Ucieczka z Lwich Wrót

Opasłe w tomy półki i walające się wszędzie pergaminy. Tutaj trafiają zakończone przygody.
aiwe_database

Ucieczka z Lwich Wrót

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Piękna pogoda nie była niczym nowym w Lwich Wrotach. Ciepłe promienie słońca oświetlały maszty, kadłuby statków i ruiny wież, z których zbudowane było miasto. Wszystkie rasy Tyrii przechadzały się po mostach, placach, plażach, odpoczywając bądź śpiesząc coś kupić, załatwić interesy, bądź kierując się do asurańskich bram. Posąg lwa na centralnym placu, raz już zniszczony, patrzył w przyszłość niczym całe miasto: w drapieżnej pozie, łapiąc nadchodzący los za rogi. To mieszkańcy Lwich Wrót budowali przyszłość, to tutaj narodził się Pakt i stąd rozpoczęła się cała kontrofensywa, która zakończyła się dokonaniem niemożliwego - zniszczeniem starożytnego smoka.
Coś zaszumiało. W całym mieście. Na raz. Zadudniło. Oczy wszystkich mieszkańców skierowały się w górę. Na dziwne obiekty. Statki powietrzne? Flota Paktu? Nie, nie jest w takim kolo...
Ostrzał rozpoczął się w ciągu kilku sekund. Wybuch. Świst. Huk. Ogień. Ból. Dym. Gruzy. Panika. Krzyk. Ucieczka. Chaos.
Wielu przed tym ostrzegało. Wielu nie dawało wiary.
Zaczęło się.
aiwe_database

Re: Ucieczka z Lwich Wrót

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Nuke znajdował się własnie na pokładzie krążownika flagowego pani kapitan Mai Trin. Jego przyodziane w skórzane rękawice ochronne dłonie wspierały się o barierkę statku powietrznego w tej samej chwili gdy ten już od dawna ostrzeliwał lokalne zabudowania. Dając najemnikowi okazję do delektowania się widokiem walących się domów, które nie raz zasypywały przy tym swymi gruzami uciekającą ludność cywilną oraz bezradną straż miejską. Tak, służby bezpieczeństwa Lwich Wrót były faktycznie żałosne i w żadnym razie nie przygotowane na zmasowany atak statków powietrznych i zaawansowanych technologicznie pojazdów mechanicznych, którymi dysponowała Scarlet. Wszystko więc zmierzało jawnie do z góry oczekiwanego końca, co wprawiało kręcących się liczbie na pokładzie "łajby" piratów oraz najemników w zaprawdę sielski nastrój, podwyższając do granic możliwości ich i tak wysokie już na wstępnie morale. Nuke jednak wiedział, że w praktyce nie istnieje coś takiego jak rzeczy oczywiste. A czasy gdy pracował dla Scarlet i działał na terenie jej rozkosznej wieży koszmarów, która także w teorii była pewną kartą tryumfu nie do zburzenia. Jasno ugruntowały w mężczyźnie zdanie na ten temat. Błogą chwilę pełną rozmyślań i rozkoszy przerwał mu jednak głos jednego z podoficerów przywódczyni eterycznych ostrzy.

- Nuke, Kapitan cię wzywa. Wygląda na to, że mamy problem. A ty jesteś na niego remedium - Najemnik wiedział, że Trin nie wezwała by go gdyby faktycznie nie potrzebowała jego ingerencji w jakiejś sprawie. Działali razem od wielu lat i wolała mieć go zwykle u swego boku, niż odsyłać w teren. Mężczyzna bez słowa zerknął więc przez szybkę hełmu na podkomendnego rzeczonej i wyminąwszy go bokiem, udał się do jej kajuty. Ciekaw po co takiego będzie musiał zejść do tego piekła u ich stóp...

...tak to było prawdziwe piekło. Najemnik już dawno nie widział tylu ciał w okół, będąc nimi tak przytłoczony, że musiał nie raz po nich przebiegać, bo zrujnowane uliczki płonącego miasta nie posiadały już w niektórych jego rejonach zbyt wiele nie pokrytych nimi miejsc. Jego zadanie było pozornie proste. A zarazem dwie grupy eterycznych ostrzy jakie Trin posłała na miejsce do którego właśnie zmierzał od dawna nie dawały już znaku życia i zaginęły bez wieści. Z jednej strony Nuke nie uznawał tego za nic nadzwyczajnego, to byli w końcu piraci, a nie profesjonalni najemnicy jak on i wpuszczanie ich do podziemnego laboratorium, by spróbowali wykraść znajdujący się tam potencjalnie wciąż plan konstrukcyjny, którego twórcą był asuriański geniusz. Było w jego mniemaniu równe wpuszczeniu na wystawę waz watahy rozwścieczonych byków. Biegł więc co sił w nogach do obszaru znaczonego na holograficznej mapie jaką przekazała mu przełożona. Po drodze mijając nieskończoną rewię zgliszcz, które nie zwracały już od dawna jego większej uwagi. Dzięki prezencji swojego kombinezonu bojowego nie miał teoretycznie mieć żadnych problemów z sojusznikami Briar, ale zawsze czujny człowiek mimo wszystko wolał mijać miejsca w których szalały dredge, popielce z płonącego legionu oraz najczęściej naćpani piraci, tak by nikt go nie zauważał. W tym samym czasie pozostawiając także na niemal pewną śmierć rannych i zdesperowanych mieszkańców Lwich Wrót, którzy jak się prędko okazało, wciąż licznie cieszyli się jeszcze swymi żywotami i próbowali za wszelką cenę w panice wydostać z bombardowanej metropolii. Nuke nie życzył im śmierci, zabijanie ich nie miało też dla niego żadnego celu. Ale zarazem pomaganie im również za nic go nie posiadało. Teraz liczyło się tylko jedno. Nowo uzyskana misja...
aiwe_database

Re: Ucieczka z Lwich Wrót

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Gnomex akurat przechodziła wraz z Evvim niedaleko Fontanny. Starała się zapomnieć o zdenerwowaniu Błyskotki gdy wyruszyła do Lwich Wrót. Z założenia nie powinno to być trudne... Kolejny dzień spędzany razem w Lwich Wrotach z Evvim, spacery i tak dalej. Mimo tego nie mogła zapomnieć tego jak bardzo żywiołak chciał ją powstrzymać... Będzie musiała w końcu odwiedzić tego szamana nim zaczną z sobą walczyć.

