Legenda o Samotniach

Opasłe w tomy półki i walające się wszędzie pergaminy. Tutaj trafiają zakończone przygody.
aiwe_database

Re: Legenda o Samotniach

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Gdy zauważyła, że postać łudząco podobna do jej męża ciągnie gdzieś w tył jej podobiznę w cień, zmrużyła oczy i chwilę się jeszcze przypatrywała pustemu miejscu w którym przed chwilą się widziała. Niesamowity niepokój sprawiły jej też pozostałe odbicia, które zamarły i nachalnie się w nią wpatrywały. Mimowolnie przebiegł ją dreszcz i nieco się wzdrygnęła. Miała wiele myśli w głowie a jedna z nich zdecydowanie nie dawała jej spokoju: Co tu się dzieje?
Postanowiła się opanować. Przede wszystkim musi zachować spokój, wpadanie w panikę i danie się unieść emocją nie wchodzi w grę. Chłodna kalkulacja i wymyślenie sposobu aby stąd się wydostać.
Przecież wiele lat była poddawana różnym sytuacją nawet i takim gdzie jedno słowo mogło zaważyć o wszystkim, więc teraz nie może popłynąć z nurtem. Musi zebrać fakty i je połączyć w jakąś logiczną całość.
- Ale jakie fakty? - Szepnął jej posępnie głos w myślach. - Jedyny fakt jaki znasz to, to że właśnie jesteś w podziemiach całego tego bractwa. - Kontynuował głos.
Racja. Pomyślała. Bractwo... Na pewno w takim razie jest to czyn jakiegoś człowieka, który bardzo dobrze zna się na magii - Kalkulowała w swojej głowie - Może jakiś Mesmer? - Rozejrzała się po swoich odbiciach, które ciągle się w nią wpatrywały. Podeszła więc do lustra w którym pojawił się Vincent ciągnąć gdzieś w nieznane jej podobiznę i przyłożyła dłoń do jego tafli.
I ku jej zdziwieniu, teraz jej podobizny wyciągnęły do niej rękę.
- Muszę przyznać, że robi wrażenie - Uśmiechnęła się lekko, rozglądając dookoła i przyglądając coraz to baczniej każdej podobiźnie która kierowała swoją dłoń w jej kierunku.
aiwe_database

Re: Legenda o Samotniach

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Gdy znalazł się w końcu w sali w której dochodziło do "dantejskich scen" z udziałem ptaków i zatrzymał jakieś kilka metrów od ich epicentrum na które zostało obrane gniazdo. W pierwszej chwili nie uczynił niczego nadzwyczajnego. Ograniczając się głównie do wodzenia parą łypiących z dystansem błękitnych oczu po pobojowisku przed sobą oraz bohaterach tejże specyficznej bitwy. Po widowiskowej scenie "zdrady wrony" zaciskając nieco mocniej opancerzone dłonie w pięści, aż osnuwająca je blacha zatrzeszczała złowrogo. Aby następnie, tuż po tym jak zwierzęta runęły w górę w pościgu za personifikacja Meramisciego w jego mniemaniu. Unieść samemu nieznacznie głowę, by nie tracić ich z zasięgu widzenia oraz przy okazji nałożyć na nią doczepiony dotychczas do pasa hełm oraz intensywnie rozmyślając na temat tego co właśnie widzi.
Rozmyślania
To dziwne, jak bardzo ta scena kojarzy mi się z wieloma innymi scenami z mojego życia...Meramisci, Garlan, Thelon i wielu innych...po części w pewnym momencie i Ja sam...zawsze znajdą się takie zaślepione wrony. Zawsze na miejscu jednych zbrodniarzy, czy ty w pełni świadomych tego co czynią, czy to wiedzionych po prostu swymi dzikimi instynktami. Wyrastają kolejni, tylko po to by w pewnym momencie czasu mogli ich zastąpić jeszcze zmyślniejsi bądź dla odmiany bardziej ułomni. Społeczność i rasa nie grają tu żadnej roli. To "klątwa", która dotyczy całego otaczającego nas świata i czasem naprawdę zastanawiam się, czy nie lepiej byłoby jakby ten od tak, po prostu przestał istnieć.

