzę teraz na tej starej macie i piszę. Zdołałem ochronić swój notatnik. Teraz życie wciąga mnie w kolejną grę. Wiem, że ją przegram. Tak jak każdą. W końcu nic nie może mi się udać. Pójdę na dno, ale tym razem...
...pociągnę za sobą jak najwięcej osób.
aiwe_database

Re: Zapiski Hao Xi

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

*Ciemnobrązowe plamy zaczynały słabnąć ze strony na stronę*

Lwie Wrota, sezon Feniksa, 1326 AE

Obrazek
Zgodzenie się na propozycję tego sylvari stało się korzystniejsze, niż myślałem.
Nie żartował z przywróceniem mi ręki. Początkowo szkolił mnie w walce tylko lewą, a raczej przypominał mi to, co umiałem prawą. Miałem kilka zleceń polegających na prostym ukradnięciu paru rzeczy, w tym nowej maty dla mnie, i wszystkie się udały. Amant powiedział, że byłbym imponującym zabójcą, gdybym odzyskał prawą rękę i władał nią tak samo jak teraz lewą. Następnego dnia przyniósł mi... protezę.
Dziwna, metalowa atrapa ręki. Słyszałem, że niektórzy w Pakcie z takiej korzystali, ale nie dowierzałem. Teraz sam taką mam. Początkowo bardzo dziwnie było mi nią poruszać. Przez miesiąc uczyłem się podstawowych rzeczy, by przynajmniej nie zawadzała. Teraz wykonuję już pierwsze misje z użyciem dwóch rąk trzymających długie sztylety, które dał mi Amant.
To wspaniale móc znów mieć prawą rękę. Nawet, jeśli jest sztuczna. Amant może i jest skurwielem, ale oddał mi to, co zabrał mi los. Przynajmniej na jakiś czas. W sumie wyszło mi to na dobre. Teraz mam dwie prawe ręce. Mój przydomek, Szybkie Ostrze, jest teraz całkiem uzasadniony.
Znów popijam moje ulubione drinki i jem ulubione potrawy Lwich Wrót, jak rok temu. Tym razem są one jednak kradzione. Śpię w domu Amanta, razem z resztą uczniów. Miesiąc po mnie dołączył do nas jakiś ciemnoskóry chłopak. Nazywa się Orriam. Jego też Amant zrekrutował w podobny sposób - najpierw go wypatrzył, obserwował, a potem przetestował. Cóż, u mnie obyło się bez testu.
Orriam jest pilnym uczniem Amanta. Nie znam dokładnie jego przeszłości, ale chyba nigdy nie miał rodziców, bo Amanta tak właśnie traktuje. Jest pod wrażeniem jego umiejętności i "dobroci". Czasem z niego żartujemy, że wręcz Amanta "wyznaje".
Amant często przydziela mnie na misje z nim, i z Maerionem. To cwany sylvari, który ma klucz do wszystkich zamków. Potrafi otworzyć każdy zamek, skrzynię, drzwi, właz - to jego główny talent. Drugi to otwieranie innych kobiet... W wolnych chwilach włóczy się po pubach Lwich Wrót i szuka naiwnych sylvari, które wpadną mu w oko. Wykorzystuje je góra jedną noc, po czym zostawia. Nazwałbym go skurwielem, gdyby nie to, że ma poczucie humoru i jest całkiem lojalny.
Mark Two jest małomówną asurką, która raczej nie lubi nikogo. Jest dosyć młodziutka, jej największą wadą jest nieumiejętność skradania się w cieniu. Za to dobrze walczy dwoma sztyletami. Jej największym atutem jest znajomość anatomii i słabych punktów witalnych. Ehh, asury... pewnie musiała się tego nauczyć na jakiś swój sprawdzian.
Gribbon to duży norn, który musiał opanować niewidzialność w cieniu, gdyż inaczej nigdy by się nie ukrył. Jego specjalność to dźganie mieczem. Jest dosyć wesoły, czasem aż nazbyt. Czasem mam ochotę dać mu w mordę za jego ignorancję. Typowy złodziejaszek, którego chętnie bym zabił. Ale Amant tego nie toleruje.
Sam Amant może wydawać się miły i kulturalny, ale w czasie treningu zmienia się w bestię bez uczuć. Potrafi wytknąć każdy, najmniejszy błąd, i potrafi za to ukarać. Toleruję to tylko dlatego, że dzięki temu będą mógł zabijać podobnych jemu. Wieczorami znika, zabawiając się z jakimiś pannami, podobno nawet nie swojej rasy, co dla mnie jest całkiem obrzydliwe... Dobra cecha Amanta to podchodzenie do każdego swojego 'ucznia' indywidualnie. Zastanawiałem się, dlaczego to robi, póki nie przyszedł czas na pierwszą misję.
Amant oferuje nas i poleca swoim znajomym lub starym klientom w poszczególnych misjach. Nagroda jest odpowiednia do zadania. Ja, Maerion i Orriam jesteśmy początkującymi i na razie dostajemy błahe zadania. Ale zdarzyło nam się już parę razy zabić jakiegoś innego zabójcę, który naprzykrzył się Amantowi bądź jego znajomemu. To wspaniałe uczucie, zanurzać sztylet w kark takiego bandyty. Skurwiela, idioty, który niszczy innym życia. Ale misje Amanta mają też swoją czarną stronę. Na samym początku ostrzegł nas, że w razie porażki czeka nas tylko jedno - śmierć. Jesteśmy dla niego narzędziami, i jeśli się zepsujemy, wyrzuci nas.
Poza misjami i indywidualnymi ćwiczeniami, mamy wspólne treningi. Często ćwiczymy w grocie za wodospadem, na wschodzie Lwich Wrót, ale też w bocznych uliczkach czy jaskiniach. Rzadko zdarza się również, że jakiś zaprzyjaźniony bogacz udostępnia swoją rezydencję. Czasami "mistrz" zabiera nas na swoje misje, byśmy mogli go patrzeć, podziwiać i uczyć się. Amant obiecał nam, że kiedyś zabierze nas do Divinity's Reach, by skorzystać z jego dachów. To było ciekawe... widzieć rodzinnie miasto z trochę innej perspektywy.
Odzyskałem to, co mi zabrano - dom, jedzenie, rękę, nawet po części jakąś... grupę, do której należę. Ale wiem, że prędzej czy później i to będzie mi zabrane. Dlatego chcę powybijać jak najwięcej tego ścierwa, ile zdążę. Póki co idzie mi całkiem nieźle. I to wspaniałe uczucie. Zabijanie jeszcze nigdy nie było tak przyjemne.
aiwe_database