Evvi zauważył jej zamyślenie i już miał coś powiedzieć lecz wtedy nadlecieli, zobaczyła dziesiątki statków Aetherblade które właśnie nadlatywały. Nim sięgnęła po broń zaczęło się ostrzeliwanie, minął ich Asura z Rady Kapitańskiej biegnący coś zrobić. Gnomex krzyknęła tylko jedno
-"Czy czasem Iris i reszta nie mieli dzisiaj wypływać kradzionym statkiem?"- Wydawało się to dość logiczne... Chyba, że ruszą od razu do Bram.
aiwe_database

Re: Ucieczka z Lwich Wrót

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

O Bizziku już jakiś czas temu słuch zaginął... Nie wiadomo co się z nim działo i gdzie przebywał. Gdy rozpętało się piekło w Lwich Wrotach nic już nie było takie same... W północnych obozie uchodźców na polach Gandara, pewien człowiek, wydawać się mogło że był bardem, z powodu złamanej lutni którą wymachiwał desperacko wypytywał wszystkich, dosłownie wszystkich napotkanych ludzi, czy nie widzieli kogokolwiek z gildii LmA... Jedno było pewne, szukał pomocy i to nie byle kogo.
aiwe_database

Re: Ucieczka z Lwich Wrót

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Godzina przed atakiem...

Kolorowa Sylvari podeszła do okrętu, a za nią podążało dwoje mężczyzn. Człowiek, starszy pan, najwyraźniej dorabiał sobie do emerytury, prowadził za uprząż dolyaka obładowanego w cztery skrzynie. Drugi, przeciętny zielony sylvari, prowadził drugie zwierze objuczone w sześć skrzyń. Wszystkie skrzynie oznaczone były napisem ,,RWS'' na tle liścia, na niektórych było zaznaczone ,,ostrożnie, szkło'', albo ,,nie otwierać''. Ruatha podeszła do okrętu, który jeszcze niedawno błagał o pogrzeb godny wikingów. Teraz już wyglądał zupełnie innaczej, a sylvari z uznaniem wydała z siebie: ,,Nieźle... nawet, nawet...''. Następnie poszła omówić sprawę transportu i rozpoczęto załadunek. Zielarka czujnie patrzyła na każdą skrzynie i pilnowała odpowiednich mocowań, aby nie jeździły po podłodze. Następnie po wszystkim z satysfakcją westchnęła. Pozostało tylko czekać...

Atak...

Sylvari tupała nóżką, ponoć niedługo mieli wypływać. A kapitan ani widu, ani słychu. Cieszyła się w duchu, że nie dała zaliczki, bo może w każdej chwili wycofać się z transakcji, aby poszukać innego okrętu. Czas był tu najważniejszy. W sumie wybrała okręt Purpurowych Słońc tylko dlatego, iż w tej chwili nie było wystarczająco małych statków, które mogłyby obrać kierunek w górę rzeki.

A teraz tak stoi i czeka jak głupia. I jeszcze pogoda się psuje, słońce zaczęło kryć się za chmurami. Sylvari spojrzała w niebo i zesztywniała. W gardle jej zaschło a liście szaty wyblakły. To nie chmury przysłaniały niebo...
aiwe_database

Re: Ucieczka z Lwich Wrót

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

To nie powinno tak wyglądać, to nigdy nie powinno było się zdarzyć. Nie można było do tego dopuścić, nie można było na to pozwolić. A jednak, stało się. Nadeszło to, co było nieuniknione i nikt nie potrafił nic na to poradzić. Dym, ogień, zgliszcza, ciała. Strach, krzyk, ból, cierpienie. Tylko to unosiło się teraz dookoła miasta, tylko to się teraz liczyło. Panika i zgiełk na każdym kroku, w każdej zawalonej uliczce, na każdym zrujnowanym moście. W tym wszystkim niestety znalazła się także Iris... uciekała. Biegła co sił w nóżkach aby tylko zdążyć, aby tylko wyjść z tego cało. A ten dzień miał być taki piękny...

- Nie, nie tak. Spróbuj trzymać nogi trochę szerzej. Inaczej łatwo będzie cię przewrócić, tak jak zrobiłam to przed chwilą. - Deb podała rękę Iris aby pomóc podnieść jej się z piasku. tego dnia, jak ostatnio często, siostry spędzały swój czas na treningu na plaży przy forcie Marriner. Dziewczynka potrzebowała treningu, z czego doskonale zdawała sobie sprawę. Podstawowe szkolenie z zakresu taktyki, czy zachowania podczas walki stanowiła rutynę dnia. Dzisiaj Iris miała uczyć się kilku postaw bojowych.
- Ale dlaczego szerzej? Tak się stoi dużo łatwiej i wygodniej. - Zefirytka przyjęła pomoc, wstała na nogi, po czym otrzepała różową sukienkę z pyłu.
- Dzięki temu możesz zachować stabilniejszą postawę. Szersze rozstawienie nóg i niższa pozycja środka ciężkości ułatwi Ci wykonywanie szybkich reakcji podczas walki. Szerzej... Jeszcze trochę... - Ubrana w złotą zbroję Lion's Guard kobieta znów zaczęła korygować pozycję swojej młodszej siostry. Sama miała już wieloletnie doświadczenie w walce, więc znała się na rzeczy. Wiele lat spędzonych najpierw w Seraph, a później w Lion's Guard przyniosło rezultaty. - Jeszcze raz. - Wojowniczka chwyciła pewniej rękojeść drewnianego miecza treningowego. Wykonała parę uderzeń, które szybko zostały zablokowane przez drewniany kij Iris. W końcu białogłowa została uderzona w łydkę i pchnięta z barku przez siostrę. Tym razem ta ustała na nogach. - Widzisz? Mówiłam.
- Tak, miałaś rację! - Deb uśmiechnęła się serdecznie do siostry. Dla osób z zewnątrz był to raczej rzadki widok. Wojowniczka rzadko kiedy okazywała jakiekolwiek pozytywne emocje. Wyjątek stanowiły jednak jej siostry. Wszystkie trzy kochały się nad życie, w końcu miały już tylko siebie.
- Dobrze Iris. Naprawdę jestem pod wrażeniem. Twój trening z Ravielem to chyba dobry pomysł.
- Pewnie, że dobry! W końcu on walczy jak nikt inny!
- Tak, tak, ale wracajmy do treningu. postawa. - Iris posłusznie wykonała polecenie i stanęła pewnie na nogach, kiedy nagle w powietrzu rozległ się głuchy, elektryczny zgrzyt. Wiatr, który uderzył w ich twarze aż iskrzył. To nie wróżyło niczego dobrego... Nad miastem pojawiły się statki powietrzne. Dziewczyny od razu je rozpoznały.