Aż w pewnej chwili orzeł wrócił. Ranny i wyczerpany wylądował tuż przed człowiekiem, by zacząć się mu przyglądać. Vincent natomiast odpowiedział mu niezachwianym niczym spojrzeniem, kto wie, możliwe nawet, że darzącym ptaka pewną dozą uznania. Człowiek jednak nie miał zamiaru się odzywać. To nie miało albowiem w jego mniemaniu najmniejszego sensu, gdyż zwierze i tak go nie zrozumie. Liczyły się dla niego tylko czyny jakich był świadkiem i jedyne co mógł obecnie okazać, to swoje dobre intencje i swego rodzaju szacunek dla krwawych zwycięzców. Co też uczynił poprzez dłużącą się chwilę pełną milczenia, podczas której ograniczał się jedynie do własnych rozmyślań.
Rozmyślania
Ten ptak zbytnio przypomina mi mnie samego. A teraz również jak Ja sam nieraz, będzie musiał "rozkoszować się" bólem i cierpieniem wynikłym z oddania własnym obowiązkom. Los tych, którzy poświęcają życie dla dobra innych albowiem zawsze jest usłany cierniami i nie ma tu miejsca na szczęście bądź zrozumienie. Jedyna dobra rzecz jaka może teraz się mu przydarzyć, to w miarę spokojna śmierć. Odejście z myślą, że zrobiło się wszystko co można było zrobić dla swoich pobratymców i zapłaciło za to najwyższą cenę. To najwspanialszy koniec na jaki można liczyć...a jeśli jakimś cudem przeżyje. Cóż. To chyba będzie oznaczało, że i jego "lud" będzie mógł liczyć na kolejny bezpieczny dzień. Ale dość z tymi rozważaniami. Każdy godny czyn zasługuje na docenienie. Nie przybyłem jednak tutaj po to by budować w uwielbieniu pomniki ptasim bohaterom...

W końcu oderwał oczy od zwierzęcia. Rozejrzał się ostrożnie, ale zarazem uważnie po pomieszczeniu w poszukiwaniu drogi wyjścia. A następnie stwierdził, że nie ma zamiaru wracać po resztę. Bo o ile legendy mówią prawdę, to jedynym zagrożeniem dla nich, mogą być jedynie Oni sami.
aiwe_database

Re: Legenda o Samotniach

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Przejęty bólem skulił się, chwytając się za rękę, będąc nieco sparaliżowanym przez pieczenie odczuwane w kończynach. Próbował wejść nieco głębiej ciemnej groty, jednakże rany powodowały, że syczał przy każdej próbie ruchu, gdy kuśtykając wszedł głębiej. Wzrok człowieka badał dokładnie klucz, który swym migotaniem przykuł uwagę Mery jako pierwszy. Kulejąc podszedł do niego, lecz łapczywość nie wzięła nad nim góry. Wtedy odwrócił się a jego spojrzenie powędrowało na skrzynkę. Stąd pomyślał tylko, że to oczywiste, do czego teraz klucz miał służyć. Nie myślał jednak o otworzeniu jej. Myśli różnego typu pułapek, jakie dość łatwy dostęp do klucza podsuwał mu do głowy trzymały człowieka w dalszym badaniu komnaty. Wtem, gdy ponownie obrócił się powoli, zawiesił swój wzrok na skulonym ptaku. Patrząc na jego stan, człowiekowi zrobiło się zwierzęcia trochę przykro, jednakże mina tego nie pokazywała. Podszedł nieco bliżej, grzebiąc w kieszeniach po jakieś okruchy, które mógłby dać jako pokarm dla niego. - Nie jadłeś pewnie przez wieki, co nie, mały? - W końcu udało mu się po dłuższej walce ze swoimi kieszeniami wygrzebać mały kawałek pokruszonego biszkoptu, który ścisnął jeszcze mocniej i wtedy, delikatnie otwierając dłoń podsunął pokarm powoli pod dziób, by ten mógł spokojnie się pożywić.
aiwe_database

