Dziedzictwo rodu Sade (2016)

Z Wiki Aiwe
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania

Po odczytaniu tak brzmiącego ogłoszenia:

Drodzy Członkowie Leth Mori Aiwe,


Zwracam się do Was z dość nietypową prośbą. Byście jednak mogli lepiej zrozumieć o co chodzi, zacznę może od początku. Dostałem list urzędowy, informujący o śmierci starego karczmarza, który to przygarnął mnie, gdy byłem niemowlęciem. Nic szczególnego, bez większych sentymentów. W wieku około lat pięciu zabrał mnie od niego mój mistrz, więc zbyt wiele nie pamiętam.

Chodzi jednak o coś innego. Wezwano mnie na odczytanie testamentu, z którego to dowiedziałem się, że nie tylko karczmarz zapisał mi część swoich rzeczy, ale że od wielu lat posiadam coś również... po moich rodzicach. Karczmarz z niewiadomych przyczyn ukrywał to przede mną, a w jego rzeczach odnalazłem tylko kartkę przeznaczoną dla mnie, z bardzo powierzchownym wytłumaczeniem. Że chciał mnie chronić, że byłem za mały... To wszystko nie ma dla mnie sensu, biorąc pod uwagę, że jest to tylko jakaś niewielka posiadłość... dom? A, no i jeszcze dodał, żebym nie szedł tam sam, ale lepiej z kimś zaufanym. Tak więc skoro to jego ostatnia wola... Czy znajdę śmiałków do zwiedzenia ze mną tajemniczego echa moich przodków? Mam co do tego złe przeczucia, więc jeśli się zdecydujecie, nie zapomnijcie zabrać broni.

Z pozdrowieniami,


Opiekun, M. Sade


Na miejscu spotkania w siedzibie pojawiło się wyjątkowo dużo osób. Niektórych nawet kojarzył zaledwie bardzo ogólnie. A byli tam: Raviel, Gabriel, Doni, Ash, Aendor, oczywiście Shani, ale także... Anivien i Ethir. Zwłaszcza obecność ostatniej dwójki bardzo zdziwiła Morena. Ethir właściwie zdawał się nikogo nie lubić, a cóż dopiero komuś pomagać? Zaś Anivien... Cóż, nie widział jej od dawna i nawet miał ochotę z nią porozmawiać. No, ale nie kiedy patrzyła na niego taka armia. Postanowił więc schować emocje do kieszeni i przedstawił pokrótce cel wyprawy. Po krótkiej chwili wszyscy ruszyli więc do asurańskiego urządzenia.

Dziedzictwo rodu sade 2016.jpg

Waypoint zaprowadził ich do jaskini, z której mapa wyprowadziła ich na zewnątrz. Oprócz skał i jeziora nie było widać tam nic interesującego a tutaj właśnie szlak się kończył. Grupa zabrała się więc do poszukiwania jakiegoś mniej lub bardziej tajnego przejścia. Niestety po dłuższej chwili nie odkryli niczego, co pasowałoby do opisu i część osób zaczęła nawet wątpić w autentyczność mapy. Wreszcie jednak Ash i Shani postanowiły sprawdzić jeszcze co jest pod wodą, tudzież na skałach, do których trzeba było podpłynąć. Bez zbędnych pytań ruszyły na poszukiwania. Po nie tak znowu krótkiej chwili Ash wróciła z informacją, że na dnie nic nie ma. Chyba wszystkim opadły już nadzieje, że ta wyprawa miała jakikolwiek sens, kiedy z wody wyskoczyła Shani, krzycząc, że w skałach za wodą jest jakieś przejście! Oczywiście nie wszyscy się ucieszyli, bo przecież nie każdy chciał, a nawet nie każdy mógł ot tak wskoczyć do jeziora. Moren miał na szczęście na to sposób i popłynąwszy za sylvari, utworzył na miejscu portal dla reszty grupy.

A więc znaleźli bramę, zamkniętą naturalnie. Jako, że Moren otrzymał w testamencie dwa klucze, zaraz sprawdził, czy któryś z nich pasuje. Pasował pierwszy z brzegu i po chwili wszyscy weszli do środka. W jaskini znajdowała się kolejna brama. Tym razem nie było przy niej nawet kłódki i wydawała się być nie ruszana od wielu lat. Nastąpiła chwila konsternacji, kiedy każdy próbował znaleźć jakiś tajny mechanizm. Tym razem nie trwało to tak długo, gdyż Gabriel użył swej błyskotliwej pomysłowości i prędko odkrył rozwiązanie tej zagadki. Wystarczyło położyć coś ciężkiego – a leżało tam dużo rozrzuconych kamieni – w trzech konkretnych miejscach a brama automatycznie otworzyła się. Gdy tylko cała grupa weszła głębiej, kraty opadły za nimi ze złowrogim hukiem. Cóż, teraz już musieli iść do przodu.