- Deb... - Iris niepewnie zagadnęła. Widok pirackich statków nad miastem nie mógł być przypadkowy. - Oni przylecieli po mnie...? - Deborah chwilę milczała wpatrując się w niebo, po czym szybko odrzuciła miecz treningowy na piach i chwyciła Iris mocno za ramiona, spoglądając jej przy tym prosto w oczy.
- Iris, słuchaj mnie uważnie. Oni nie przylecieli po Ciebie... Lion's Arch nie jest już bezpieczne...musisz uciekać, za chwilę pewnie rozpocznie się oblężenie... nie mamy czasu... - Kobieta podbiegła do swojej broni leżącej dotychczas spokojnie na trawie nieopodal. Chwyciła łuk, który założyła na plecy, a także topór, tarczę oraz plecak Iris.
- Nie rozumiem...
- Nie musisz, teraz to i tak bez znaczenia. Bierz plecak i idziemy. - Strażniczka podała siostrze różowego quagganka i pociągnęła ją w stronę fortu. - Musisz uciekać...zaczyna się inwazja. Idź do Kayali, nawet do swojego bractwa jeśli będzie trzeba, po prostu uciekaj z miasta. Już! - Deb popchnęła zefirytkę w stronę mostu, ta jednak zatrzymała się po kilku krokach ze łzami w oczach.
- Inwazja...? Deb, a ty?! Nie zostawię Cię tutaj!
- O mnie się nie martw, dam sobie radę. Idź już! Słyszysz?! Uciekaj! - Iris wiedziała, że musiała uciekać, jednak zostawienie siostry nie chciało przyjść łatwo. Szczególnie po ostatnich wydarzeniach, które ją spotkały. Co jeśli coś jej się stanie? Niestety nie było czasu na myślenie. Rozległy się strzały, a kule eterycznych piratów rozsypały się po całym mieście. Budynki zaczęły płonąć, zawalać się. Iris już biegła. Spojrzała jeszcze za siebie i zobaczyła wielkie żelazne maszyny wyłaniające się spod ziemi w miejscu w którym jeszcze przed chwilą stała. Nie był to miły widok, szczególnie, że gdzieś tam została Deborah. Teraz już tylko uciekała, byle dalej...

Wybiegła na Grand Pizzę. Chciała przejść przez asuriańską bramę prowadzącą do Divinity's Reach, jednak ta znajdowała się już pod ostrzałem. Zbliżenie się do niej groziło śmiercią. Dziewczyna zawróciła. teraz musiała uciekać przez północne wyjście. Trzask. Kula z jednego ze statków uderzyła wprost w nogę posągu lwa na fontannie, a ten runął z hukiem wprost na Iris...

Po chwili z odmętów pyłu i dymu wyłoniła się dziewczyna. Była cała... jednak była także śmiertelnie przerażona. Jeszcze nigdy się tak nie bała, nawet gdy zgubiła się w Orr... Co gorsza była sama, a przynajmniej do chwili w której naprzeciwko niej w akompaniamencie błysku pojawiła się trójka podniebnych piratów.
aiwe_database

Re: Ucieczka z Lwich Wrót

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Raviel miał na spokojnie załatwić swoje sprawy z zakonem Vigil. Niby tam zwykłe powiedzenie "Nie" co do ponownej rekrutacji. Wszystko szło nawet po jego myśli, spokojnie sobie gadał ze stacjonującym tam mistrzem wojny. Nawet sobie zdołali dobrze pożartować, nie patrząc się na odpowiedź luksona. Po chwili na zewnątrz było słychać ryk silników.
-Oho... Nic mi nie mówili, że siły paktu będą tutaj się zbierać... Pewnie kolejne szkolenia sterowca. - Raviel dokładnie wsłuchał się w silnik, albo i raczej chmarę silników! Niestety wiedział co to zwiastowało
-Cholera, to nie pakt... To inwazja! - zdążył krzyknąć, nim rozpoczął się ostrzał. Gruz się sypał na wszystkich zebranych. Raviel szybko wybiegł zobaczyć, co się dokładniej dzieje i to, co zobaczył, odebrało mu całkowicie mowę. Cała flota powietrzna Aetherbladów ostrzeliwała Lwie Wrota. Widząc szok na twarzy Mistrza Wojny od razu wrzasnął
-Zmobilizować wszystkich ludzi, zarządzić ewakuacje mieszkańców! Ratować kogo się da, nie utrzymamy wrót za długo! - po czym szybko wybiegł z foru Marriner, wyciągając miecz i tarcze, nawet nie zauważył jak za nim ruszyło paru innych Vigili. Teraz miał na głowie tylko kupienie jak największej ilości czasu dla cywili i pozbycia się jak największej ilości przeciwników.
aiwe_database

Re: Ucieczka z Lwich Wrót

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

"Płonąca Czarownica" właśnie wpływała do portu. Juvi, któremu niedawno skończyła się zmiana przy sterze, pomagał majtkom przy żaglach. Atmosfera jak zwykle była luźna. W miarę szybki kurs z Orr do Lwich Wrót, duża należność. Wszyscy żwawo pracowali, Vor narzucał rytm, śpiewając szantę:
♫Okręt nasz wpłynął w mgłę i fregaty dwie
Popłynęły naszym kursem by nie zgubić się.
Potem szkwał wypchnął nas poza mleczny pas
I nikt wtedy nie przypuszczał, że fregaty śmierć nam niosą.

Ciepła krew poleje się strugami,
Wygra ten, kto utrzyma ship.
W huku dział ktoś przykryje się falami,
Jak da Duch, ocalimy bryg.

Nagły huk w uszach grał i już atak trwał,
To fregaty uzbrojone rzędem w setkę dział.
Czarny dym spowił nas, przyszedł śmierci czas,
Krzyk i lament mych kamratów, przerywany ogniem katów.
...♫
Gdy przybyli do portu, zaczęli wyładowywać towary. -No jasne, że wieczorem idziemy do Crow's Nest!- odkrzyknął Bjornowi. Juviton właśnie wchodził do ładowni, po ostatnie skrzynki, gdy coś przykuło jego wzrok. -Co...- Wystrzał. -Kryć się!- krzyknął do załogi. Sam wyskoczył za burdę, w samą porę. Jeden z pocisków sterowca właśnie zniszczył Czarownicę. Szybko wypłyną na brzeg i ruszył w miejsce, gdzie zostawił swój oręż. Założył kołczan i miecz na plecy. -Po co mi pusty kołczan? Gdzieś była skrzy... Tu są.- Podszedł do skrzynki oznaczonej napisem "Strzały". Otworzył ją, i wyciągnął dwa tuziny wkładając do kołczanu. Wrócił jeszcze po swój łuk i pobiegł przed siebię. Wszędzie panika, chaos, zniszczenie. W międzyczasie pomagał ludziom wydostać się spod jakichś gruzów, czy zza zawalonych przejść. Zmierzając do siedziby Vigil, wbiegł na Grand Piazzę zobaczył upadający posąg lwa. Ktoś się spod niego wygramolił. Przez kurz nie bardzo widział kto, ale widział kto pojawił się przed nim. Błysk. Trzech Podniebnych Piratów się pojawiło. Na szczęście stali tyłem. Norn wyciągnął strzałę, nałożył ją na cięciwę, wycelował i strzelił.
aiwe_database