Re: Legenda o Samotniach

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Vincent
Zwierzę nie spuszczało z Ciebie swojej pary bystrych oczu. Czegoś nieznośnie oczekiwało.
W pomieszczeniu robiło się coraz ciemniej, gniazdo dogasało. Nagle z korytarza, do którego wleciała wrona i stado, zaczęło dobiegać ciepłe światło. Wkrótce to ono stało się jedynym oświetleniem.
Orzeł odwrócił głowę w tamtym kierunku, zaskrzeczał parę razy, po czym podreptał do Ciebie i zapiszczał. Pomachał parę razy skrzydłami, ale nie wzleciał. Patrzył w górę, na Twoją twarz, szyję, w końcu ramię. Podreptał aż do Twojej nogi, siadając Ci na stopie. Jego główka ciągle wpatrzona była w Ciebie.
Evelyne
Minęła krótka chwila, przez którą wszystkie spojrzenia wpatrywały się w Ciebie z wyciągniętą ręką. Aż nagle pusta tafla, której dotknęłaś, pękła na drobne kawałki, odsłaniając ciemny korytarz. Pozostałe odbicia zaczęły się rozmazywać, aż w końcu każde po kolei zniknęło.
Wybrałaś.
Ciemny korytarz był jedynym wyjściem z lustrzanego pomieszczenia. Gdy do niego weszłaś, natychmiast ujrzałaś jednak światło na jego końcu. Korytarz nie był długi, chociaż kamienie były bardziej śliskie i ostre.
Wyszłaś do wysokiej, mglistej jaskini. Przez wyrwy w skalnym sklepieniu wpadały blade promienie słońca. Skały i kamienie pięły się powoli w górę, gdzie niedaleko pod sklepieniem było widać wejście do kolejnego korytarza. Jednak nie to skupiło Twoją uwagę.
Na samej górze walkę toczył czarny orzeł z dwoma bielszymi ptakami. Zwierzęta robiły przy tym sporo hałasu. Parę ich piór zleciało na dół, zanim jeden z jaśniejszych uciekł w korytarz, a reszta podążyła za nim.
Dopiero wtedy zauważyłaś, że mimo zniknięcia ptaków, nie jesteś w jaskini sama. Na dnie, pośród mgieł, widziałaś zagubionego, czarnego pawia. Cicho pojękiwał, rozglądał, nie wiedząc, gdzie się znajduje. Próbował pomachać skrzydłami, ale udało mu się tylko jednym. Drugie tylko drgnęło.
Meramisci
Ptak nieufnie patrzył na nową osobę w jaskini. Gdy ta wyciągnęła rękę z czymś, zerknął tylko na okruchy, po czym zaczął rozglądać się, szukając potencjalnego agresora, który chowa się w cieniu, gdy jego partner odwraca uwagę przyszłej ofiary. Ale nikogo innego nie zauważył.
Wrona w końcu dziabnęła jeden okruch. Odczekała trochę. Dziabnęła kolejny. I kolejny. Poznała, że nie zatrute.
Nagle coś zaszurało, jaskinię przebiegło lekkie drżenie. Półka skalna z kluczem osunęła się, a sam klucz błysnął i runął wraz z nią w przepaść.
Po chwili zatrzęsło jaskinią bardziej. Wrona poderwała się do lotu i zaczęła krakać, niespokojna. Skalne filary, po których przyszedłeś, zapadły się w ciemność, jeden po drugim.
Po chwili wszystko się uspokoiła. Zapanowała cisza.
Wrona latała jeszcze chwilę w kółko, nad ciemnością. Po czym wylądowała na Twoim ramieniu. Pozostała tylko jedna droga.
aiwe_database

Re: Legenda o Samotniach

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Panika nie wchodziła w grę. Wstrząsy wprowadzały chaos do komnaty, w której mężczyzna stojący na środku próbował zachować równowagę oraz stoicki spokój. Pomimo odniesionych ran ruszył w stronę, z której przybył. Już miał skoczyć, gdy z hukiem kolumny zaczęły się zapadać w gardziel otchłani. Widząc także, że mała platforma, na której stał powoli chciała towarzyszyć filarom, błyskawicznie odskoczył do pomieszczenia ze skrzynią. Nie wstawał, gdy trzęsienie nadal wprowadzało zamieszanie. Trwało to przez długi czas. Meramisci czasami tylko zerkał zza osłon własnych rąk na panikującego ptaka, który krążył wokół. - No dalej, nie poddawaj się! - Krzyknął do zwierzęcia, jakby było zwykłym człowiekiem.