Re: Zapiski Hao Xi

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Lwie Wrota, przełom sezonu Feniksa i Latorośli, Dragon Bash, 1326 AE

Obrazek
Dragon Bash. Dziecinne dekoracje, smocze pinaty i sztuczne ognie wypełniają miasto. Wszyscy świętują pokonanie Zhaitana, walkę z innymi smokami i nadzieję na ich pokonanie. Tym razem ja również świętuję. Nie leżę sparaliżowany w szpitalu polowym. Siedzę w mojej ulubionej karczmie i popijam drinki. Tak jak rok temu, z moją załogą. Teraz mam nową drużynę. Chociaż ulubiony drink został ten sam.
Główną ceremonię podpalenia dwóch smoczych karykatur zakłócili jacyś dziwni przebierańcy... Wraz z Maerionem i Orriamem obserwowaliśmy ich z daleka. Ich atak i ich... latający statek. Nie mam pojęcia, skąd go wytrzasnęli. Ale nikt się ich nie spodziewał. To wystarczyło, by zabić jednego Radnego. Zadziwiające... Skąd, w ukryciu i tajemnicy, zdobyli statek, technologię, ludzi? Kimkolwiek są ci bandyci, są intrygujący i całkiem... inspirujący.
Gribbon i Mark Two odpadli z naszej "szkółki". Spaprali jakieś zadanie i czekał ich tylko jeden, wiadomy wyrok. Nie dziwię się, szczerze mówiąc. Byli najsłabsi. Ten gamoniowaty, wielki norn, i asurka, która nie potrafiła nawet schować się w cieniu...
Zostaliśmy więc tylko ja, Maerion i Orriam. Amant daje nam coraz poważniejsze zadania. Ostatnio był to napad na karawanę z bronią do Lwich Wrót... Będę wspominał tą misję do końca życia z uśmiechem na twarzy. Spotkałem tak nie kogo innego, jak Filenniego Snapsona. Tego samego skurwiela, który przyczynił się do spieprzenia mi życia. Chwilę przed tym, jak rozpłatałem jego gardło, błagał mnie o litość. Poznał mnie. Znów nazwał "swoim małym Kintajczykiem". Zapomniał, że on sam go uśmiercił. Nie miałem litości dla skurwysyna. Chwilę później na karawanę napadali piraci Covington, trochę zdziwieni, że ich ubiegliśmy. Ich także wymordowaliśmy. Biedni piraci, po zabiciu Thaidy Szepty chciały im dać za lidera lalusiowatego kapitana Penzana. Ci go odrzucili, a teraz błąkają się jak ślepcy i tracą swe wpływy, pirackie imperium. Jakże mi ich szkoda.
Ciężko mi to przyznać, ale przywiązuje się do Orriama i Maeriona. Chociaż wiem, że to tylko kwestia czasu, nim życie znów mi się wywróci, a oni najpewniej zginą, to jednak wspólne misje zbliżają. Ostatnio Amant wynajął nas jakiemuś zepsutemu bogaczowi, Vegestrowi Ragnarsonowi. Chciał ochronę i eskortę przed rabusiami, z którymi zadarł. Przewidzieliśmy ich zasadzkę i wybiliśmy połowę. Niestety, mieli trujące bomby, których nie przewidzieliśmy. Musieliśmy się cofnąć. Orriam nie zdążył. Porwali go. Po wypełnieniu misji, wraz z Maerionem stwierdziliśmy, że musimy go odbić. Nie wiedzieliśmy nic o tych bandytach ani o ich bazach, ale wytropiliśmy ich. I wybiliśmy. Orriam był na szczęście cały.
Amant dowiedział się o wszystkim i był pod wrażeniem. Powiedział, że nasza "synergia" jest zaskakująca i godna podziwu. Stwierdził, że jesteśmy w pierwszej 10ątce jego najlepszych uczniów w całej jego karierze. Nie powinienem się przejmować czymś tak bzdurnym, w ustach takiego idioty, ale szczerze mówiąc, poczułem się lekko dumny.
Po tym rozmawialiśmy o tym we trójkę, ja, Maerion i Orriam. Stwierdziłem, że to tylko kwestia czasu, aż zawalimy jakieś zadanie, i Amant każe nas zabić. Maerion stwierdził, że możemy uniknąć losu Gribbona i Mark Two. Powiedział, że możemy po prostu... odejść od Amanta i działać na własną rękę. Za to nie grozi śmierć. Orriam początkowo protestował. Jest przywiązany do swego 'nauczyciela'. Ale później nawet on sam stwierdził, że jesteśmy na tyle dobrzy, że powinniśmy dać sobie radę sami.
Nie wiem, co o tym myśleć. Jeśli samodzielność da mi wolną ręką i większą swobodę w zabijaniu - czemu nie? W końcu tylko o to mi chodzi. Zabić i zniszczyć jak najwięcej, nim sam zostanę znowu zniszczony.
aiwe_database