Re: Ucieczka z Lwich Wrót

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

- *** mać. Ja pierdolę. - Niezbyt elokwentnie prawda? Tym bardziej, że to prawdopodobnie ostatnie słowa, które zostały przeze mnie wypowiedziane przed śmiercią. Chociaż z drugiej strony... Co do cholery miałbym teraz powiedzieć? Jakiś mądry wiersz? Żarcik? Czy od tego zdychałoby mi się lżej?
Zresztą. Teraz to i tak nie ma większego znaczenia. Doskonale wiedziałem na co się porywam. Na coś, co jeszcze parę tygodni temu było nie do pomyślenia. Plan który przedstawiła nam Scarlett był delikatnie rzecz ujmując... Idiotyczny. Przecież kto o zdrowym umyśle porywałby się z atakiem na lwie wrota? Poza Scarlett rzecz jasna. Chociaż jej psychika była daleka od określania jej mianem zdrowej. Nie tylko ja w nią nie wierzyłem. Każdy z nas w to nie wierzył. A potem zobaczyliśmy na własne oczy TO. Setki statków, tysiące ludzi. Zjednoczone grupy w tylko jednym celu. Zniszczenia tego zasranego miasta.
Poszło bardziej, niż gładko. Mieszkańcy od lat bezpieczni wśród murów miasta zapomnieli czym jest walka, śmierć, strach. Nie wiedzieli jak upojnie smakuje zwycięstwo, które teoretycznie nie miało prawa bytu. Cała armia Scarlett wręcz zalała wrota. Nasze statki spuściły bomby, nasi ludzie zaczęli strzelać. Lwia gwardia nie miała najmniejszych szans. Ich roztyte tyłki nim połapały się w sytuacji były bardziej martwe, niż ja będę za chwilę.
Z drugiej strony im zazdroszczę. Gdybym mógł wybierać, od razu podjąłbym taką decyzję. Błoga nieświadomość. Nieświadomość bólu, strachu, krzyku. Odoru śmierci. Jakże charakterystycznego płaczu dzieci oderwanych siłą od rodziców. To całe łajno, które znam całe życie. Tak. Zdecydowanie wolałbym być jakimś tutejszym kupcem, który do dzisiaj nie musiał martwić się o nic innego, niż popyt jego towarów. Przez nas, w tym miejscu nikt już nie usłyszy szczęśliwych krzyków dzieci, czy beztroskiego gwizdania.

Wtedy właśnie człowieka tego, najpewniej pirata, spotkało najstraszniejsze uczucie w tej marnej końcówce życia. Przez jęki rannych, dalekie odgłosy wybuchów, charakterystycznej gwary potyczek prowadzonych przez przerażonych obrońców z atakującymi przebił się jeden dźwięk. On właśnie zmroził coraz słabiej krążącą krew w żyłach umierającego. Dźwięk jakże kontrastujący z tutejszym tłem.
W końcu kto śmiałby się niczym zadowolony dzieciak, który dostał loda w ciepły dzień w takim miejscu? Z trudem otworzył oczy, spoglądając na istotę która zdawała się być wyrwana z innej bajki.

Perlisty śmiech rozległ się znowu, tuż nad nim. Rudowłose dziewczę z zasłoniętymi oczami przebiło jego zmasakrowane już od gruzu budynku ciało. Jęknął tylko żałośnie, nie mając siły na nic więcej. Śmiech nie cichły, zdawał się wręcz przybierać na sile w jego uszach. Ten dźwięk - beztroski, ucieszony śmiech był właśnie ostatnią rzeczą którą usłyszał. Potem ostrze rudowłosej pozbawiło go głowy.

Gdyby żył i mógł patrzeć pewnie zobaczyłby jak dziewczyna idzie wśród zgliszczy oraz płomieni, śmiejąc się radośnie...
aiwe_database

Re: Ucieczka z Lwich Wrót

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Upadek marionetki był dla Scarlet bolesnym ciosem.
O tyle bolesnym że podczas wybuchu protoonowo cośtam cośtam inqest coś super wydajnej jednostki zasilającej, która była zainstalowana w marionetce, Scarlet została ranna.
Rana była na tyle poważna że żaden z pracujących dla niej medyków nie podejmował się operacji.
Scarlet nie była głupia.
Wiedziała że na wojnie nie jednokrotnie właściwa informacja jest warta więcej niż potęga militarna.
Leżąc na łożu kazała usługującemu jej dworzaninowi podać jeden z kodeksów z regału.
Księga była wypełniona profilami najpotężniejszych bohaterów Tyrii z którymi Scarllet miała lub mogła by się zmierzyć. Wertowała księgę ponad pół godziny, w końcu wściekła zrzuciła ją z łóżka.
Grymas bólu pojawił się na jej twarzy.
Oni wszyscy są za słabi.
Podaj mi zawartość jadeitowej szkatułki.

Usługujący dworzanin podszedł do biurka.
Otworzył szkatułkę wyjął z niej plik papierów i drżącymi rękami podał swojej Pani.
Wiedział ilu jego braci zginęło aby zdobyć te informacje.
Były to profile członków najpotężniejszej organizacji w Tyrii.
Ta garstka bohaterów nie związana formalnie z żadną nacją przewyższała umiejętnościami i potęgą całą Lwią Straż i Vigill razem wziętych. W ich posiadaniu było więcej cennych informacji niż Whispers mógłby sobie wyobrazić a w lochach ich zamku znajduje się więcej skarbów niż Priory kiedykolwiek zbierze.

Były to profile członków gildii Leth mori Aiwe.
Scarlet podała dworzaninowi jedną z kartek.
Przyprowadźcie ją do mnie.
Tylko pamiętajcie ona ma nam pomóc, nie traktujcie jej jak wroga!

Trzech dworzan niosących biały proporzec stanęło przed bramą do zamku Leth mori Aiwe. Jeden z nich zadął przeciągle w róg. To niecodzienny widok patrzeć jak Dwór Koszmaru reprezentujący Scarlet zamiast mordować stoi grzecznie i prosi o audiencję. To była piękna manifestacja siły gildii. Tych kilku śmiałków budziło respekt w oczach organizacji która bezkarnie przewraca do góry nogami cały kontynent.
Zamienili kilka słów z odźwiernym. W prawdzie ze strachu nie wpuścił ich do środka ale obiecał przekazać informację.

Spałam w cieniu dębu gdy obok mnie przysiadł gołąb pocztowy.
Przeczytałam wiadomość. Była poważna. Na skrzydłach wiatru popędziłam do siedziby gildii. Po krótkiej wymianie zdań z poselstwem, udałam się z nimi. Blade Drzewo się ucieszy gdy się dowie że zbłąkane owieczki proszą o pomoc jej emisariuszkę. Kto wie może jeszcze się nawrócą. Pomyślałam.

Na miejscu okazało się że Scarlet jest w stanie agonalnym. Kilka odłamków metalu miała wbite w brzuch i klatkę piersiową. Kilka krytycznych naczyń i organów było uszkodzonych inne były tak usytuowane że każda próba ich wyjęcia tylko by pogorszyła sprawę. Co zresztą zostało zrobione przez jakiegoś niedouczonego cyrulika który ją opatrywał. Bandaże nic nie dawały. Ze Scarlet powoli kropelka po kropelce wyciekało życie. Zostało jej kilka godzin.
Napraw mnie a sowicie cię wynagrodzę. Powiedziała słabym głosem.
Przynieście mi wodę! Krzyknęłam do stojących we drzwiach dworzan. Dużo wody. I musi być czysta. Najlepiej źródlana.
Operacja trwała ponad osiemnaście godzin. Musiałam obedrzeć Scarlet z kilku liści aby stworzyć zastępcze naczynia do krążenia pozaustrojowego. Nie mogłam jej podać nic przeciwbólowego bo to by tylko dodatkowo obciążyło jej wątły organizm. Znosiła ból w milczeniu.
Krążenie pozaustrojowe pozwoliło bezpiecznie usunąć wszystkie odłamki. Ale jej organy wewnętrzne były w strasznym stanie. Zszywanie powłok naczyń i organów było bardzo mozolne. W kilku miejscach wdało się zakażenie i musiałam usunąć sporo tkanki. Gdy skończyłam zakładać opatrunek uciskowy byłam wykończona. Ale wiedziałam że operacja się udała i będzie żyć. Obie zasnęłyśmy ze zmęczenia.