W końcu sytuacja uspokoiła się. Prócz wszechogarniającej ciemności, w eterze unosiły się kłęby gęstego kurzu, które dławiły mężczyznę, leżącego u ich stóp oraz krakanie bezsilnej wrony. Prócz trzepotania nie było żadnego ruchu... Kaszel. Kaszel przerwał bezczynność. Z mgły pyłu i piachu wyłoniła się sylwetka, okryta peleryną utworzoną z dławiących drobinek. Uniosła głowę wysoko, gdzie powietrze nie było zdominowane wszechogarniającą dusznością. Nie dziwił się, że tak się stało. Doświadczenie, bądź cud uratowały jego życie już kolejny raz. Pozbawiony widoku wyprostował rękę ściśniętą w pięść, z której powoli zaczęło emitować małe, jaskrawe światło oraz dym jednolitej barwy. Szept Mery zamienił to zjawisko w błękitny, gęsty jak kłęby dymu płomień, który swoje źródło wydawało się posiadać z zewnętrznej strony zaciśniętej dłoni - z małego kręgu, wyrysowanego wzdłuż kostki, prowadzącej do środka dłoni. Jasne światło wydawało się ranić bestię ciemności, która cofała się w nieznane. Wtedy człowiek poczuł, że coś usiadło mu na ramieniu. Skręcił w tę stronę swoją głowę, pokrytą masą brudu, kurzu i pyłu i uśmiechnął się, podsuwając nieoświetlającą dłoń (prawą) ponownie pod dziób wrony. Otworzył ją ponownie, dając jej dalej jeść, tym razem w spokoju. - No... To co, idziemy dalej, co? - Pomimo braku powrotnej drogi oraz ran odniesionych w dość krótkim czasie, z radością w oczach ruszył w jedyną stronę, którą widział. Zadowolony, że żyje oraz zadowolony z nowego, małego towarzysza napotkanego w tej tułaczce po wąskich korytarzach...
aiwe_database

Re: Legenda o Samotniach

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Gdy tafla pękła a jej odbicia zniknęły, uśmiech który przed chwilą pojawił się na twarzy zastygł lecz po chwili uśmiechnęła się szerzej jak by po raz ostatni raz miała w tych podziemiach się śmiać. Westchnęła jedynie i ruszyła w ciemność która odsłoniła się za taflą. Na jej twarzy już widniał obraz skupienia i powagi.
Mimo tego, że droga była dużo bardziej cięższa niż wcześniejsza na jej końcu widać było światło, więc tym bardziej liczyła na zakończenie tej dziwnej przygody. Jednak los zdecydował inaczej i jej oczom ukazało się pomieszczenie usłane mglistym puchem a zamiast ciszy, której można było się spodziewać usłyszała najpierw dźwięk szamotaniny. Spojrzała w miejsce z którego według niej dochodziły owe odgłosy i dostrzegła ptaki. Przyglądała się im do czasu aż nie zniknęły jej z oczu i powoli ruszyła w tamta stronę, ponieważ zdążyła zauważyć ciągnący się korytarz w miejscu w którym ptaki odleciały. Ponownie coś usłyszała i miała nawet zignorować ten dźwięk jednak pojękiwanie wydało jej się jak by proszące o pomoc, a ona po prostu nie umie zignorować czegoś takiego.
Dostrzegła ptaka, który usilnie próbował się wznieść w powietrze, jednak jedno skrzydło wyglądało na złamane w jej opinii.
Ostrożnie podeszła do ptaka i przyjrzała mu się uważnie. Jego zagubienie było widoczne w oczach tak samo jak chęć wydostania się stąd.
To tak jak ja - przeleciało jej przez myśl - Wracam do świata którego nie znam i czuje się zagubiona, jednak nie chce się poddać i staram się z całych swoich sił jakoś temu sprostać.
Nawet ponownie na chwilę się uśmiechnęła przyglądając pawiowi. Zdjęła hełm aby złapać kilka większych oddechów, jak by to miało jej pomóc w wymyśleniu jakiegoś lepszego planu.
Zdjęła z pleców swoją tarcze i ułożyła obok ptaka z zamiarem jak najdelikatniejszego przełożenia pawia na tarczę by ta posłużyła jako coś w rodzaju noszy. Raczej branie go pod pachę nie grało roli, mogła by jeszcze bardziej uszkodzić jego skrzydło a zostawianie go tu na pastwę losu też nie było w jej stylu. Ptak czy nie, skoro widziała jego zagubienie w oczach to jak mogła by przejść obojętnie martwiąc się tylko o siebie.
- Mam nadzieję, że Vincentowi i Meramisciemu powodzi się lepiej i nic im nie jest - Powiedziała cicho nim ponownie nałożyła hełm na głowę i chwyciła tarczę z ptakiem by ruszyć do korytarza przed sobą.
aiwe_database