Re: Zapiski Hao Xi

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Divinity's Reach, sezon Latorośli, 10ąty Jubileusz Królowej Jennah, 1326 AE

Obrazek
Wiele się wydarzyło w ciągu ostatnich miesięcy. I chyba mam już plan. Ale od początku.
Odeszliśmy od Amanta. Ja, Maerion i nawet Orriam. Udaliśmy się do Divinity's Reach, gdzie pracowaliśmy jako trio płatnych zabójców. Szło nam nieźle, w końcu trenował nas "sam Amant". Zarabiamy całkiem dużo. Nieskromnie przyznam, że mi idzie najlepiej w zabijaniu. Ale co się dziwić, mam dwie prawe ręce.
Ostatnie nasze zlecenie było dosyć... ciekawe. Dorian Jonason, bogacz z Divinity's Reach, zlecił nam zabicie szlachcica, który oszukał go w interesach. Udaliśmy się do jego willi nad jeziorem, by dopaść cel, lecz spotkaliśmy tam innych zabójców, którzy go chronili. Byli chyba potomkami imigrantów z Elony. Zabiliśmy szybko ich lidera, chociaż nie było to łatwe. Był kawałem ciemnego, silnego mięsa. Ale nawet on nie oparł się naszym nożom. I co do noży właśnie, bardzo spodobały mi się jego sztylety. Sądząc po ich wyglądzie, nie pochodzą z Tyrii i są dosyć stare. Ale są wspaniałej jakości, a ich ostrza są prawie niczym nie stępione. Nigdy nie widziałem czegoś takiego. Na uchwycie mają symbol złotego słońca, więc może to jakaś pamiątka rodzinna z Elony? W każdym razie, reszta "zabójców" była pod wrażeniem gdy zabiliśmy ich przywódcę, i chciała do nas dołączyć. Początkowo chciałem ich zabić, ale Orriam powstrzymał mnie. Uznał, że lepiej będzie z nimi. Razem zabiliśmy nasz cel bez większego problemu.
Nasze trio powiększyło się więc i mogliśmy wynajmować się do bardziej skomplikowanych, i przez to opłacalnych akcji. Maerion zajął się pieniędzmi i ich zabezpieczeniem, w końcu zna się na zamkach jak nikt inny.
Oglądaliśmy Ceremonię Zamknięcia Jubileuszu Królowej, siedząc na murze jednej z górnych dróg. Spoglądałem na to, co zbudowali w miejsce dawniejszej dzielnicy. Tam, gdzie stał mój rodzinny dom, gdzie bawiłem się razem z siostrą, gdzie żyliśmy z rodzicami, jest teraz stoisko z bezami. Cała dzielnica zawaliła się, moi rodzice zginęli. Przeżyłem tylko z siostrą i musieliśmy radzić sobie sami. I co zrobiła nasza słodka królowa? Zamiast odbudować domostwa innych, wzniosła arenę na swoją cześć. "Dla pokrzepienia ducha ludzkości". Jakie urocze.
I wtem, stało się coś, czego się nie spodziewałem. Statek powietrzny, który widzieliśmy już w Lwich Wrotach, zawisł nad areną, pojawiła się jakaś irytująca, szalona sylvari, i utopiła to słodkie przyjęcie we krwi. Nawet Seraphowie i przystojniś Logan nie byli w stanie ochronić nikogo przed armią oszalałej sylvari, która pojawiła się znikąd. Znów pojawili się ci podniebni piraci. Armia watchknightów, z których królowa była taka dumna, przemieniła się w jakieś ohydne, mechaniczne potwory. Szok, szybkość i skala odniosły zwycięstwo.
To był bardzo inspirujący widok. Jak jedna osoba może w tajemnicy stworzyć taką armię i zagrozić samej królowej? Przedtem nikomu nie przyszłoby to nawet do głowy. Jak widać jednak, nic nie jest niemożliwe. I wtedy właśnie dojrzałem do pomysłu, który jawił mi się już w głowie wcześniej. Tego samego wieczoru zebrałem Orriama i Maeriona, i przedstawiłem im mój plan stworzenia większej organizacji przestępczej. Byłaby czymś więcej niż trio, szkółką Amanta czy najemną grupą. Orriam zgodził się, mówiąc, że będzie mógł przekazać nauki Amanta większej ilości osób. Maerion zaś widział w tym ryzykowną, ale zyskowną operację, i również się zgodził. Powiedział, że jeśli coś takiego ma się komuś udać, to tylko naszej trójce.
Wiedziałem jednak, że zanim podejmę się takiej organizacji, muszę nie mieć nic do stracenia i nic do zaszantażowania mnie. A tutaj w Divinity's Reach, wciąż miałem rodzinę, która się mnie wyrzekła. Musiałem to zrobić. Gdyby nie ja, zrobiliby to moi przyszli przeciwnicy, by mnie zastraszyć. Poza tym, nie mogę zaprzeczyć, że zrobiłem to także z zemsty. To m.in. przez ich odrzucenie stało się ze mną to wszystko. To po prostu konsekwencja ich wcześniejszego wyboru. Zasiali, więc zebrali plon.
Najpierw poszedłem do domu Alerii. Teraz o wiele łatwiej było mi dostać się do jej okna. Ale teraz miałem wbić jej sztylet w całkiem innym sensie. Chyba mnie na początku nie poznała. Zanim umarła, pocałowałem ją jeszcze, by ostatni raz poczuć jej usta. Miała pierścionek na dłoni. Była już zaręczona. Lecz teraz nikt już jej nie dostanie. No chyba, że lubi trupy.
Dzień już kończył się, gdy dotarłem do domu siostry. Jej mąż wrócił akurat z frontu. Był w domu. Dorobili się nawet dziecka. Jak miło, że mnie poinformowali. Zresztą, byłem dla nich martwy. I oni dla mnie też. Teraz w końcu naprawdę. Nareszcie mogłem wbić sztylet w serce tego bufona i idioty. Potem w swoją siostrę, która rzuciła się na mnie z nożem.
Ich dziecko płakało, kiedy światło zachodzącego słońca utopiło przez okno pokój w czerwieni. Spojrzałem jeszcze na ciało mej siostry. Po tym na jej krew. Na moich dłoniach. Na swoje sztylety. Symbol słońca na nich pokrył się jej karmazynową krwią. Wiedziałem już, co muszę zrobić. Zabrałem dziecko i wyszedłem.
Tej samej nocy ustaliłem wszystko z Maerionem i Orriamem. Stworzymy Karmazynowe Słońca. Organizację zabójców, która zbuduje swą armię w ciszy i tajemnicy, by w końcu uderzyć w zgniły świat przestępczy i zasłużenie zniszczy go, topiąc wszystkich w ich plugawej, karmazynowej krwi. Nie dbam o to, czy w wyniku tego Maerion się wzbogaci, czy Orriam nauczy innych technik Amanta. Będziemy zabijać. I o to mi już tylko chodzi.
aiwe_database