Obudziłam się pierwsza. Natychmiast sprawdziłam opatrunek. Nigdzie nie było przecieków, czyli żaden ze szwów nie puścił. Gdy zaczęłam uciskać brzuch Scarlet się obudziła. Nie była tak blada jak wczoraj, wyglądała lepiej. Pomogłam jej się napić.
Wygląda na to że się udało i będziesz żyć.
Scarlet próbowała coś powiedzieć.
Nic nie mów. Czeka cię długa rekonwalescencja. Twoi ludzie przyprowadzili mnie w ostatnim momencie. Dwie godziny później nawet ja bym nie była w stanie cie uratować. Powinnaś być wdzięczna Blademu Drzewu za to że mnie stworzyło. Zostanę tu z tobą przez kilka dni żeby mieć na ciebie oko.
Przez te kilka dni jej stan się znacznie poprawił. Już po czterdziestu ośmiu godzinach od operacji mogłyśmy swobodnie rozmawiać. Scarlet wybrzydzała na moje koktajle ziołowe ale piła je posłusznie. W tym stanie nie było mowy o innych posiłkach. Informacja o tym że przez miesiąc będzie musiała poruszać się na krześle na kółkach aby nie obciążać organizmu nie zrobiła na niej większego wrażenia. Zgodziła się nawet przestrzegać diety. Ale z informacji że na pół roku ma całkowity zakaz alkoholu, delikatnie mówiąc nie wywołała u niej entuzjazmu.

Z radością dowiedziałam się od Scarlet że planuje zrównać z ziemią największe w Tyrii siedlisko korupcji prostytucji złodziejstwa mordu gwałtu i alkoholizmu jakim jest Lions Arch.
W dzień ataku razem wsiadłyśmy na ogromny okręt powietrzny. Scarlet była niezadowolona że kazałam jej siedzieć na krześle na kółkach. Aby poprawi jej humor do pchania krzesła wybrałam najprzystojniejszego dworzanina jakiego udało mi się na szybko znaleźć.
Flota odleciała. Tyria z lotu ptaka jest na prawdę piękna. Patrząc z góry nabiera się innej perspektywy na wszystkie sprawy i problemy doczesnego świata. Nadleciałyśmy nad Lions Arch. Nawet tu w górze było czuć smród tego miasta. Scarlet wydała rozkaz. Wszystkie okręty wystrzeliły w jednym momencie. To była naprawdę imponująca salwa. Po chwili usłyszałam z dołu huk i zobaczyłam setki wybuchów.
Strzelać bez rozkazu! Krzyknęła Scarlet. Powietrze dudniło od ciągłych wystrzałów. Smród miasta został stłumiony przez zapach prochu. Oparta o barierkę z zaciekawieniem obserwowałam jak miasto się zmienia. Statki powoli obniżały pułap. Widziałam teraz dokładnie płonące budynki. Leje po wybuchach. I biegających jak spanikowane kurczaki mieszkańców stolicy grzechu.
Do abordażu!Krzyknęła Scarlet.
Przez barierki zostały przerzucone grube liny desantowe. Po wcześniejszej lawinie posicków teraz miasto zostało zalane falą ogarniętych szałem piratów.
Wiesz ja też skorzystam z sytuacji i zbiorę trochę funduszy dla Gaju. Szkoda żeby całe to bogactwo zginęło pod gruzami. Zajrzę do ciebie za kilka dni.
Powiedziałam do Scarlet przeskakując przez barierkę statku.
aiwe_database

Re: Ucieczka z Lwich Wrót

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

To nie tak że Zack przestał być bohaterem. To nie tak żę porzucił swoje zasady tylko na czas tej tragedii. Od dłuższego czasu planował zmiany w swoim życiu lecz one przyszły same. Ma misje dla której musi żyć. I może coś więcej. Dlatego chwytał się życia paurami i zebami, nie puszczał, nie mógł. Nie pozwolił sobie na przerwę czy podanie się. Nie zrobi tego nigdy.

Asura wracał właśnie z Gaju. Najpierw zaproszony przez Saloai i Arveina na nektar w bardzo interesującym barze. Następnie odwiedziny u starej przyjaciółki. Wieczór był bardzo miły i odprężający, a wylegiwanie się na miękkim i troszkę chłodnym mchu sprawiało nie lada ulgę dla jego pleców. Ale nie mógł tam siedzieć wiecznie. Po przekroczeniu bramy do Lwich Wrót coś wyraźnie było nie tak.
"Skąd tu tyle statków powietrznych?" To pytanie zadawała sobie właśnie cała populacja miasta. I wszyscy goście. Wszyscy nieświadomie stali się światkami tego, jak szalona Sylvari zapisuje nową, czarną stronę w kartach historii Lwich Wrót.

Krew w Asurze zawrzała ale wtedy został zasłonięty przez ogromny cień. On i wszyscy którzy znajdowali się przy bramach. Okręt Aetherbladów zwrócił się burtą do wyspy i wymierzył działa. Asure od bramy dzieliły metry, ale wiedział że nie zdąży przed kulą armatnią, która musiała być wcelowana w najszybszą drogę ucieczki z miasta. Odwrócił się i zaczął biec, przeciw buntującym się plecom które wybuchły ogniem gdy asura zmusił je do wysiłku. Zrobił zaledwie trzy kroki gdy salwa z dział roztrzaskała bramy. Odłamki urządzeń i kul armatnich niebezpiecznie wirowały w powietrzu, lecz Zack się nie zatrzymywał. Był już w połowie drogi do mostu gdy kolejna salwa rozbiła resztę bram i jedna z kul uderzyła prosto w most na który wchodził Asura. Drzazgi poszybowały w górę, Proto dostrzegł spadające z mostu ludzkie i popilecze sylwetki. Nie przestawał jednak biec. Dostał się na drewnianą konstrukcję i omijając dziury przebył drogę do głównego placu.
Obrazek
Z nieba teleportowali się piraci. Cywile biegli przed siebie tratując się nawzajem w przerażającym galopie, wyścigu w którym wygrani otrzymali życie. Tratowali słabszych i mniejszych. Asura nie biegł z nimi, skierował się do karczmy stojącej po przeciwnej stronie placu. Wtedy dostrzegł ranną, młodą asurę leżącą na ziemi, jej noga byłą wykręcona w dziwny sposób. Do tego tuż obok niej spadł czerwony promień światła. Wyraźnie oznaczony cel nie miał szans. Ale Zack dał jej szansę. Podbiegł i zerwał ją z ziemi szybkim ruchem, opłacając to odbierającym dech bólem w plecach. Lecz się nie zatrzymywał. Był przepełniony adrenaliną, a to jest największa broń wojownika. Chwyciwszy asurę przez ramie pędził dalej w kierunku zajazdu, kątem oka dostrzegając pędzących po głównym moście piratów zabijających wszystkich którzy wpadli im w ręce.