Re: Legenda o Samotniach

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

- Eh? - Mężczyzna wydał z siebie dziwny odgłos, który wyrażał zarazem niezadowolenie i zaskoczenie, gdy tylko jego oczy dostrzegły co wyrabia ptak u podnóża jego nóg. Chwilkę też się zawahał nim rzucił posępnie - Jak liczysz na darmowe żarcie i niewolnika, który będzie mył Ci tyłek kiedy się posrasz, to się przeliczyłeś. Już mam ich zbyt wielu na głowie - A potem przyglądał się jeszcze jakiś czas ptakowi, aż w końcu westchnął i spróbował wysunąć spod niego płytowy but. Następnie próbując sięgnąć prawą dłonią po ptaszysko i ostrożnie capnąć je za pierzasty brzuch, by potem podnieść.

Jeśli by się to powiodło, Vanthel podtrzymując "ptasiego wojownika", zacząłby z nim zmierzać w kierunku nowo objawionego światła.

Jeśli by się to jednak nie powiodło, Vanthel zostawiłby orła i ruszył z wolna w kierunku światła, czasem oglądając się na ptaszysko, by sprawdzić czy to jest tylko ranne, czy umierające. W drugim wypadku skorzystałby ze słabej uzdrawiającej inkantacji, ale być może wystarczającej by zwierze nie zdechło, nim by je zostawił samo sobie.

W obu wypadkach marudząc pod nosem o niańczeniu nadpobudliwych zwierzaków.
aiwe_database