Tunel doprowadził ich do kolejnej przeszkody. Wyglądało to na przepaść, nad którą lewitowały kamienie, dość gęsto rozstawione. Na szczęście w porę domyślili się, że to pułapka i zbyt długie przebywanie na jednym głazie może skończyć się runięciem w dół. Każdy po kolei przebiegł więc jak najszybciej na drugą stronę. Jedynie Aendor z powodu lęku wysokości czaił się nieco dłużej. Wreszcie, dopingowany przez przyjaciół i on poradził sobie z tym zadaniem.

Dalej prowadził kolejny korytarz, w którym natknęli się na niezbyt trudne do ominięcia pułapki i równie niegroźne duchy. Jednak obecność tych drugich nigdy nie zwiastowała nic dobrego. Wreszcie dotarli do rozwidlenia, ale nie chcąc rozbijać grupy na części, wszyscy udali się lewą ścieżką. Maszerowali nią przez jakiś czas, aż dotarli do dużego pomieszczenia (tudzież jamy), w którym ukryty był... statek. Już z daleka było widać czające się na nim duchy. Na maszcie zaś dumnie wisiała piracka flaga. Widok zdecydowanie zrobił na grupie wrażenie, choć niekoniecznie na wszystkich dobre. Po chwili obserwacji, postanowili dostać się na pokład. To również nie było takie proste, gdyż musieli wspinać się i skakać po cienkich belkach, nie wiedząc nawet, czy wytrzymają one ich ciężar. Ponownie odezwał się lęk Aendora i norn z wielkim trudem przebył pierwszą belkę. Reszta osób poradziła sobie mniej lub bardziej a Moren nie mogąc dłużej patrzeć na męczarnie Aendora, zrobił dla niego portal. W taki oto sposób drużyna dostała się wreszcie na statek.

Pokład nie prezentował się jakoś szczególnie. Zdawało się, że od wielu lat nikt na nim nie urzędował. Nie mieli jednak za bardzo czasu by się nad tym zastanowić, gdyż wyskoczyła na nich piątka rozjuszonych duchów. Czymże jednak była piątka przeciwko dziewiątce dobrze przygotowanych osób? Dosyć szybko więc poradzili sobie z rozproszeniem duchów. Jedynie Ethir otrzymał raczej niegroźną ranę na ramieniu. Oczywiście typowo dla niego nie dał się nawet nikomu opatrzyć, więc wreszcie nie zwlekając dłużej, grupa ruszyła pod pokład.


W pierwszej części pomieszczenia, od razu rzuciło im się w oczy mnóstwo dziwnych przyrządów. Zdecydowana większość wyglądała na narzędzia do tortur, pozostałe również nie przywodziły na myśl dobrych rzeczy. Nieco głębiej mogli zauważyć dużo bardziej interesujące skarby. Rozsypane złoto i klejnoty a także zamknięta skrzynia, stół, a przy nim... Pilnujący tego wszystkiego szkielet ludzki. Wszyscy zaczęli rozglądać się z zainteresowaniem, tudzież niektórzy z przestrachem. Moren z zażenowaniem stwierdził, że chyba jednak nie ma czego tam szukać i zaproponował nawet odwrót, ale oczywiście nie wchodziło to w grę, skoro tak daleko już zaszli. Ze zrezygnowaniem postanowił więc sprawdzić czy drugi klucz pasuje do skrzyni.

Klucz pasował, ale samo otwarcie skrzyni chyba nie było najlepszym pomysłem. W pierwszej chwili nie mogli nawet dostrzec co się w niej znajdowało, gdyż wszystkich w pobliżu uderzyła fala światła. Najbliżej stojące osoby odrzuciło nawet kilka kroków do tyłu. Ze skrzyni wyskoczył duch człowieka, wystrojony zdecydowanie lepiej od pozostałych. Kapelusz na głowie, elegancki, zdobiony złotem płaszcz, wysokie buty i pistolety przy pasie. Jego twarz dodatkowo zdobiła niezbyt bujna, ale dokładnie wystylizowana jasna broda. Krzycząc, że skarby należą do niego, strzelił w sufit. Jak na komendę tuż przy wyjściu pojawiła się grupa duchów, które ochoczo rzuciły się do ataku na drużynę. Duch wyglądający na kapitana błyskawicznym ruchem pochylił się do Morena i złapał go za szyję, zamierzając go udusić.