Ależ asura żałował że nie miał przy sobie ani zbroi, ani broni.

Z rozpędu wpadł w drzwi karczmy wyłamując je. W kącie siedziała grupka ludzi. Spojrzeli przerażeni na Zacka i jego półprzytomną przyjaciółkę i w ich oczy wdarła się furia.
-NIE! WEJDĄ TU! ZGUBIŁEŚ NAS!- Człowiek miłą rację, Zack postawił asurkę pod filarem i ruszył do barykadowania drzwi. Gdy je zamykał dostrzegł trzech piratów biegnących w tym kierunku. Jeden trzymał w rękach ogromną bron palną, Zack nie zdążył się przyjrzeć, zdążył tylko uskoczyć od drzwi jak najdalej, tak nakazał mu instynkt. Drzwi po chwili eksplodowały milionem drzazg a ich framuga nienaturalnie się poszerzyła. Proto wstał i podbiegł do ściany, na której ktoś powiesił broń dla ozdoby. Przez chwile szarpał się z długim mieczem, lecz nie mogąc go zerwać, najpierw chwycił a długi i pięknie wyglądający oszczep. Usłyszał za sobą krzyk.

Piraci wdarli się do środka i jeden z nich właśnie biegł w kierunku ludzi w kącie, inny stał w drzwiach i się śmiał, trzeci szedł w kierunku Asurki pod filarem. To ona krzyczała. Zack przypomniał sobie nienawiść w oczach ludzi, i podjął błyskawiczną decyzje. Piękny oszczep pięknie wyglądał w gardle pirata który nie spodziewał się ataku, a rzucona broń okazała się śmiertelnie dobrze wyważona i celna. W tym czasie Zack zerwał ze ściany topór który był dla niego trochę za duży. Nie miał jednak wyboru, Pirat z drzwi odstawił swoje działo i dzierżąc młot ruszył na Asure. Pojedynek z tym przeciwnikiem nie mógł zostać wygrany w obecnym stanie Zacka, On był ogromny i ciężko opancerzony. Proto nie miał swojej zbroi, nie miał broni do której przywykł. Nie miał szans. Wtedy los uśmiechnął się do niego po raz pierwszy.

Kanonada rozniosła się tuż za oknem. Kule armatnie roztrzaskały ścianę i połowę belek nośnych budynku. Wszystko się zatrzęsło, pirat padł na tyłek i walczył z ciężarem ekwipunku by wstać. Zack nie miał togo problemu. Porzucił broń i podbiegł do asury, wokół spadały kawałki sufitu, budynek trząsł się i walił. Rzut oka na plac. Nie widać było tam żadnych cywili, tylko piraci. Potrzebna była inna droga ucieczki. Za nim była dziura w ścianie, a tam widok na zatokę. Nadzieja.

Proto zerwał plącząca ze strachu asurkę z podłogi i zaszarżował w kierunku dziury w ścianie. Budynek walił im się na głowy, lecz zdążył z niego wyjść. Przed nim, był jakiś metr podłoża, a dalej klif. Zack nie śmiał się zatrzymać, powiedział tylko do Asurki żeby wstrzymała oddech, i podrywając ją z ziemi wykonał skok w mętną toń wody. W czasie lotu z jak się okazało bardzo wysokiego klifu, dostrzel coś bardzo niepokojącego. Kraity wychodzące na plaże pod fortem Marine.
Obrazek
Uderzenie o wodę nie było tak straszne jak przypuszczał że będzie. Prze chwilę uspokajał organizm i rozglądał się. Dostrzegł że czarnowłosa Asurka zaczęła machać rękoma w panice więc podpłynął do niej i chwycił ją, holując ją do brzegu. Ale nie do plaży. Tam były Kraity. To znaczy że Toksyczny sojusz tez brał udział w tym ataku. A jeśli i oni, to i Popielce i Dredge też. To znaczyło że upadek miasta to kwestia czasu. Pytanie, ile maja czasu na ucieczkę?

Zack płynął trzymając się klifu w kierunku zachodnim, jego towarzyszka uspokoiła się i przestałą nawet płakać. Gdy Zack dotarł na nabrzeże które wydawało się puste wyszedł na brzeg i skierował się do najbliższego budynku. Ciała cywili oznaczały że przeciwnik już tedy przeszedł. Weszli do środka i Asura postawił ją na jakiejś skrzyni. Odczuł że adrenalina już go opuściła. Ból w plecach był nie do wytrzymania. Wtedy czarnowłosa asura zabrała głos.
-Nie możemy robić przerw, opatrz mi nogę i ruszajmy dalej.- Zacka nie zdziwiła chłodna kalkulacja, ale czuł że nie jest w stanie nieść jej dalej. Szczególnie że najbliższe wyjście z miasta jest obok fortu. Co im zostało? Czekać tu? Kto wie ile zajmie paktowi zbiórka sił na kontratak. A przeciwników jest dużo. Podniósł spojrzenie na Asurke i powiedział.
-Nie dojdziemy daleko. Ja jestem ranny, ty nie możesz sama iść. Plaże są już zajęte. W wodzie będą Kraity.- Kręcił głową. Ale zdjął płaszcz i rozerwał koszulę. Stworzył kilka prostych kawałków materiału. Zabrał z jednej z szafek trzy długie drewniane łyżki i zabrał się do usztywnienia nogi nieznajomej.
-Twoje plecy...-powiedziała patrząc przerażona na czerwoną plamę która zasłaniała jego ciało. Rany się otworzyły, opatrunki przesiąknięte krwią nic nie pomagały.
-Uważaj teraz zaboli.-powiedział nastawiając przesunięte kości w jej nodze tak by noga była prosta. Asurka krzyknęła, a on związał i usztywnił jej nogę. Przecierając oczy pełne łez powiedziała
-Jestem Rizza. Dziękuje ci.- głos jej drżał ale zdawało się że nabiera nowej siły. Zack rozglądał się po pomieszczeniu i dostrzegł że jedna z szaf jest uprzechylona. Za nią widział otwór, tunel który prowadził do grot pod domem. Obok szafki stała mała apteczka. Zack zabrał ją do Rizzy i powiedział:
-Jestem Zack. Znasz się na opatrunkach?
-Tak, jestem głównym medykiem w forcie Marine. Pokaż te plecy.
W apteczce nie było niczego co mogłoby pomoc na dłuższą metę. Powstały opatrunek powoli nasączał się krwią, lecz był wygodniejszy i przystosowany do tego że ciało będzie się poruszało.
-Więcej dla ciebie nie zrobię. A teraz posłuchaj mnie. Zostaw mnie tu i uciekaj. Ukryję się gdzieś, jestem małą i potrafię być cicho. Ty dołącz do sił Lwiej Straży. Mamy na takie sytuacje przygotowany plan ewakuacji, siły wejdą tu pewnie za jakąś godzinę. Wiesz gdzie będę, nigdzie się nie ruszę. -Bała się tego co mówi. Ale Zack zrozumiał ją doskonale.
-Chodź, tam są jakieś jaskinie, Tam cię nie znajdą.-Zaprowadził kuśtykająca asurke do tuneli, zostawił ją tam ze znalezionym po drodze sztyletem. Chciał jej obiecać że tu wróci ale ona go wygoniła. Podziwiając jej odwagę asura nie mówił żadnych głupot, zasunął szafę zakrywająca wejście i zaczął rozrzucać zakrwawione bandaże po całym domu. Wiedział że popielce będą mogli wyczuć ją jeśli ich nie zmyli, więc to bł jego plan na kupienie jej kilku dodatkowych szans. W międzyczasie odnalazł karabin Lwiej Straży. Bron była lekka i celna. Uzbrojony w nadzieję i bron palną Asura wyszedł na spotkanie z koszmarem przegranej bitwy o Lwie Wrota.
Obrazek
Powietrze było ciężkie od dymu i czegoś czego nie mógł określić. Spojrzał na drogę przed sobą, Odział toksycznego sojuszu właśnie zajmował miejsce na plaży, gdy rzucił się na nich oddział Lwiej Straży. Asura dostrzegając szansę w walce ruszył z pomocą. Ostrzeliwał przeciwników ze skały, dając tym samym Strażnikom osłonę przed atakami w plecy. Lwy walczyły jak jakieś duchy prowadzone niewyjaśnioną siłą. Miasto które przysięgli chronić było w płomieniach, ich służba okazała się porażką, ludzie którzy powierzyli im życie nie żyli. Pozostało im walczyć o tych którzy maja dosyć sił by uciec z miasta. I walczyli. Po chwili grupa Kraitów i koszmarytów leżała martwa. Popielec z Lwów pomachał nieznajomemu snajperowi w podzięce i grupa ruszyła dalej. Zack szedł za nimi w bezpiecznej odległości, dzięki czemu udało mu się przeżyć zasadzkę Sojuszu Molten.