Re: Legenda o Samotniach

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Vincent
Orzeł nadal spoglądał na Ciebie gniewnym wzrokiem. Gdy jednak w końcu go wziąłeś, spojrzał na światło pochodzące z korytarza i krzyknął w tym kierunku parę razy. Udałeś się więc tam wraz z nim.
Za wejściem ujrzałeś źródło światła - pochodnię zawieszoną po środku. Korytarz rozgałęział się na lewo i prawo, pochodnia była po środku.
Przy prawym wejściu trwała szamotanina wrony z czarnymi ptakami. Pościg widocznie nadal trwał. I przeniósł się dalej, wrona poleciała w głąb korytarza, a stado za nią.
W lewym wejściu stał czarny paw. Obejrzał się na całą sytuację, i niezbyt przejęty podążył dalej lewym korytarzem.
Orzeł znów zaskrzeczał i wylądował niezdarnie po środku, chcąc od razu pójść w... jednak nie, w drugą stronę... Też nie. Orzeł zdezorientowany obejrzał się na Ciebie.
Evelyne
Paw na początku lekko się Ciebie przestraszył. Obdarzył Cię nieufnym spojrzeniem. Mimo wszystko, wszedł powoli na tarczę.
Droga do korytarza przez oblodzone skały była bardzo trudna, zwłaszcza z takim ładunkiem. Parę razy ześliznęłaś się, i prawie że wypuściłaś tarczę z rannym towarzyszem. Paw zaskrzeczał przestraszony parę razy, ale nie uciekł.
Nieco poobijana doszłaś w końcu pod sklepienie groty. Było dosyć zimno i wietrznie. Dół z którego przyszłaś ginął we mgle. Paw spojrzał na Ciebie, lekko wystraszony, po czym skulił się zmarznięty.
Nie miałaś innego wyjścia jak pójść dalej w korytarz. Był ciemny, ale znów ujrzałaś światełko w tunelu. Zbliżałaś się do niego jakiś czas przez oblodzone kamienie. Paw co chwila pomrukiwał niespokojnie.
Światełko okazało się smugą światła, wchodzącą do korytarza przez szparę w sklepieniu. Oświetlała ona mały krzew wyrastający ze ściany tunelu. Jego liście mimo mrozu nie były zmarznięte. Były małe, podłużne i zielone. Paw ostrożnie je obwąchał, aż w końcu zjadł jeden.
Za krzakiem korytarz ciągnął się dalej jeszcze trochę, gdy w końcu wyszłaś do kolejnej oblodzonej jaskini. Oświetlała je pochodnia. Pierwsze w oczy rzuciło Ci się wejście do kolejnego korytarza, ale potem zauważyłaś resztę...
Ziemia jaskini pokryta były brunatnymi kropkami, piórkami, białymi i czarnymi, a także.... szarymi wróblami. Ptaszki leżały bezradnie na zimnej ziemi, ruszając się niemrawo i ćwierkając żałośnie od czasu do czasu.
Meramisci
Wrona chwyciła się Twojego ramienia. Początkowo była troszkę oszołomiona całą sytuacją, która przed chwilą się wydarzyła. Chwilę później jednak spojrzała już na Ciebie nieufnie, i na to, co znów jej podkładasz pod dziób. Zdecydowała się jednak zjeść.
Minęliście zamkniętą skrzynię i poszliście korytarzem dalej.
Następne pomieszczenie było dosyć wysokie. Źródłem światła były... palące się gniazda na wysokich półkach skalnych. Po całym pomieszczeniu latały wystraszone stadka szarych wróbli, i białe, większe ptaki na nie polujące. Parę leżało już martwych na ziemi.
Gdy wrona to zobaczyła, zakrakała złowrogo i wystrzeliła z Twego ramienia. Wszystko potoczyło się szybko. Podleciała do jednego z białych ptaków, rzucając go o kamienną ścianę. Zaraz tym przyciągnęła uwagę pozostałych "białych". Wkrótce białe stado skupiło się na wronie. Zranili ją w pierś. Rzucili na ziemię. Wróble pouciekały po kątach.
aiwe_database

Re: Legenda o Samotniach

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Opancerzony mężczyzna przyglądał się jakiś czas jak kruki szarpały wronę i goniły ją bez ustanku, gdy ona sama wciąż przed nimi uciekała. Aż w końcu rzucił - Czemu mam dziwne wrażenie, że to jakaś dziwna próba? Skopie Ci tyłek Xar, jak się dowiem, ze za tym stoisz - zacisnął prawą dłoń w pięść i uniósł ją w górę. A następnie dodał żartem - W końcu, mogę sobie na to pozwolić - i spojrzał na orła, po czym wyminął go i ruszył pewnie w kierunku korytarzy w które wleciało wronisko - Chodź gadzino, skoro możesz człapać o własnych siłach, to nie ma mowy bym cię dalej taszczył. Zresztą musisz mieć nieco dumy jako "wojownik" -

Po drodze spojrzał się jeszcze raz na korytarz w którym zniknął paw, ale nie poświęcał mu wiele uwagi. Ten typ ptaka był dość nietypowym zjawiskiem w tym miejscu. Ale skoro widział tu już bitewne sceny z udziałem pierzastych wszelkiej maści, a to NORMALNE tym bardziej nie było. To uznał, że skoro paw nie przejawia dziwnych zachowań, to zostawi go samego sobie - Ci radni gnieżdżą się w naprawdę chorych miejscach, tak swoją drogą - rzucił jeszcze do orła, jeśli ten zmierzał przy nim, gdy byli już nieco dalej, a potem dodał z łobuzerskim uśmiechem na ustach - Ciekawe czy Sal, też gdzieś tu pomieszkuje - i zaśmiał się cicho.
aiwe_database