Na każdego z osobna przypadł po jednym, żądnym krwi duchu. Na Aendora rzucił się potężny duch norna, powalając go na ziemię i bezmyślnie tłukąc go pięściami w hełm. Norn znalazł na to sposób, przy okazji odkrywając widocznie swoją nową moc. Jego głowa zapłonęła, jak dotychczas robił to z dłoniami, parząc zdziwionego obrotem sprawy ducha. Ten jednak nie dał tak szybko za wygraną, dla odmiany okładając więc Aendora w brzuch.

Ash została powalona przez ducha człowieka, ale szybko zreflektowała się i również sprowadziła wroga do parteru. Przemieniając się w formę całunu śmierci, zaczęła wysysać z niego energię duchową – bo przecież nie życiową.

Najszybciej ze swoim przeciwnikiem poradziła sobie chyba Doni. Najpierw utworzyła kamienną tarczę, którą duch sam siebie poranił, a potem jeszcze skopała go dotkliwie prądem. Choć ten ledwo utrzymywał się już na nogach, próbował jeszcze przez chwilę atakować, ale raczej z mizernym skutkiem.

Dwa duchy nornek pojawiły się tuż za Anivien oraz Shani, obezwładniając je. Obie jednak poradziły sobie z oswobodzeniem się. Anivien dźgnęła nornkę sztyletem, który najpierw musiała zwinnym ruchem wydobyć. Nie zrobiła tym jej co prawda za bardzo krzywdy, ale za to duch puścił ją, ze złością rzucając na podłogę. Sylvari podniosła się prawie od razu, atakując ducha masą cięć sztyletów. Dość mocno poraniła nornkę, po czym sama padła w dziwnych drgawkach na podłogę.

Shani ze wściekłością otoczyła się ognistą aurą, podpalając nornkę. Ta puściła ją od razu, skwiercząc ze złością. Nie zamierzała jednak dać za wygraną i zaatakowała sylvari toporem. Shani udało się uniknąć pierwszego ciosu, jednak przy drugim ostrze drasnęło ją w nogę.

Na Gabriela skoczył sporych gabarytów duch popielca z maczetą. Ten jednak uskoczył zręcznie przed jego atakiem a ostrze wroga wylądowało na nieszczęsnym drewnianym krześle. Popielec męczył się przez chwilę z uwolnieniem maczety od drewna, w które się zatopiła i ostatecznie oswobodził ostrze dopiero podczas walki. Gabriel spróbował złapać ducha magicznym, strażniczym łańcuchem, jednak tamten uniknął ataku, na dodatek trafiając mężczyznę maczetą w udo.

Ethira zaatakował duch sylvari, który jakoś nieszczególnie pasował do pozostałych. Była to kobieta z dwoma sztyletami, widocznie dobrze za życia wyszkolona. Część ciosów udało mu się odparować, jednak ona była szybsza i raniła go dość szkaradnie w brzuch. Ethir, pomimo iż z pewnością czuł ból, uśmiechnął się, przemieniając się niemal zupełnie w fioletowego demona. Udało mu się nieznacznie zranić kobietę (a przy okazji siebie), ale ostatecznie to ona powaliła go na ziemię, zamierzając dobić go zupełnie.

Tymczasem Moren duszony przez ducha dawno już nim nie był. Ten prawdziwy pojawił się tuż za plecami zjawy, wbijając weń rapier. Na inne duchy zwykle działało, by rozproszyć je na jakiś czas, ale ten ani drgnął. Zamiast tego wkurzył się tylko, rzucając klona na podłogę i odwrócił się do mesmera. Jednym ruchem dłoni użył jakiejś magicznej mocy, posyłając Morena na ścianę, tak że deski aż zaskrzypiały. Nieprzytomny człowiek osunął się na podłogę, a duch powolnym krokiem ruszył w jego stronę. Po chwili jednak zatrzymał się, unosząc dłoń jakby nagle coś odkrył. Mesmer natomiast ponownie zmaterializował się za nim, tym razem nieco dalej. Na dodatek dość mocno zachwiał się, przytrzymując się stołu. W ręce trzymał jakąś książkę (tudzież notatnik), którą udało mu się wyciągnąć podczas całego zamieszania ze skrzyni. Z daleka można było wyczuć emanującą od niej energię. Morena aktualnie średnio obchodziła jej zawartość, liczył jednak, że dla ducha jest sporo warta. Złapał za pochodnię, którą wcześniej odłożył na ścianę i zbliżył płomień do książki, grożąc, że ją spali, jeśli duch nie przerwie ataku na jego towarzyszy. Tamten wydawał się być faktycznie przejęty, lecz trudno powiedzieć czy samą groźbą. Zawołał jednak natychmiast do swojej załogi, by przerwała atak i wszystkie duchy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zatrzymały się dokładnie tam gdzie stały.