Re: Zapiski Hao Xi

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Divinity's Reach, sezon Latorośli, 1326 AE

Obrazek
Karmazynowe Słońca rodzą się w bólach i krwi. Na początku istnienia były o krok od upadku, zaraz po utworzeniu. Ale przetrwały. I rozwijają się coraz szybciej.
Dostaliśmy zlecenie od pewnego kupca na wybicie bandy zbójców działających na usługach jego konkurenta. Ostatnio okradli jakąś jego karawanę. Nagroda miała być satysfakcjonująca.
Początkowo wszystko szło jak należy... do czasu, aż jeden z tych gnid wyciągnął jakiś dziwny artefakt, który oślepił większość grupy. Musieliśmy się wycofać, ale było za późno. Nasi ciemnoskórzy "nowicjusze" zginęli. Z Maerionem ledwo wydostaliśmy znowu rannego Orriama. Moc tego dziwnego artefaktu była zadziwiająca, ale nie miałem czasu się mu przyglądać. Uciekliśmy. Na miejscu zastanawiająco szybko pojawiła się Gwardia Ministerialna...
Maerion i Orriam zaczęli się kłócić i obwiniać. W końcu zaczęli oskarżać mnie, za śmierć większości naszej organizacji, bo to ja planowałem akcję. To był trudny moment. Powiedziałem im, że jeśli chcą, mogą mnie opuścić. Poradzę sobie bez nich, zrekrutuję nowych członków i dalej będę robił swoje. Nie byłem pewny, czy po tej porażce za mną pójdą... Ale jednak przez tyle czasu wytworzyła się między nami jakaś więź. I gdy gniew opadł, zostali przy mnie.
Karmazynowe Słońca przetrwały. Ale nie mogły mieć większej przyszłości jako kolejna najemnicza gildia. Postanowiłem wykorzystać to, czego nauczyła mnie Tyria. Współpraca ponad podziałami, szybkość, skala, zaskoczenie. Słońca zdobyły nowych członków nieco pasożytniczo. Nie werbujemy całkiem nowych zabójców, i nie uczymy ich od podstaw, nie stać nas na to. Wybijamy mniejsze grupki, dając części szansę poddania się i dołączenia do nas. I to działa. Bandyci to plugawe istoty, nie liczy się dla nich braterstwo, tylko zysk i przetrwanie. Z przyjemnością będę ich używał, by wybili siebie nawzajem. Ale zdarzają się ciekawsze przypadki.
Jedną z pierwszych naszych ofiar była grupa z Queensdale, dowodzona przez nijakiego Burtona Belwere. Przez parę dni obserwowaliśmy ich, śledziliśmy, poznawaliśmy metody i wejścia do ich bazy. Po czym zaatakowaliśmy. Moje ostrza znów spłynęły karmazynową cieczą. Wciąż uśmiecham się, gdy przypomnę sobie, jak przekute moim sztyletem ciało Burtona odrzuciłem pod ścianę. Niestety, nieliczność Słońc spowodowała, że wielu ludzi tego idioty uciekło. Zbyt wielu. Widok nielicznych, których wybiliśmy, przekonał grupę tych, którą schwytaliśmy, do przyłączenia się do nas. Ale nie to było naszą główną zdobyczą.
Grupa Belwere więziła jakiegoś zakładnika. Chłopaka imieniem Tarreg. Niech mnie, gdy tylko zaczął gadać, miałem ochotę odciąć mu ten jego język... Szybko okazało się, że chłopak pochodzi z pierdolonej arystokracji. Zachciało mu się bawić w bandytów, ale przeliczył się jakże okrutnie i wpadł w zasadzkę. Ocaliliśmy go przed egzekucją. Poprosił nas o przyłączenie. I chociaż to co mówił to pierdolenie, to brzmiało całkiem sensownie ubrane w mądre słówka. I postanowiłem go nie zabijać.
Tak, należy do arystokracji, którą najchętniej bym wybił. Ale doszedłem do wniosku, że przyda się Słońcom. Słońca potrzebują różnorodności i współpracy ponad podziałami. Nie odniosą sukcesu jeśli będą tylko zbieraniną ludzkich typków spod ciemnej gwiazdy. Potrzebujemy innych członków i ich unikalnych umiejętności. Gdy ich połączymy, zdobędziemy przewagę nad innymi. Podobnie zadziałało to w Pakcie. Podobnie zrobiła to pewnie ta szalona sylvari.
Jeszcze parę grup do wybicia w Divinity's Reach, i przenosimy się. To ciasne miasto nie będzie już dla mnie miało nic do zaoferowania. Czas powrócić do mieszaniny Tyrii i centrum jej osobliwości - Lwich Wrót.
Na marginesie, nie najgorzej idzie mi zajmowanie się Kambei. Tak nazwałem dziecko mojej siostry. Po naszym ojcu.
aiwe_database

Re: Zapiski Hao Xi

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Lwie Wrota, sezon Olbrzyma, 1326 AE