Re: Legenda o Samotniach

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

- Uhh... - Westchnęła widząc kolejne ptaki. - Nie wiem jakie jest prawdziwe założenie tego bractwa ale na chwilę obecną zaczynam podejrzewać, że mają w nim więcej ornitologów niż wojowników - Dodała z nieco cynicznym uśmiechem, po czym ponownie przeszły ją dreszcze od zimna.
Popatrzyła na wróble na ziemi myśląc sobie, że one i tak pewnie już dogorywają w ostatnich chwilach swojego życia. Wyminęła je w stronę kolejnego korytarza po czym jednak zatrzymała się i chwile nad czymś myślała.
- Głupia i miękka jesteś - Burknęła pod nosem wracając się po wróble. - Tez bym zdychać w takim miejscu nie chciała. - Dodała ładując wróble na tarcze tak by wszystkie ptaki się na niej pomieściły. - Jak bogów kocham, jak spotkam kolejne ptaki, to zostawię was wszystkie w kolejnej grocie - Spojrzała się na swoją tarcze zrezygnowana.
aiwe_database

Re: Legenda o Samotniach

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

- Co oni do k... Kormir, Aiwe to jakaś sekta, czy co? - Rzucił zdezorientowany, gdy niezbyt szybkim krokiem wszedł do kolejnej komnaty. Im głębiej się zapuszczał, bym bardziej narastała nieufność do tego miejsca. A odzczucie to wzmacniane było widokiem dziwnego źródła światła w tym pomieszczeniu oraz chaosem powyżej jego głowy. Próbował przemknąć się na drugi koniec bez zwracania na siebie uwagi zwierząt. Cóż, na próbach się skończyło, gdyż wrona wzbiła się w powietrze i dołączyła do walki... I do jej ofiar. Gdy ptak spadł na ziemię, podszedł powoli do niego i podniósł brzuchem do góry, by przyjrzeć się jego ranie nabytej podczas starcia. - Nie jest tak źle, dasz rade. Po powrocie pozszywamy Cię i będziesz jak zdrowo narodzony. - Merze zrobiło się szkoda akurat tego ptaka. Nie dość, że wygłodzony i przestraszony, to jeszcze teraz pocharatany. Z towarzyszem na ręku szedł dalej przed siebie, odstraszając przy tym agresorów dłonią w błękitnym płomieniu.
aiwe_database

Re: Legenda o Samotniach

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Vincent
Orzeł spojrzał na Ciebie spode łba, po czym kulejąc podreptał za nim.
Niedługi korytarz prowadził do następnej jaskini. Przez otwory i wyrwy w górze padało światło, jednak poza wejściem z którego przybyłeś, nie było tutaj żadnego innego wyjścia.
Wyglądało jednak na to, że tutaj rozegrać się miał ostateczny ptasi dramat. Ranna wrona została zapędzona w kąt przez czarne stado. Ptaki stopniowo się do niej zbliżały.
Orzeł wydreptał przed Ciebie i zakrzyczał parę razy, ale nikt się nim nie przejął. Spojrzał więc na Ciebie.
Evelyne
Szłaś kolejnym korytarzem, a tarcza zapełniła się nowymi rannymi ptaszkami. Ale okazało się, że nie tylko mróz zabija ranne wróble. Po kilku minutach, dwa szaraczki przestały kwilić, i nigdy więcej się już nie odezwały.
Również korytarz stał się ciemniejszy, a po chwili zauważyłaś światełko w tunelu... które okazało się być słupem światłą z wyrwy sklepiennej, oświetlające krzew.
Gdzieś już to widziałaś... Paw spojrzał się na Ciebie zdezorientowany.
Meramisci
Sam niebieski płomień nie wystarczył. Teraz to Ty stałeś się celem ataku białego stada. Kiedy jedne z nich przeganiałeś ogniem, kolejne dziobały Cię w ramiona, plecy, brzuch, nogi, kolana, hełm dudnił od ich rytmicznych puknięć. Chciały dostać się do Twojej twarzy, rozerwać ją szponami, wydziobać oczy. Nie zamierzały się poddać tylko z powodu śmiesznego ognia.
Wrona kuliła się w Twoich ramionach, chociaż jej oczy nienawistnie patrzył na wrogów. Ptak przygotowywał się, by wylecieć z Twojego objęcia i mimo ran, wspomóc Cię w walce.
aiwe_database