- Czuję twoją krew... - Przemówił „duch kapitan”. Faktycznie po włosach mesmera z tyłu głowy leniwie ściekała czerwona strużka. Duch zbliżył się o krok, na co mesmer cofnął się o taką samą odległość. - Nie obawiaj się. Nie zrobię ci już krzywdy... - Kontynuowała zjawa teoretycznie spokojnym głosem.

- A więc ty musisz być... - Chwila wymownej ciszy. - Ty jesteś moim synem! - Na tę wieść notatnik wypadł Morenowi z ręki, z hukiem lądując na podłodze. Na szczęście pochodnię trzymał nadal.

- Że co?... - Moren pozwolił duchowi podejść do siebie i położyć sobie na ramieniu dłoń.

- Nazywam się Kapitan Yerem Sade. A ty musisz być... Moren. - Powiedział tamten, a mesmer patrzył na niego ze zdziwieniem, ale raczej bez zbędnych wzruszeń.

- Ty nic nie wiesz. - Stwierdził, jakby nagle coś odkrywając i pokręcił głową. - Tylko ty możesz zdjąć klątwę...

Moren patrzył na ducha coraz bardziej marszcząc czoło.

- A co mam wiedzieć? I jaką klątwę do jasnej... - Przerwał, kiedy nagle poczuł jak duch dosłownie wlewa w niego jakąś energię magiczną przez dłoń spoczywającą wciąż na jego ramieniu. Towarzyszyło temu jakieś intensywne niebieskie światło. Trwało to bardzo krótką chwilę, podczas której Moren zdążył tylko wrzasnąć z bólu i gdy tylko światło przygasło, padł na podłogę, tuż obok notatnika. Duchy zniknęły prawie natychmiast, nie pozostawiając po sobie żadnych śladów, zaś pochodnia potoczyła się po podłodze, podpalając przy okazji spróchniałą nogę stołu.

Trzeba przyznać, że grupa zdziwiła się tym nagłym przerwaniem walki. Duchy przestały na nich reagować a potem zniknęły zupełnie. Do tego cała ta dziwna sytuacja z ojcem Morena. Nikt nie wiedział o co chodziło ani o jakiej klątwie była mowa. Przynajmniej natenczas nic już ich nie atakowało. Doni pośpiesznie zajęła się Ethirem, by ten nie „wykrwawił się” na śmierć. Swoją magią zasklepiła przynajmniej mniej więcej te najgorsze jego rany. Aendor sprawdził co się stało z Anivien, ale trudno było cokolwiek stwierdzić. Była nieprzytomna, choć nie odniosła jakiś większych ran. Norn postanowił więc odnieść ją czym prędzej do lecznicy. Gabriel i Shani, która sama ledwo szła przez ranę na nodze, przykucnęli przy Morenie, by zobaczyć co mu się właściwie stało. Długo jednak nie musieli się zastanawiać, bo ten zaraz się ocknął i sam zaczął wypytywać czy nic nikomu nie jest. Powierzchownie można było więc stwierdzić, że nic takiego mu nie dolegało, z wyjątkiem tej rany z tyłu głowy. Mesmer zresztą bardzo starał się zatuszować, że coś go boli.

Wreszcie grupa zgodnie postanowiła, że trzeba wracać jak najprędzej do siedziby. Gabriel chciał zanieść Ethira, ale ten był nadal przytomny i mógł wciąż sprawiać problemy. Aendor oddał mu więc Anivien a sam zajął się swoim „ulubionym” kolegą. Reszta dała radę pójść o własnych siłach a do wyjścia nie wyskoczyły już żadne duchy i nawet pułapki jakby pozwoliły im wyjść.

Nikt nie zabrał żadnych skarbów, jako że nie wiadomo cóż to za klątwa na nich mogła spoczywać. Tylko Moren zabrał tajemniczy notatnik, który po tych wydarzeniach wytwarzał zaledwie minimalną poświatę energii magicznej.

Organizator

Moren Sade

Uczestnicy

Aendor Dawnbringer

Anivien Farelln

Ash Alborada

Doni Lane

Ethir

Gabriel Bernhard

Rakshani

Raviel Shaen


- Wróć -