Obrazek
Kiedy pierwszy raz przybyłem do Lwich Wrót, byłem upadłym kupcem ze zniszczonym życiem i początkującym piratem, niepewnym przyszłości. Kiedy drugi raz przybyłem do Lwich Wrót, byłem inwalidą, żebrakiem, wielkim przegranym zwycięstwa nad Zhaitanem, ze zniszczonym życiem, niepewną przyszłością. Teraz kolejny raz przybywam do Lwich Wrót, jako lider dobrze rozwijającej się, przestępczej organizacji. Teraz ja będę niszczyć życia, ja będę tworzyć przyszłość. Nie zamierzam wracać do tego miasta kolejny raz. Prędzej je zniszczę, lub ono mnie.
Blask Karmazynowych Słońc sięga coraz dalej i dalej. Zaraz po przybyciu do Lwich Wrót, wybiciu paru pomniejszych grup i straceniu paru swoich członków, postanowiłem uruchomić swoje znajomości, by stworzyć Słońcom wystarczająco silne plecy.
Orriam był wręcz przeszczęśliwy mogąc znów spotkać się z Amantem i opowiedzieć mu o naszych przygodach i naszych planach. Amant podszedł do naszych planów z właściwym sobie spokojem i dystansem. Powiedział jednak, że może nas wspierać, polecając kontakty i trenując parę osób. Łaskawca. Orriam rozpłynął się ze szczęścia.
Naszym pierwszym 'sponsorem' miał zostać Vegestr. Ten stary, zepsuty człowiek, któremu już raz pomogliśmy. Vegestr przyznał, że nasze plany są interesujące, ale niepewne. Może wspierać nas, na początku skromnie i z ukrycia. Mamy z nim kontaktować się jako z "Mecenasem". Jeśli będzie nam szło dobrze, Vegestr ma być bardziej szczodry. Typowa kanalia jakich pełno na świecie.
Maerion również uruchomił swoje zdolności, i zawarł pakt z nijaką Velandią Dealmaker. Jest to ponoć "emerytowana" już złodziejka, która bierze pod swój protektorat niektórych złodziei.
Tarreg i jego arystokratyczne pochodzenie zaczyna przynosić dochody. Jego ojciec, którego świętość dorównuje synowi, finansuje nas na tym początkowym etapie. Jednak główna zaleta Tarrega to jego język. Potrafi nim zmanipulować i skłonić do współpracy wiele osób, nie wyjmując przy tym miecza. I tak skłonił do współpracy, poleconych mi przez Amanta, Johnego Goldengraina - rolniczego "przedsiębiorcy" z Pól Cornucopian, który ma konszachty z piratami, a także Doriana Jonasona, który mimo tego, że już nas poznał i wykonaliśmy dla niego zadanie, to jeszcze się wahał. Manipulacji Tarrega uległ także Hiss Trzecia Ręka (dziwne przezwisko), asura, który na czarnym rynku Lwich Wrót znany jest ze sprzedaży asurańskich dziwactw i technologii. Z drugiej ręki. Albo i z tej trzeciej...
Trzej sponsorzy poleceni mi przez Amanta jeszcze pozostają dla mnie nieuchwytni. Titus Steelrazer, popielec handlujący oficjalnie złomem w Ascalonie i tutaj dla Lwiej Gwardii, a nieoficjalnie wykorzystujący złom popielców z ich wojen do zasilania zbrojowni kryminalnych gildii. Zajmiemy się nim później, ale najbardziej interesuje mnie nijaka Haxxi Aethermaker. W czasie, gdy inwazje tej stukniętej sylvari szaleją po Tyrii, zostawiając po sobie złomy swej technologii, Haxxi zbiera ich pozostałości i handluje nimi. Technologia Aetherblades fascynowała mnie odkąd ją zobaczyłem, i wiele dam, by ktoś taki jak Haxxi stał za Karmazynowymi Słońcami. Ostatni ze sponsorów, Jogurr Ironshield, jest zatwardziałym nornem handlującym z piratami. Na tyle zatwardziałym, że przepędził Tarrega i prawie go uderzył (!). Na szczęście Tarreg szybko biega. Ma to ponoć po ojcu...
Przeniosłem Słońca do Lwich Wrót by skorzystały na "rasowej różnorodności" i ta zaczyna przynosić efekty. Po początkowych pogromach paru mniejszych grup, udało nam się pozyskać interesujące okazy w nasze szeregi. Landraga jest zaledwie dwuletnią sylvari, ale jej umiejętności zabijania były imponujące. Znaleźliśmy ją w jednej klatce z Uriel, młodą dziewczyną z jakąś trudną przeszłością, którą chciałem szybko spisać na straty... ale Orriam wyczuł w niej "potencjał" i odesłał na szkolenie do Amanta. No cóż. Cennym nabytkiem wydaje się także nijaki Cautor Boomback, popielec, którego znaleźliśmy po wybiciu małej grupki asurańskich złodziei. Podobno był popychadłem asur, które wyzywały go od bookah, lecz popielec ten zdaje się znać na technologii i być niezłym inżynierem.
Po początkowym wybiciu mniejszych grup, zaszyłem Słońca w cieniu i ciszy. W tym czasie kazałem zinfiltrować półświatek przestępczy Lwich Wrót, by dobrze go rozegrać... I tak dowiedziałem się, że jedną z największych sił w tej kryminalnej grze jest Kombinat Skrytego Lwa, powstały przed ilomaś tam laty z połączenia najsilniejszych grup i piratów i trzymający nieoficjalnie z Kompanią Handlową Czarnego Lwa. Jego zagorzałym wrogiem jest Grupa Gautlera, o wiele mniejsza i nieco słabsza, ale posiadająca wielu sojuszników, w tym niejaką asurańską organizację Consortium.
Wszedłem więc do gry jako przeciwnik Kombinatu, i połączyłem Grupę Gautlera z ich sojusznikami w wykrwawiającej walce z Kombinatem, sam trzymając swe Słońca na uboczu. Musieliśmy im jednak pomóc, i Skryty Lew został rozbity, a Grupa Gautlera i ich sojusznicy, mimo wielu strat, odnieśli zwycięstwo.
Kto by się jednak przejmował tym, że zwycięstwo było pyrrusowe, gdy po nim nastąpił uroczysty bal zafundowany przez moich sponsorów? Usiadłem obok lidera Grupy Gautlera, i już po kilku zdaniach wiedziałem, że jednak nie jest skory włączyć swe siły do moich Słońc... Od razu dałem dyskretny znak, i podstawieni służący dali mu zatruty obiad. Członkowie Grupy natychmiast wyciągnęli bronie, gdy ich lider w konwulsjach odszedł do Mgieł, lecz wtem zadziałała perfekcyjnie uknuta inscenizacja, w wyniku której "wyszło na jaw", że zatrute jedzenie dla lidera Grupy zostało kupione za pieniądze... Jogurra Ironshield'a. Następnego dnia, norn już nie żył, a jego majątek przejął Vegestr Ragnarson. Cała ta intryga była pomysłem "Mecenasa". Podobno zatruty obiad to jego ulubiona metoda w pozbywaniu się konkurencji. Kolejny lider Grupy Gautlera, asurka Tidda Ratburn, była o wiele bardziej mi przychylna i włączyła członków grupy w skład Słońc.
Po naszym spektakularnym sukcesie w walce z Kombinatem, sponsorzy poczęli być znacznie bardziej hojni. Pieniędzy starczyło nawet na wykupienie siedziby dla Karmazynowych Słońc. Wybrałem opuszczoną bazę dla zużytych już kopalni z Lwich Wrót, na zachodnich krawędziach Dreszczogór, blisko Lwich Wrót. Blisko, ale jednak niezauważenie, z tego miejsca będę planował i prowadził swe kampanie, mające zawojować przestępczą Tyrię.
A plany mam wielkie. Karmazynowe Słońca, gdy już raz poszły w ruch, nie mogą się zatrzymać. Musimy zabić naszych przeciwników, gdy ci dopiero będą budzić się z letargu. Z zaskoczenia. Czas będzie działał po naszej stronie.
Następni na celowniku są piraci. Moi ukochani piraci... Niedługo ich śmierdzące statki spłyną ich równie śmierdzącą krwią. Amant i jego "szkółka" znów się zapełniła, tym razem osobami ze Słońc. Orriam jest wniebowzięty, pomaga Amantowi. Tarreg powiedział, że spróbuje zrekrutować kogoś z Divinity's Reach, gdyż podobno znudzonych arystokratycznych chłopców, jak on, i zdesperowanych biedaków-uchodźców jest znacznie więcej. Również same Lwie Wrota proszą się o zawojowanie. Tutaj pieniądze czekają, by je wykraść. Tidda Ratburn przyszła mi tutaj z pomysłem, który może jest dosyć kontrowersyjny, ale może być całkiem udany... Asurka chce zniewolić pewną kolonię skrittów, i wykorzystać je do kradzieży. Pomóc w tym może, jakkolwiek szalenie to nie brzmi, pakt z centaurami. Pomysł ten jest warty przemyślenia, gdyż układ z tymi bestiami może być o wiele bardziej owocny... Problemem może być Lwia Gwardia, zainteresowana tak szybko rozwijającą się organizacją przestępczą w ich mieście, ale Vegestr mi powiedział, że zajmie się tym osobiście.
Karmazynowe Słońca wschodzą, a ich blask sięga coraz dalej i dalej...
aiwe_database

Re: Zapiski Hao Xi

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Lwie Wrota, sezon Zefira, 1327 AE

Obrazek
Karmazynowe Słońca wzeszły nad Lwimi Wrotami i rzuciły swój szkarłatny blask na ich okolice. Pola Gendarran spłynęły krwią piratów, i wszystko przebiega zgodnie z moimi planami. Lecz muszę przyznać, że napotkałem parę przeszkód.
Nie mam litości dla śmierdzących piratów, tak jak oni nie mieli litości dla mnie. Taktyka jest prosta - albo dana załoga przyłącza się do Słońc, albo ginie. Początkowo żadna nie chciała się przyłączyć, i z przyjemnością patrzyłem na pogromy tej zarazy. Następnego dnia ich obozowiska i statki spowił strach, i część zaczęła się przyłączać. Ostatecznie udało mi się namówić do współpracy trzy główne załogi z jeziora Gendarr - Jackdaws, Wiley's Buccaneers i Cutthroats. Z ich pomocą, wielu piratów przeszło na moją stronę. Inni zostali wybici, albo czekają w kolejce. Co do piratów na południe od Lwich Wrót, dopiero się za nich biorę. Udało mi się już pozyskać Krwawego Billa. Najbardziej ciekawą mnie jednak piraci Covington... Po odrzuceniu Penzana (którego chętnie pogrzebię w jego jaskini), ukrywają tożsamość ich nowego lidera, i są dla mnie jedną wielką zagadką. Z chęcią dokończę dzieła zniszczenia i zdepczę cień ich dawnej potęgi, ale jeśli będą chcieli się do mnie przyłączyć... z równie wielką chęcią poślę ich na pierwszą linię bitwy.
Lwie Wrota tkwią coraz mocniej w mym uścisku. Kolejni sponsorzy jak Haxxi Aethermaker czy Titus Steelrazer przyłączyli się do mnie. Większe grupy przestępcze zostały wybite, a mi trafił się nowy nabytek w postaci norna Higena, który jest ekspertem od tortur. Zostawiam mu zazwyczaj hersztów grup czy szpiegów. Miło patrzeć, jak bandytom przytrafia się to samo, co oni robili swym ofiarom. Tarreg próbował też nawiązać kontakt i współpracę z Inquest, ale te twardogłowe asury po epizodzie z Aetherblades nie są na razie skore do współpracy z kimkolwiek. Ich strata. Tarreg zauroczył się również w Uriel... Cóż, szkoda będzie, jeśli dziewczyna zginie. Amant zrobił z niej narzędzie do zabijania, więc będę posyłał ją na same najniebezpieczniejsze misje. Zaś o tym, co przydarzyło się samemu Amantowi napiszę później...
Najpierw muszę wspomnieć o tym, że pomysł Tiddy okazał się strzałem w dziesiątkę. Dzięki paktowi z centaurami, zniewoliliśmy jedną z kolonii skrittów w Harathi. Zastraszone i sterroryzowane, ogołacają kieszenie mieszkańców Lwich Wrót i napełniają nasze. Tidda traktuje je bez litości i ponoć urządza w ich kolonii prawdziwe piekło. No cóż. W końcu to tylko szczury. Maerion widzi w nich potencjał i planuje dużą akcję. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z jego planem, skritty obrabują sam bank w Lwich Wrotach, a nasz skarbiec zapełni się na najbliższe lata!
Co do paktu z centaurami, przynosi też inne korzyści. Dzięki umiejętnościom słownym Tarrega, udało się zawrzeć układ, w którym my po prostu sabotujemy obronę krytańskich wiosek, a centaury w zamian pozwalają nam okradać budynki nim je spalą. Zazwyczaj i tak nie zdążają bo przychodzi odsiecz. Ale naszym głównym celem nie są błyskotki w tych domach. Po ataku przychodzi zakamuflowany członek Słońc i proponuje kupno ziemi, za dosyć niską cenę. Ale dla zdesperowanych rolników mających dość wojny i chcących przenieść się do miasta, jest to zazwyczaj wystarczająco. Ziemię, którą teraz wykupimy, sprzedamy później o wiele drożej. Później, gdy centaury przestaną nam być potrzebne. Co do centaurów, Vegestr ma też dla nich jakiś pomysł, a że jest jednym z głównych sponsorów Słońc, może pozwolić sobie na zachcianki z tymi zwierzątkami.