Re: Legenda o Samotniach

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Z początku nie przywiązywał do tego uwagi. Nadal szedł do przodu, jednakże chmara z każdą sekundą nabierająca na sile z czasem uniemożliwiała stawianie kolejnych kroków. W końcu poddał się na chwilę by zapewnić wronie lepszą obronę, kładąc na niej drugą dłoń od góry, zamykając ją tym ruchem tak, by reszta ptaków nie mogła nic mu zrobić. Skulił się przez moment, dając się atakować rojowi. W końcu warknął, prostując się jak sprężyna, uwalniając falę gęstej mgły, by odepchnąć uporczywe ptaszyska. Zewnętrzna warstwa energii zastygła na chwilę, tworząc jasnoniebieską bańkę, która dała mu chwilę na oddalenie się. Pomimo zmęczenia i wciąż pulsującego bólu starał się dobiec do wyjścia. - Cholera... Było blisko. Mam nadzieję, że idzie im lepiej niż mnie - Powiedział przy wyjściu, odsłaniając rękę tak, by ten mógł wyjrzeć już ze spokojem.
aiwe_database

Re: Legenda o Samotniach

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

- O co tu chodzi - Całkiem skołowana popatrzyła na krzak po czym skierowała wzrok na pawia.
Było jej szkoda szarych ptaków jednak nie spodziewała się, że dożyją wyjścia z tego labiryntu.
Podeszła bliżej krzaka i przyjrzała mu się. Krzak jak krzak. Pomacała liście po czym zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu innej drogi.
Zaczynała ją dopadać rezygnacja odczuwała powoli zmęczenie, mimo to starała się nie poddawać.
- Jak znajdę drogę powrotną to naprawdę zgotuje Vincentowi piekło na zimi. - Mruknęła pod nosem czując jak zaczyna w niej narastać irytacja.
aiwe_database

Re: Legenda o Samotniach

Nieprzeczytany post autor: aiwe_database »

Melinda stanęła przed wejściem do podziemi. Jej twarz przedstawiała wielki smutek i dopiero co zakończony płacz. Dziewczyna miała przewieszoną przez ramię torbę, długi nóż, lampion trzymany w jednej ręce i małą czarną sówkę o imieniu Iwe. Kucharka wzięła kilka głębokich wdechów i zerknęła na zwierzę siedzące na jej ramieniu.
- Iwcia, dodaj mi otuchy... ja bardzo tego potrzebuję. Mamusia potrzebuje wsparcia... druga mamusia jeszcze bardziej - pogładziła ptaka po dzióbku i dała jej z torby mały kawałek suszonego mięsa.
Ruszyła przed siebie rozglądając się dookoła. Co chwilę, dosłownie co kilka sekund zerkała na sówkę. Na pewno po to żeby jej pilnować jako swoje drugie oczko w głowie, ale chyba bardziej po to, że zwierzę dodaje jej otuchy jakiej bardzo potrzebuje. Zagłębiając się w podziemiach, oddychając coraz głębiej zaczęła się... modlić.
- Aiwe... wiem że nie za bardzo w Ciebie wierzyłam... - zaczęła niepewnie, głos jej drżał - Abi w Ciebie wierzy... Ja... ja sama nie wiem. Ale wiem, że Abi potrzebuje pomocy. Dobrze wiesz, że jest chora i że potrzebuje pomocy. A ja... obiecałam sobie i jej że znajdę sposób - łzy zaczęły spływać po jej polikach i znikały dopiero pod kołnierzem koszulki jaką miała pod płaszczem. Znów spojrzała na sówkę i pogłaskała ją po główce - Proszę, wskaż mi drogę do jej ratunku.... Oddam wie-e-ele - zaczyna łkać i się jąkać. Ale mimo wszystko brnie dalej oświetlając sobie drogę lampionem i pilnując swojej sówki - Jeśli trze-e-eba, przelejjj czę-ęść choro-o-o-by na mnie. Jeśli ona ma umierać... - tutaj urwała przełykając głośno ślinę i łzy - to ja razem z nią. Muszę ją uratować... Pro-o-oszę. Daj mi zna-ać. Ona-a-a nie-e może być cho-o-ora. Zro-o-obię co w mo-o-ojej mocy żeby-y jej pomóc.
Zatrzymała się w miejscu, spojrzała na Iwe i znów dała jej mięska, a gdy sówka zjadła dziewczyna rozejrzała się po miejscu w którym się znajdowała.
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 11 gości