Spod ziemi wystrzeliły fontanny magmy, spośród dymu wyłonił się szaman płomiennego legionu, który otworzył przed Lwami czerwony portal. Wyłoniły się z niego siły dredgy i popielców, a lwy rozbite i zaskoczone zginęły w przeciągu kilku sekund. Asura nie przyglądał się rzezi, ominął bitwę szerokim łukiem. I w końcu udało mu się dotrzeć do wyjścia prowadzącego na Wybrzeże Bloodtide. Zaczął biec, porzucił karabin, gdy trafił przed posterunek Lwiej Straży.

A potem?

Został opatrzony. Magia zasklepiła jego rany. Przysłuchiwał się planom ewakuacji i przekazał siłom paktu i Lwiej Straży wszystko czego się dowiedział.

Ruszył z kontratakiem. Ruszył do opuszczonego Domu z odziałem Lwiej Straży by uratować Medyka z fortu Marine.

I udało mu się. Odnalazł Rizze tam gdzie ją zostawił. Pierwszy raz od dłuższego czasu odniósł sukces. Tak ważny dla niego. Udało mu się ocalić jedno życie. A umiejętności tej asurki ocalą jeszcze wiele innych. Istnień żołnierzy, cywili.

Asura udał się do laboratorium. Zabrał Prototyp. Założył jedyny pancerz na jaki pozwalały mu rany. I do tego czasu wyruszył do Lwich wrót jeszcze kilaka razy testując możliwości broni na popielcach, dredgach, kraitach, syvlari i piratach.
Zapach morskiej bryzy połączonej z zapachem dymu i trucizny pozostanie mu w pamięci na zawsze.
Obrazek
aiwe_database

Re: Ucieczka z Lwich Wrót

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Złodziejka przesiadywała w karczmie... No, może nie do końca. Karcza była tymczasowym Azylem - miejscem spotkań Luny. Jako Mistrzyni musiała (niestety) się na nim pojawić, poinformować inne Księżyce o finansach, magazynach, innych Azylach. *Gdzie ten Garett?* myślała nie ukrywając ciekawości co do jego położenia. Patrzyła leniwie oparta o barek jak adepci, uczniowie, a nawet same Księżyce bawią się, piją, śmieją. Nawet mimo dnia wolnego, widziała jak wszyscy, jak jeden mąż noszą znak gildii - cienkie sierpy, wymalowane na ramionach księżyce, bądź okazałe półksiężyce z Mithrilu. Widziała również gdzieniegdzie błysk sztyletów, mieczy lub innej broni. Westchnęła smutno patrząc w szklankę.
- Mi..Mistrzyni... - Jedna z Księżyców przedarła się przez szalejący tłumy złodziei, tropicieli i zabójców. Była to ciemnowłosa, jasnoskóra kobieta. Pod szyją miała srebrnobiały półksiężyc - symbol jej rangi.
- Mam imię. - powiedziała bez entuzjazmu stając na krześle, by dorównać wzrostem kobiecie. Nie lubiła swojego tytułu, ale i tak nosiła je z dumą. Wolała już swoje imię, do którego na nowo zaczęła się przyzwyczajać. Dopiła zawartość szklanki odstawiając ją na blat.
- Dobrze... Mistrzyni Mivv - Kobieta uśmiechnęła się, jednak nie zdążyła zadać jakiegokolwiek pytania. Cała karczma zaczęła się trząść i to nie z powodu popijawy w środku. Powoli wrzawa zaczęła cichnąć, ustępując innym dźwiękom - dźwiękom powietrznych statków.
Złodziejka wyszła zdecydowanym krokiem z karczmy, gdy tylko otworzyła drzwi przystanęła na moment.
I zamarła. Na kilka sekund dłużących się niczym godziny.
W powietrzu wisiały statki, mnóstwo statków. Piraci zaczęli się pojawiać na ziemi płosząc tym cywilów i nie tylko. Rozległ się huk, potężna kula odrąbała niemalże cały dach Azylu.
Gdy tylko Mivva się otrząsnęła odwróciła się za siebie. Wszystkie spojrzenia - przeraźliwie spokojne i bez emocji spoglądały się na nią, czekając na rozkazy.
- Opuszczamy Lwie Wrota, natychmiast! Ratujemy kogo się da, a wrogów - zabijamy. Szybko i bez ociągania! - Krzyknęła, a Księżyce zaczęły dzielić bractwo na mniejsze grupy, by ewakuacja szybciej przebiegła. Sama Mivv wzięła łuk chcąc jak najszybciej się wydostać z tego piekła.
Drogę Bractwu zagrodził oddział piratów i dredge'y. Nie było to jednak wielki wyzwaniem dla dobrze zorganizowanej Luny. Dredge i piraci z pierwszej linii w lżejszym opancerzeniu zostali zaszlachtowani przez skrytobójców. Ci ciężkozbrojni i stojący dalej otrzymali pełne magazynki kul z pistoletów, bądź salwy zatrutych strzał.
Sama Złodziejka zaatakowała Szamana płomiennego legionu, który próbował pomóc swoim towarzyszom. Kilku z adeptów pomogło jej popielca powalić, zaś sama zaaplikowała mu swoją najnowszą truciznę własnego projektu, służąca bardziej to tortury niż do zabijania - chciała by szaman błagał o śmierć.
Nie miała jednak czasu na zabawę, musiała sama uciec, wierząc w to, że bractwo wysłucha jej krótkich rozkazów udając się do innych Azylów, których lokacje zdążyła przekazać Księżycom. Liczyła również w duchu, że Garett nie siedzi teraz w Lwich Wrotach.
W czasie ucieczki udało się uratować i opatrzyć kilku cywili, jak i weteranów, którzy chętnie pomogli bądź uczestniczyli w ewakuacji. Sama Mivv nie zważając na ryzyko wspięła się na jedną z ocalałych skał spoglądając na Lwie Wrota.
Patrzyła jak płoną domy, jak kolejne kule niszczą asuriańskie bramy. Cały ten widok przypomniał jej obraz płonącego domu, który sama podpaliła na życzenie ojca. Miasto w którym przeżyła na własną rękę kilka długich lat płonęło, a sama asura powiedziała sobie, że jej noga jeszcze tu postoi i przyczyni się do bolesnej śmierci ścierw, które bezkarnie mordują i niszczą stolicę.
aiwe_database