Mimo wszystko, zaczęły pojawiać się pewne problemy. Zaczęło się niewinne, od uwolnienia naszych zakładników. Lecz potem nastąpiło praktycznie zniszczenie naszej rekrutacji w Divinity's Reach - coś, nad czym Tarreg tak długo pracował. Grupa, która tego dokonała, przedstawiła się jako... Purpurowe Słońca. To zbyt podejrzana nazwa. Wyraźne odwołanie do nas. Nie wiem, o co tutaj chodzi... i czemu mają nas na celowniku. Ale ich działania uderzają w nas coraz bardziej. To prawdopodobnie oni stoją za oporem części piratów i próbą zawarcia sojuszu między nimi. Jeśli im się to uda, pokrzyżują mi nieco plany, a świat piratów czeka bitwa między nimi samymi. No cóż, jeśli większość z nich zginie, można powiedzieć, że i tak o to mi chodziło. Vegestr poradził mi, żebym po prostu otruł sprzymierzonych piratów, i chyba mi w tym pomoże. Nie wiem, kim są Purpurowe Słońca, ale specjalny oddział już pracuje nad tym, by ich rozpracować. Muszę dowiedzieć się o nich wszystkiego. W końcu jest to inna organizacja niż upośledzeni umysłowo bandyci. Przeciwnik, który myśli i planuje. Potyczka z nimi może być nawet zabawna.
Podejrzewam również, że to Purpurowe Słońca stoją za wydarzeniem, które było w sumie najbardziej zaskakujące w ciągu ostatnich tygodni. Amant zginął. I pociągnął za sobą paru uczniów. To miała być rutynowa misja, ale wszystko wskazuje na to, że ten idiota uniósł się dumą i poszedł na pojedynek, który... przegrał. O ironio... historia ma poczucie humoru. Nasz Amant, wielbiciel życia i przyjemności, wielki mistrz zabójców, znawca Lwich Wrót i posiadacz tylu znajomości - zabity w pojedynku. Kiedy minęła mi już początkowa złość, uśmiech nie schodził z mej twarzy przez cały wieczór. Krążą plotki, że Amant popełnił samobójstwo po przegranej. Nie wierzę w to. Ten imbecyl zbyt mocno kochał życie i jego przyjemności, by je sobie odebrać.
Orriam jest oczywiście załamany. Ciężko przeżył stratę swojego 'ukochanego' nauczyciela. Wpadł nawet w jakiś rodzaj... fanatyzmu. Przysięga, że zemści się na zabójcach Amanta i że będzie kontynuował jego 'dzieło'. Trudno mi przewidzieć w co się to rozwinie, lecz póki co ma po prostu dalej szkolić naszych członków, a także przygotować elitarny oddział do zadań specjalnych. Więc brzmi całkiem obiecująco.
Wtyki w mieście mówią, że szybkość ekspansji moich Słońc zwróciła uwagę Zakonu Szeptów. W sumie mogłem to przewidzieć, w końcu, wykorzystując szok, szybko przejmujemy kontrolę nad przestępczym półświatkiem. To nie mogło przejść niezauważenie. Nie zdziwiłbym się, gdyby to Szepty stały za Purpurowymi. Spotkałem Szepty w wojskach Paktu, i wiem, że są zdolni do różnych rzeczy... I szczerze mówiąc, jeśli otwarcie walczyłyby ze mną, Karmazynowe Słońca nie miałyby szans. Ale mam szczęście - Szepty są zbyt zajęte rozpracowywaniem tej stukniętej sylvari, Scarlet, by zajmować się nami osobiście.
Scarlet nie przestaje mnie zadziwiać. Co by nie mówić, to pracowita osoba. Po spustoszeniu połowy Wzgórz Kessex, stworzyła wielką marionetkę, śmiercionośną broń, którą spuszcza ze swej latającej machiny na południu Przełęczy Lornarra. Przy dobrej pogodzie, widzę zarysy tej machiny z naszej siedziby. Podobno Scarlet stworzyła w Tyrii sieć dziwnych urządzeń badających ziemię, i to ona jest odpowiedzialna za przymierze dredge z Płonącym Legionem z zeszłego roku. Krążą plotki, że jest nawet gotowa zaatakować Lwie Wrota, chociaż nie widziałbym powodu, by miałaby to robić. Aczkolwiek, byłoby to.. interesujące.
Jakakolwiek nie byłaby przyszłość, moje Karmazynowe Słońca na razie dobrze sobie radzą i są coraz silniejszym i zręczniejszym graczem. Już raz puszczone w ruch, nie zatrzymają się tak łatwo. Zostawią po sobie morze trupów.
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość