Raport z misji: skradziony transport leków (2016)

Z Wiki Aiwe
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania

Zaczęło się jak zwykle, od wizyty kuriera. Znalazł mnie w moim domu przy ulicy rzemieślniczej, w Salma district. Bez Jagny i Koby, było tam strasznie pusto i nudno. Wciąż jednak bałem się, by zezwolić im na powrót. Zwłaszcza po słowach jakie usłyszałem od Varusa i jego przyjaciół.

Tom, majster z mieszczącego się na parterze warsztatu szewskiego, którego jestem właścicielem, przyprowadził do mnie kuriera. Wiadomość zawierała jedynie miejsce i czas spotkania oraz pieczęć gildii. choć nie miałem ochoty  na kolejną przepychankę z popielcem pusta sypialnia boleśnie przypominała mi o pilnej potrzebie poprawienia relacji z pozostałymi członkami gildii. Odpowiedziałem mu, że oczywiście przybędę. Czas mijał, a mnie zżerała coraz większa ciekawość. Ostatecznie nie wiedząc na co się przygotować odziałem się w pełną zbroję oraz przypasałem swój zaklęty miecz i tarczę. do pasa przyczepiłem kilka drobiazgów które mogły okazać się wielce przydatne. Jak na przykład manierka.

Na miejscu oczekiwało na mnie dwóch mężczyzn, jednym z nich był człowiek w ciężkiej kolczudze uzbrojony w młot bojowy o niezwykle misternie wykonanych zdobieniach. delikatne żyły kolorowych metali które snuły się wokoło niego zdawały się  opalizować w świetle słońca. było w tym coś hipnotycznego, widziałem już wiele sztuk zaklętej broni ale nie potrafiłem rozpoznać czy jest to efekt jakiegoś czaru czy to porostu sztuka. Drugim z nich, był sylvari o szarym odcieniu skóry. W lekkich szatach o barwie zachmurzonego nieba, wyglądał na kogoś potrafiącego posługiwać się mocą. Przez plecy przewiesił sobie laskę z kryształów, które łączyć razem zdawały się jedynie pulsujące złotą barwą magiczne nici. O ile młot fascynował mnie sowim wykonaniem, to broń maga już samym istnieniem przyćmiewała mój obstukany pancerz i obita tarczę. Jedynie blada poświata, otaczająca mój spragniony miecz mogła uratować mnie, przed wykluczeniem z tego towarzystwa.

Witaj! uśmiechnąłem się i podałem dłoń człowiekowi, który odwzajemnił się tym samym gestem. Wyrażając jednocześnie zadowolenie, że zwolniono go z służby przy mojej celi. Na szczęście ani on, ani Sylvari nie drążyli tematu mojej tam obecności. Ten ostatni nazywał się Szheths Alerk, pomimo tego że, wyraził radość z poznania mnie, ton jego głosu sugerował coś zupełnie innego. Po krótkiej rozmowie dowiedziałem się, że zna Varrusa. Uznałem więc, że powinienem mieć się na baczności w jego obecności, przynajmniej dopóki nie wybadam jakie są ich wzajemne relacje.


Rozmowę przerwał nam jednak mój stróż, wprowadzając nas w szczegóły misji na którą zostaliśmy wezwani.

zamówione przez odział medyczny leki nie dotarły do magazynu. Intendentka zgłosiła sprawę do mnie mi nakazując odzyskanie ich.  Nasi szpiedzy dostarczyli mi wiadomość, że złodziej i leki znajdują się najprawdopodobniej w tamtej chacie - wskazał na domostwo po drugiej stronie sadu, przy którym znajdował się wskazany w wiadomości drogowskaz. Ruszyliśmy za nim w kierunku domu, podczas marszu przez sad.

To coś na twoich plecach do czegoś służy czy tylko ładnie wygląda? - postanowiłem wypytać Drzewca czemu służy tak oryginalna broń.

Pomaga mi katalizować moją magię... - nim jednak było mi dane dowidzieć się, jaka to magia nasz dowódca ponownie zabrał głos. To będzie wasza próba - powiedział po czym skręcił w bok i ukrył się między drzewami.

Na ganku przed dużym domem, siedział starszy mężczyzna. bujał się na fotelu przy którym leżała szklanka i miska. Na nasz widok poderwał się i zamachnąwszy się laską krzykną - Kradzieje! poszli z tond, ja wam pokaże!

Szeths próbował go uspokoić i przeczekać jego gniew. Ja zagrałem więc rolę "złego strażnika". Podszedłem do niego i popchnąłem go na fotel, kiedy opadł już z powrotem na siedzenie.

Spokojnie dziadku nas też okradli, Kradziejuchy podłe! a jak wyglądali twoi? - zapytałem go.

A nie wiem, nie widziałem ich. tylko tyle wiem że mi ukradli Klapek wczoraj, Koszule dzisiaj podłe Kradziejuchy! - doszedłem do wniosku, że albo grał na zwłokę zgrywając durnia, albo rzeczywiście nie wiedział nic o naszej paczce. Postanowiłem jednak dać mu się wygadać w końcu ta paczka przecież gdzieś tu jest.

I sami, tak tu zdala od ludzi wśród tych kradziejuchów mieszkacie? - zapytał go mój partner.

A to nie, z synowcem. podły włóczy się gdzieś ciągle w tym błyszczącym uniformie i znosi do domu jakieś paczki, leniwy, smrodliwy, obibok w dodatku kradnie. - więc to jego syn nas okradł, w dodatku dziadek wie o jego fachu. Szkoda mi było karać i jego ale najwidoczniej ukrywa proceder dziecka od dawna. Postanowiłem jednak, przez wzgląd na jego wiek, dać im szanse i nie robić tam rozpierdolu i zamiast przejść do sedna sprawy drążyłem sprawę kradziejuchów.

To pewnie skirty, te szczury wszystko kradną. - może jeśli nastraszę ich obu tym, co może się im przytrafić to paczka się znajdzie. - wiesz gdzie jest ten leniwy obibok? - zapytałem o synowca bo szkoda żeby nie usłyszał tej historii, w końcu to do niego miała dotrzeć ta metafora.

koshsaula, hlapek, - powtarzał sepleniąc i w jakiś ospały sposób dziadek. Natychmiast wysłałem w niego falę ożywczej energii która miała spalić tyksyny które mogły być w tym co przed chwilą zjadł. mógł udawać lub zwyczajnie przysypiać w końcu jest dość stary ale jego zła opinia o synu najwidoczniej mi się udzieliła i wolałem nie ryzykować, że zejdzie nam podczas przesłuchania.

Dziadek wstał jak oparzony i zamachną się kijem próbując zdzielić mnie w głowę, nie obawiałem się ciosu cały czas miałem przygotowaną barierę, Szeths zareagwał jednak błyskawicznie pokrywając dziadka warstwą lodu, która zatrzymała go w miejscu.

Nie chce robić czy krzywdy, uspokoiłeś się już? - nie czekając na odpowiedź dziadka zdjął zaklęcie a on opadł bez silnie z powrotem na fotel. krzycząc na nas. przyznam że nerwy mi już troszkę puściły powiedziałem więc w prost.

Twój syn podjebał paczkę z lekami dla naszej gildii, gadaj gdzie on jest?! - zwróciłem się do niego, nie wiem czy zastraszony czy też świadom tego że nie jest w stanie zrobić dla niego nic więcej powidział - przecież mówię że w domu!

Szeths umiesz się klonować lub przywoływać coś? - zwróciłem się do maga

klonować nie potrafię, ale przywołać owszem - odpowidział rozpoczynając inkantację

to wyślij to coś za dom i pamiętaj ma go wziąć żywcem - lodowy golem ruszył na  drugą stronę budynku - wchodzisz czy zostajesz z dziadkiem?

idę - powiedział ruszając do drzwi, ja w tym czasie ufomowałem z bariery łańcuch któremu kazałem oplesć się wokoło siedzącego na fotelu dziadka.

Po chwili dobiegł mnie ze środka krzyk przerażenia jakiegoś męzczyzny i głos Szethsa, dzień dobry! dostrzegłem ruch za oknem i ustawiłem się tak by lepiej przyjrzeć się wydarzeniom w środku domu jednocześnie wciąż mając na oku szemrającego coś o klapkach i koszuli dziadka.

Szeths wzniósł kostur najwidoczniej chcąc wymierzyć karę na przymrożonym do krzesła złodzieju kiedy krzyknąłem,

Hola hola, nie tak prędko sprawdź najpierw czy to nasze paczki! - na te słowa posłał mi list, niesiony na kierowanym przez maga podmuchu powietrza dotarł do mnie. To sztukmistrz! - przejrzałem pobieżnie list i rzeczywiście tylko przy naszych trzech paczkach nie było potwierdzenia odbioru. czy ktoś kazał ukraść mu akurat te trzy? oczywistym było że sprawa się wyda skoro zaryzykował pracą, to znaczy że ktoś go do tego skłonił lub facet był dużo większego kalibru niż na to wyglądał.

Przysięgam że miałem dostarczyć paczki dzisiaj! wszystko w terminie naprawdę! - tłumaczył się. zatrzymałem się wczoraj u ojca żeby mu pomóc, wskazał na klapek i koszule które najwidoczniej naprawiał przed snem. Zebrałem jego popsute rzeczy żeby je naprawić!. Ponownie zajrzałem do listu, przy przesyłce była zaznaczona dwódniowa opcja dostawy co znaczyło, że miał jeszcze mnóstwo czasu na dostarczenie jej. pieprzony strażnik od początku wiedział że paczka tu jest bo nie było żądnego zlecenia z działu medycznego. Ustawili dostawę tak, żebyśmy myśleli że to prawdziwa kradzież.

Masz rysik? - zapytałem Szethsa, mag podrzucił mi go. zaznaczyłem że przesyłkę dostarczono. Sprawdź czy towar jest cały.

wszystko się zgadza - powiedział, po czym zebrał paczki i ruszył do wyjścia. obaj zwolniliśmy zaklęcia krępujące domniemaną szajkę złodziei. Dziadek zaproponował nam cydr którym tam pędzili. Kupiłem od niego trzy skrzynki dając solidny napiwek by zrekompensować kłopoty jakie im sprawiliśmy.

Nasz opiekun wyszedł z cienia drzew bijąc nam brawo i wręczając przepustki świadczące że pozytywnie zdaliśmy próbę.

autor:

Luc Vaar

uczetnicy:

Rejtan Vangrif

Szheths Alerk


- Wróć -