Re: Ucieczka z Lwich Wrót

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Ostatnie 24 godziny były dla Evviego dosyć... intensywne. Najpierw akcja przeciw Karmazynowym Słońcom, którą musiał pokierować ze względu na stan Gnomex i nieprzewidziane wydarzenia na wyspach piratów, później próba otrucia sprzymierzonych piratów. Później chwila odpoczynku i relaksu, gdzie całą noc spędził z Gnomex, rozmawiając o wszystkim i o niczym, wspominając dawne dzieje, obserwując panoramę Lwich Wrót. To tego wieczoru właśnie Evvi przyznał się, że z szacunku do śmierci poległych mu przyjaciół, nie powinien spędzić całego życia w smutku, powinien zacząć się z niego cieszyć. Pierwszy raz od naprawdę długiego i trudnego czasu, asura postanowił czerpać z życia, z jego dobrych stron.

Rozmowy skończyły się o świcie słońca. Następnie asura wyruszył do Queensdale, do karczmy w Shaemoor, gdzie o spotkanie poprosiła go Deffi, chcąc obgadać sprawę toksyny, którą ukradła Alchemikowi.
Później wrócił do Lwich Wrót, gdzie umówił się z Gnomex na kolejny spacer. Przechodzili właśnie obok wielkiej statuy lwa na głównym placu. Gorące światło słońca ślizgało się po rzeźbie, odbijało od białego materiału, wręcz oślepiało przechodzących. Dwójka asur przystanęła z boku, rozmawiając o coś. Gnomex była cały dzień zamyślona, jakby zaniepokojona. Evvi miał spytać, o co chodzi...
aiwe_database

Re: Ucieczka z Lwich Wrót

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

...I wtedy się zaczęło.
Asura przestał patrzeć na Gnomex, spojrzał na kształty, które pojawiły się za nią. Szum wypełnił miasto, flota zawisła w powietrzu. Ostrzał rozpoczął się chwilę później.
Bramy zostały ostrzelane jako pierwsze. Później plac.
-Uważaj! - asura rzucił się na Gnomex i przewrócił ją, by chwilę potem odciągnąć na bok. Chwilę później a staranowałby ich uciekający norn.
Masa osób uciekała z głównego placu, asury odpełzły na bok, nie chcąc zostać staranowane. Kształty i masy przebiegały przez ich oczami, pociski świszczały nad ich głowami, krzyki z całego miasta i huki z całego miasta uderzały do ich uszu. Ledwo usłyszał uwagę Gnomex o statku.
-Uciekajmy, jeśli zdążym... -nie dokończył, patrząc na zawalającą się wieżę.
Przeklną, ale i tak nie dało się tego usłyszeć. Pamiętał, jak ostrzegał Gnomex, by w razie czego natychmiast uciekała. Do Rata Sum. Gdy się zacznie. Nie przewidział, że bramy ostrzelają tak szybko. Widział jak piekło w okół niego rozpętuje się, był w jego środku. Wiedział, że atak nastąpi, ale nie sądził, że będzie aż tak silny. Że aż na taką skalę. Że już po pierwszych sekundach wywoła takie zniszczenia.
Po chwili coś huknęło i błysnęło, posypały się iskry - posąg lwa został przepołowiony. Wydawało mu się, że przez chwilę widział pod nim...
-IRIS!
Dziewczyna wyłoniła się z pyłu i kurzu, tylko po to, by spotkać trzech piratów Scarlet. Evvi wyjął miecz.
aiwe_database

Re: Ucieczka z Lwich Wrót

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Raviel razem z Vigilami dobiegł do placu, gdzie stał wielki posąg lwa. Dobiegł tylko po to, by zauważyć, jak ten opada, a zaraz potem pojawia się trójka piratów. Szybko wskoczył w ich stronę.
-HIIYAAAA! - krzyknął odcinając jednemu głowę, po czym szybko zablokował dwa idące w niego ataki. Już miał zamiar wyprowadzać kontry, gdy nagle jednego pirata trafiła strzała, a drugiego miecz Evviego. Rozglądając się dokładniej, zauważył również Iris, która była całkowicie przerażona. Zaklnął pod nosem w Kintajskim języku, po czym szybko udał się w jej stronę. Sprawdził czy nic jej nie jest, po czym z lekka odetchnął z ulgą, by potem zaraz znowu być gotowym do dalszej walki.
-Słuchaj mnie uważnie! Trzymaj się blisko Evviego, Gnomex i Juviego, wyprowadzą cię stąd. Ja spróbuje zorganizować jeszcze ludzi zdolnych do walki... - chwile potem spojrzał na Evviego - Błagam tylko, nie dajcie się zabić! Odział, wyruszamy. Cel, ochrona cywili i kupienie im jak najwięcej czasu na ucieczkę! Wasza dwójka pomoże Lwiej Gwardii przy południowej bramie, Ty - wskazał na dość dobrze zbudowanego Norna w pancerzu Vigil - Pomożesz im się stąd wydostać. Mają wyjść stąd żywi, to rozkaz! - warknął do małej grupy pięciu Vigili, przynajmniej to byli weterani. Zaraz potem pojawiła się większa grupa piratów. Raviel z pozostałą dwójką żołnierzy ruszył na przeciw nim, powoli przedzierając się do odciętego oddziału lwiej straży. W międzyczasie zdążył tylko krzyknąć - No już uciekajcie! Rozkaz egzekutora!
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość